Название: Bierki
Автор: Marcin Szczygielski
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Поэзия
isbn: 978-83-60000-76-2
isbn:
Mało jej z barku nie wyskoczy, w życiu nie widziałam, żeby ktoś umiał rękę tak wysoko wyciągnąć. Wzdycham, myślę – trudno.
– Kapustnicka, gułag!
– Gułag, czyli Gławnoje Uprawlenie Łagieriej, był to organ NKWD administrujący sowieckimi obozami koncentracyjnymi – klepie z szerokim uśmiechem, takim tonem, jakby mi dyktowała przepis na karpatkę.
Cisza. Wzdycham, dziennik otwieram i już mam powiedzieć: siadaj, sześć, nawet długopis biorę do ręki, ale przecież ona już dziś dostała szóstkę. Nie stawiam dwóch ocen z odpowiedzi na jednej lekcji, szczególnie szóstek.
– Dobrze. Siadaj, Kapustnicka – mówię i już mam ten dziennik zamknąć, gdy nagle patrzę uważniej, a tu czarne na białym stoi: Joanna Kapustnicka, a obok co? Trzy szóstki!
Trzy szóstki jak byk, rany boskie! I to ja sama te szóstki postawiłam, sobie na własną zgubę. Przypadek, powie ktoś
– może. Ale ja patrzę na te trzy szóstki i myślę: to jest prawda o tobie, diablico jedna, cała prawda. Mamy dopiero początek października, a ta mała bździągwa ma już trzy szóstki! Szczęśliwie dzwonek słychać i zrywają się z ławek. Zapomniałam im zadać coś do domu, a chciałam, żeby mi napisali referaty z broni średniowiecznej! Ale co tam. Czekam, aż wszyscy wycwałują z sali, biorę dziennik i wychodzę na korytarz. I znowu w górę, do pokoju nauczycielskiego, szlag by to trafił. Ktoś pootwierał okna na dziedziniec, pęd powietrza podnosi moją spódnicę niebezpiecznie wysoko. Przyciskam ją szybko dziennikiem do podołka i maszeruję w stronę schodów.
VII
– No i ci pizdę postawiła – mówi Aśka. – Przecież wiesz, że trzeba na nią uważać. Jak mogłeś nie wiedzieć, co to jest gułag?
– Wiedziałem. Wyleciało mi z głowy.
– To trzeba było powiedzieć, że chory jesteś, skoro sama zapytała. Wiesz, ja czasami myślę, że cię przeceniam. Cała strategia mi się rozsypuje przez ciebie.
Wzruszam ramionami.
– Mam już z historii jedną piątkę. Nie ma tragedii.
– Wiesz, mam wrażenie, że ona dziś stringi założyła. Widziałeś? Jak stanęła przy tablicy w słońcu, ewidentnie dupa jej prześwitywała przez spódnicę. Wyobrażasz sobie? – pyta Aśka, wyjmując z plecaka papierosy. – Idziemy na anglika? Stolca nie ma. Podobno znowu ma zwolnienie i to aż do końca października, będzie zastępstwo.
Siedzimy w kiblu w suterenie – to rodzaj nieoficjalnej palarni. Jest na tyle oddalony od pokoju nauczycielskiego, że profesorom zwykle nie chce się robić tu nalotów podczas przerw. Zresztą w ogóle rzadko tu zaglądają – w podziemiu są tylko dwie używane sale lekcyjne, w pozostałych zrobiono jakieś składziki, którymi zarządza Władzio, nasz szkolny handyman.
– Z kim? – pytam, zaciągając się ostrożnie papierosem, bo palę od niedawna, no, właściwie to popalam, głównie w szkole.
– Nie wiem, pewnie z Bezą – wzrusza ramionami Aśka, wypuszczając chmurę dymu. – Na pewno nie z Wekierą, ona nigdy nie bierze zastępstw. Chodź, pojedziemy do Galmoku. Mam kartę matki, kupimy sobie coś.
– Super – spoglądam na nią z mimowolnym uznaniem.
Gdybym ja podwędził kartę kredytową matce albo ojcu, krótki byłby mój żywot. No, ale starzy Aśki mają forsy jak lodu. Matka spędza czas głównie w gabinetach kosmetycznych i u fryzjera, pewnie nawet sama nie wie dokładnie, ile ma plastiku w portfelu.
– Dobra – mówię i przesuwam się trochę bliżej drzwi, bo do kibla wchodzi grupka Czarnych.
Czarni to Zając, Księżna i Piołun, czasami przyprowadzają ze sobą kogoś jeszcze, ale nie wiem, jakie mają ksywki ci inni. Wszyscy są z trzeciej A, szkolna arystokracja, wzorzec metra. Mają po osiemnaście lat, a Piołun nawet dziewiętnaście, bo powtarzał rok w podstawówce, nie wiem dlaczego. Ubierają się najlepiej, często zmieniają styl, który natychmiast podchwytuje reszta szkoły – motywem przewodnim jest zawsze czerń. Teraz na tapecie jest gotyk, głównie za sprawą Czystej krwi i Zmierzchu.Czarne, dopasowane spodnie i marynarki, kamizelki, białe koszule z postawionymi kołnierzami u chłopaków i czarne koronki u Księżnej. Czarni mają sporo kasy, a przynajmniej takie wrażenie sprawiają – zarówno Księżna, jak i Piołun mają swoje samochody, które parkują tuż przed szkołą. Księżna szarego mini morrisa, a Piołun starego, białego mustanga. Dyktują reguły szkolnego życia, ale nic na siłę – nie słyszałem, żeby dali komuś w zęby czy specjalnie się nad kimś pastwili, ale na przykład tą kiblopalarnią rządzą. Bez ich zgody nikt nie ma tu wstępu, a już szczególnie żaden z kotów. Jednak Aśkę tolerują, odpowiadają na jej cześć, a nawet zamieniają z nią jedno czy dwa słowa od czasu do czasu. Dzięki Aśce i ja mam wstęp do klopa, choć oczywiście nie pełnoprawny, bo i ona nie korzysta tu z pełni przywilejów.
Nie możemy na przykład siadać na drewnianej ławce pod piwnicznym oknem w końcu łazienki i nie mamy dostępu do trzech kabin. Nasze miejsce jest pod ścianą niedaleko drzwi, obok grzejnika. Jesteśmy mięsem armatnim, żywą tarczą – jeśli któryś z nauczycieli jednak zrobiłby tu nalot, padlibyśmy ofiarą jako pierwsi. Czarni zdążyliby pozamykać się w kabinach.
– Cze – mówi Księżna do Aśki, a Piołun spogląda na mnie obojętnie i lekko kiwa głową.
– Cze – odpowiadamy zgodnym chórem natychmiast, ale niby od niechcenia, żeby nie było, że się liżemy.
Aśka kończy papierosa, wyjmuje z plecaka szminkę i granatowoczarne etui po cieniach Diora – w środku jest lusterko. Przegląda się w nim i maluje usta.
– Jak jest? – spogląda na mnie pytająco.
– Spoko.
– Fotka.
Posłusznie wyjmuję komórkę i robię jej zdjęcie. Aśka ogląda obrazek na ekranie telefonu krytycznie.
– Dobra, może być. Wykasuj.
Odczekujemy kilka dobrych minut po dzwonku i wymykamy się z kibla.
VIII
Siadam przed komputerem w pokoju nauczycielskim i uzupełniam grafik zajęć. Wpisuję tematy lekcji i sprawdzam dyżury nauczycielskie. Stołecznego znowu nie ma, ten człowiek przez większą część roku choruje. Pewna jestem, że to lewe zwolnienia, wcale się zresztą nie dziwię. Jedno, co mnie dziwi, to fakt, że ten człowiek nie poszuka sobie innej pracy, bo do nauczania nadaje się jak seler do kompotu. Anglista, a sama słyszałam, jak powiedział do Radzymińskiej: „Niech pani zrobi d-e-l-e-t-e”, gdy siedziała przed komputerem. A przecież ja sama wiem, że się mówi „dilejt”, choć angielskiego nie znam za dobrze. A zresztą to pedał jeden, do chłopaków się ślini i myśli, że nie widać! Co nie widać, jak ma być nie widać, przecież już nawet te matoły same się zorientowały! Jak chcą coś od niego, to najładniejszych wysyłają i w dodatku w ciasnych spodniach, żeby wszystko było na wierzchu. Idiota by się zorientował! Zawsze wychuchany, wyprasowany, pachnący. Nie żebym miała coś do homoseksualistów, ja to już chyba ostatnia СКАЧАТЬ