Bierki. Marcin Szczygielski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Bierki - Marcin Szczygielski страница 5

Название: Bierki

Автор: Marcin Szczygielski

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-60000-76-2

isbn:

СКАЧАТЬ style="font-size:15px;">      I tyle. Wazeliniaro jedna – myślę – potoś ty mi się zgłosiła, potoś tę rękę podniosła, żeby mi takie coś powiedzieć? Ale tchu nabieram i pytam:

      – A co BYŁO za komuny, Kapustnicka?

      Mruga, patrzy. Myśli. Usta oblizuje.

      – Za komuny była bieda i szarzyzna, prześladowania oraz jarzmo niewoli.

      I tyle. Zadowolona. Patrzę na nią, na tę gębę wykarmioną, wygładzoną, i co mogę zrobić? Co mam zrobić? No, były. Były, i bieda, i prześladowania. I jarzmo było. Ale i prawie połowa mojego życia była. Życie było! Kultura, wysoka, a jakże, była. Osiągnięcia literackie, teatr. Podziemie było. Co ja mam zrobić? Mówić o tym wszystkim? Jak i kiedy? No, kiedy pytam się, skoro ja jeszcze mam na karku Katyń i Okrągły Stół z najnowszej, Cud nad Wisłą ze współczesnej, a z dawnej Jagiellonów? I tylko czterdzieści godzin z nimi na to wszystko do końca semestru! To co ja mogę zrobić? Mierny jej postawić? Sama się zgłosiła, dam jej mierny, to mi się w ogóle przestaną zgłaszać sami do odpowiedzi. Tłumaczyć? Kiedy? I po co właściwie? Po co, ja się pytam? Oni to w dupie mają. Podziemie, kulturę, sztukę, Solidarność. Pół wieku mają w dupie. Patrzę na nią i mówię:

      – Szóstka, Kapustnicka, siadaj.

      Bo sama mi się zgłosiła, niewywoływana. I jakby ma rację. Tyle tej racji, co brudu za paznokciem, ale jednak.

      Piecze mnie w środku jak nie wiem, nie ma mowy, żebym z nim do izby pamięci poszła w czwartek. Nigdy w życiu.

      – Okrągły Stół – mówię, poprawiam się na krześle i zaczynam lekcję.

      V

      – Rozmowy prowadzone w pierwszej połowie 1989 roku – recytuje Wekiera monotonnie – przez przedstawicieli władz PRL, Kościoła oraz opozycji…

      Spoglądam w okno i przestaję jej słuchać. To znaczy, słyszę ją oczywiście, ale słowa przepływają przeze mnie, opływają, pozbawione znaczenia, jednostajne i rytmiczne. Szare. Patrzę na budynki po drugiej stronie ulicy, baba myje okno, wychyla się ryzykownie przez parapet. Ma na sobie różowy sweter.

      Dlaczego to zrobił? Czy to znaczy, że o mnie myśli, że mnie chce – tak samo jak ja jego? Od kiedy? Uczył mnie wuefu już w gimnazjum, zna mnie przecież od dawna. Od kiedy o mnie myśli?

      Zaczynam rozpamiętywać każdą sekundę tego cudownie obezwładniającego wydarzenia w pokoju za salą gimnastyczną. Byłem w niebie. Marzę przez długą chwilę, ale nagle marszczę lekko brwi, bo… Dlaczego sterczałem tam jak kołek, dlaczego nic nie powiedziałem? Przecież mu stał, widziałem, łapał się za niego. Dlaczego nie padłem przed nim na kolana, nie ściągnąłem zębami tych czerwonych spodenek, nie dotknąłem go, nie wziąłem do… Dlaczego jestem takim debilem? Na pewno pomyślał, że jestem debilem, spuściłem się w spodnie, chociaż właściwie nic nie zrobił, nogą mnie tylko dotknął. Pewnie miał ze mnie niezłą polewkę. Dotknął mnie swoją śmierdzącą skarpetką, stopą mnie dotknął, a ja poleciałem w spodnie jak jakiś szczeniak! Szczęście i euforia, które przepełniały mnie jeszcze przed kilkoma minutami, rozpływają się i znikają. Robi mi się gorąco ze wstydu i żalu. Wszystko spieprzyłem. Miałem szansę, jedną na milion, i ją zmarnowałem. Czuję, że oczy wypełniają mi się łzami, biorę głęboki oddech i otwieram szeroko oczy, żeby się uspokoić. Kretyn, kretyn, kretyn…

      – Ty – szepcze do mnie Aśka. – Dobrze się czujesz? Czego tak zipiesz?

      Kiwam szybko głową, że tak, że nic mi nie jest. Muszę się uspokoić, muszę się… Mój kutas znowu staje, twardy jak beton, chce mi się płakać. Twarz mnie pali. Jestem beznadziejny. Teraz wiedziałbym, jak się zachować. Zaśmiałbym się, że niby to nic wielkiego dla mnie. Podszedłbym, objął go. Pocałował. Powiedziałbym: Marku. Teraz wiedziałbym, jak to rozegrać. Dlaczego jestem takim tępym, pozbawionym refleksu, beznadziejnym kretynem?

      Nagle czuję, jak Aśka trąca mnie łokciem. Odrywam wzrok od okna i spoglądam błyskawicznie na Wekierę, która wpatruje się we mnie spod przymrużonych lekko powiek.

      VI

      Co on taki rumiany? Gorączkę ma? Przyglądam się chłopakowi, piecze mnie jak diabli, szlag by trafił tego kurdupla. Podrapałabym się, ale jak tu się tam podrapać przed tymi baranami? Poprawiam się na krześle i mówię ostrzejszym tonem:

      – Sieniawski, słyszałeś, o co ja się pytam?

      – Słucham, pani profesor? – odpowiada niepewnie, podnosząc się z krzesła.

      On jednak jest tępy. Niby na oko wydaje się, że nie, ale jednak jest. Na oko całkiem fajny chłopak. Oceny ma dobre. Wyrośnięty, ładny, trzeba przyznać. Co prawda ten typ nigdy specjalnie mnie nie pociągał, ale ładny jest z tymi jasnymi, długimi włosami, z błękitnymi oczami i smukłymi palcami. Typ romantyczny, nawet już mu bokobrody rosną, bayronowskie. Tyle tylko, że jakiś taki miękki, jakiś taki delikatny. Nie słaby, ale taki jakiś… Ślimak bez skorupki. I za cwany. Tępy, ale cwany, tak samo jak i ta Kapustnicka, chociaż ona gorsza. Trzymają się razem, odkąd pamiętam, już w gimnazjum razem się prowadzali. Jedno i drugie się na mnie uwzięło, za głupią mnie mają, czy ja nie wiem? Wiem dobrze. Zawsze się trafi taki, w każdej klasie. Wyszczekany, na pozór grzeczny, trudno się przyczepić o cokolwiek, ale człowiek to czuje, po prostu wie, co tam w tych łbach siedzi. O, jak się patrzy teraz na mnie tymi błyszczącymi oczami. Jak krowa na księżyc. Rumieńce ma. Tego jeszcze brakuje, żeby się pochorował i pozarażał resztę.

      – Dobrze się czujesz? – pytam na wszelki wypadek, bo jakby się czuł źle naprawdę, a ja bym udała, że nie widzę, to by poszedł potem, powiedział, że nawet nie spytałam, że zlekceważyłam ucznia dolegliwość.

      – Tak, pani profesor.

      – Pytałam, co możesz powiedzieć o gułagach.

      – O gułagach? – pyta bezmyślnie.

      Stoi. Patrzy. Boże, jak on patrzy. To już chyba komar ma więcej rozumu w spojrzeniu.

      – No, Sieniawski, powiedz ty mi, jak to w tych gułagach bywało?

      Gapi się.

      – Wiesz ty w ogóle, Sieniawski, co to gułag?

      Oczy z wysiłku wytrzeszcza. Myśli. No i o czym on myśli? Co, czy ja nie wiem, o czym on myśli? No, o czym taki może myśleć jak on? Kombinuje tam w tym swoim móżdżku koali, jak by tu majtki z Kapustnickiej ściągnąć. Albo z Kępińskiej. Nie, z Kępińskiej to nie ma co kombinować nawet, spojrzy taki raz, podejdzie, a już same spadną. Znam ja takie jak ta Kępińska. Oni zresztą wszyscy tylko o jednym myślą, jedno im w głowach. I wszyscy się bez przerwy onanizują, dziewczyny też, a kiedyś tak nie było. No, w sumie nie ma w tym nic złego, ale kiedy sobie człowiek uświadomi, że oni WSZYSCY się onanizują, wizja jest nieco przytłaczająca. Cholera, jak mnie piecze, łeb mu urwę. Jak nic coś mi tam zatarł. Kto to widział tak kobietę potraktować jak on mnie dzisiaj. Ledwo mi majtki zdjął, a już był w środku. Jego zdaniem gra wstępna to co najwyżej pewnie jakaś odmiana koszykówki. Co z tym Sieniawskim? Zawsze się pilnują oboje z Kapustnicką, szczególnie na początku roku, metodę taką mają, już w gimnazjum tak robili, szybko się połapałam. Na początku zgłaszają się bez przerwy, materiał mają СКАЧАТЬ