Название: Bierki
Автор: Marcin Szczygielski
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Поэзия
isbn: 978-83-60000-76-2
isbn:
Podnoszę głowę i czuję, jak moją twarz zalewa rumieniec. Unosząc ironicznie brwi, Kucharczyk przygląda mi się z lekkim półuśmiechem.
– Ja… – zaczynam. – Nie rozumiem.
– Nie rozumiesz. A widzisz, Sieniawski, wuef może być całkiem przyjemny…
– Ja…
– Nie lubisz ty czasem przyglądać się, jak twoi koledzy z klasy przebierają się przed zajęciami? Kiedy zdejmują spodnie, zakładają dresy? Kiedy później, po zajęciach, zdejmują przepocone koszulki i idą pod prysznic?
Wypuszczam głośno powietrze, czuję, że kręci mi się w głowie i miękną mi kolana.
– Ja nie… Nie…
Zorientował się! Wie! Już po mnie… Serce wali mi jak młotem, ale co dziwne, erekcja wcale nie znika. Wręcz przeciwnie, mój naprężony kutas napiera na cienki materiał bokserek, czuję, jak wymyka się z lewej nogawki i rozpycha spodnie. Robi mi się gorąco.
– Oj, Sieniawski, Sieniawski – powtarza profesor Kucharczyk, ale znacznie bardziej miękkim i łagodnym tonem.
Nagle unosi lekko jedną nogę, czubkiem adidasa zahacza o piętę drugiego i zsuwa go ze stopy. Kilkakrotnie zgina palce, słyszę lekki trzask stawów. Po chwili unosi nogę wyżej, opiera stopę nad kolanem mojej lewej nogi i wolniutko przesuwa ją w górę. Oniemiały otwieram usta, brzuch zwija mi się w kulkę. Po sekundzie z głośnym westchnieniem wciągam powietrze, chwiejąc się lekko. Jego stopa pełznie po moim udzie, dociera do kutasa, który stoi mi tak mocno, że niemal boli, uwięziony w nogawce bokserek i skierowany w dół.
– Ale… co pan, co pan? – odzywam się piskliwie, stoję jak sparaliżowany.
– No – mruczy cicho Kucharczyk. – I co my tu mamy?
Opiera palce na moim kutasie i przyciska go lekko – raz, drugi, trzeci – a potem przesuwa po moim podbrzuszu całą stopę. Mój brzuch zaciska się w nagłym spazmie, podbrzusze pulsuje. Niemal natychmiast zginam się wpół. Pojękuję cieniutko, idiotycznie, biodra w niekontrolowanym ruchu frykcyjnym wysuwają mi się do przodu, cofają, wysuwają i spuszczam się w nogawkę. Moje jaja kurczą się rytmicznie i wyrzucają porcje nasienia – raz, drugi, trzeci. Jęczę znowu i czuję szybko powiększającą się plamę wilgoci na udzie. Profesor Kucharczyk przyciska mnie jeszcze raz stopą i opuszcza nogę. Chwieję się, oddychając głośno, zaciskam powieki i czuję, jak wypływają spod nich łzy. Spoglądam na niego, wypuszczając powietrze przez otwarte usta. Przygląda mi się z krzywym uśmiechem, spode łba. Kładzie dłoń na swoim kroczu, masując je delikatnie.
– No i jak, Sieniawski? – pyta cicho ochrypłym głosem. – Chyba polubisz ty wuef, co? Widzę cię tu na następnych zajęciach. Zmykaj teraz, jestem zajęty.
To był mój pierwszy raz.
II
– To ostatni raz! – mówię, łapiąc powietrze jak ryba wyrzucona na brzeg. – Ostatni! Już nigdy więcej. Nigdy! Słyszysz?
Gablota trzeszczy ostrzegawczo pod moimi pośladkami, gdy Kucharczyk wbija się we mnie jednym mocnym pchnięciem, aż do nasady. Nie jestem jeszcze gotowa, więc krzyczę cicho i wbijam mu paznokcie w kark.
– Au! – syczy. – Anka! Ostrożniej, bo mi narobisz śladów.
Wysuwa się ze mnie prawie na całą długość i wraca, znowu dopychając członek aż do końca, a potem zaczyna poruszać się rytmicznie. Czuję go w sobie głęboko, po chwili robię się tak wilgotna, że każdemu jego ruchowi towarzyszy głośne mlaśnięcie. Wsuwa dłoń pod moją bluzkę, pod stanik i zaciska palce na piersi, wykręca brodawkę. Tłumię krzyk ze wszystkich sił, odchylam głowę i widzę sztandar szkoły zawieszony nade mną na ścianie izby pamięci. Złote frędzle drżą, dostrzegam delikatną pajęczynę rozpiętą między grotem wieńczącym drąg, do którego przypięta jest tkanina. Marek przyspiesza, porusza się we mnie jak taran. Taran, element wyposażenia oblężniczego, służący do wyważania murów i bram, używany w starożytności i średniowieczu. Jeszcze nie robiłam w tym roku pierwszym klasom zadania domowego z broni średniowiecznej i sposobów zdobywania fortec, to zwykle interesuje tych głąbów.
– Oooooch! – krzyczę wbrew sobie, bo Kucharczyk nagle wyciąga ze mnie swój członek, przesuwa żołędzią po wargach sromowych, po łechtaczce i wbija go znowu.
Podbrzusze wypełnia mi się gorącem, żołądek kurczy się, mięśnie napinają i nagle zalewa mnie fala orgazmu. Prostuję nogi oparte o ramiona mężczyzny, gablota przesuwa się pode mną z głośnym hurgotem.
– Czekaj – Kucharczyk dyszy mi w twarz – czekaj na mnie… Już… Już!
Zgina się nade mną, dobija do samego końca i pompuje we mnie nasienie, drżąc i pojękując. Czuję pulsowanie jego członka głęboko pod pępkiem. Rzeczywiście już. Kucharczyk wypuszcza głośno powietrze i wychodzi ze mnie. Staram się nie patrzeć w dół na jego penisa. Nie wiem, dlaczego jego widok mnie peszy i zawstydza – szczególnie zaraz po wszystkim, kiedy wciąż nabrzmiały, ale już nie sztywny, zwisa między udami Marka niczym czerwona, gumowa pałka. Lubię go czuć, nie lubię widzieć. Opuszczam nogi, zsuwam się z gabloty i poprawiam spódnicę. Czuję strużkę nasienia wypływającą z mojej pochwy. Krople wilgoci pełzną w dół po moim udzie. Nie wiem, co z tym zrobić. Nie wytrę się spódnicą, materiał jest za cienki, będzie plama. Schylam się po majtki leżące na podłodze obok gabloty. Sięgam pod spódnicę, ocieram nimi skórę, a potem zwijam je w kłębek i chowam do torebki. Przez tego kretyna muszę iść na lekcję bez majtek!
– Pękła – odzywa się Kucharczyk, podciągając spodnie od dresu.
– Co pękło? – pytam złym głosem i z satysfakcją zauważam, że na granatowym drelichu pojawia mu się w kroczu ciemna plama.
– Szyba – wysuwa brodę, wskazując gablotę.
Rzeczywiście. Przez środkową kwadratową szybę biegnie cieniutka srebrna nitka.
– Cholera jasna – mówię. – I co teraz będzie?
– A co ma być? Powiesz, żeby Władzio wymienił. Fajnie było czy jak?
Podchodzi do mnie, ale odwracam się na pięcie, plecami do niego.
– Było beznadziejnie – kłamię. – Idź stąd.
– Beznadziejnie, mówisz – mruczy i gryzie mnie delikatnie w kark.
Uchylam się z gniewnym pomrukiem, ale czuję, że sutki twardnieją mi natychmiast. Co ten facet ma w sobie? Kurdupel taki, no może i nawet przystojny, ale wuefista, na boga! Jak ja się w to wplątałam?
– Beznadziejnie – powtarzam.
– Aż szyba pękła.
– Marek, idź, bo zaraz będzie dzwonek! Nie możemy stąd wyjść razem.
СКАЧАТЬ