Bierki. Marcin Szczygielski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Bierki - Marcin Szczygielski страница 19

Название: Bierki

Автор: Marcin Szczygielski

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-60000-76-2

isbn:

СКАЧАТЬ z wdzięczności, że jednak ostrze mnie nie ugodziło, dodaję bezmyślnie: – Dziękuję, Kapustnicka.

      Podziękowałam jej, rany boskie, powiedziałam dziękuję uczniowi za to, że mnie pouczył, poprawił, że mi błąd wytknął! Po klasie aż szmer idzie. Przecież ja dziś nie jestem sobą, niech to już się wreszcie skończy, niech ja do domu pójdę! Ona sama chyba nie jest pewna, czy się nie przesłyszała, bo gębę rozdziawia i siada, wpatrzona we mnie niczym w cudowny obrazek.

      IX

      Niewiarygodne! Wekiera powiedziała dziękuję! Aśka aż rumieńców dostaje z wrażenia i rzuca mi oszołomione spojrzenie. O co chodzi? I w ogóle na mnie nie patrzy, wzrokiem mnie starannie omija. Co ona szykuje? Ręce mam takie mokre, że aż mi się cały zeszyt pomarszczył.

      Słychać dzwonek na przerwę, Wekiera opada na krzesło jak szmaciana kukła. Wygląda, jakby na dziesiąte tam i z powrotem pięć razy wbiegła przez tę godzinę.

      – Wyobrażasz sobie? – rzuca półgłosem Aśka. – Mam ją z głowy!

      Nie wydaje mi się. Aśka jest przekonana, że oto została ulubienicą Wekiery, ale nie chce mi się w to wierzyć. Wekiera nie z tych, którzy kogokolwiek lubią, nie słyszałem jeszcze, żeby kogokolwiek kiedykolwiek faworyzowała na zajęciach. Umiesz, przechodzisz, ale jeśli cię przyłapie, nie ma przeproś. Sama mi wczoraj postawiła pałę, a przecież wcześniej już miałem piątkę i wie, że się dobrze uczę. A pałę mi postawiła za jakieś głupstwo.

      Ociągam się, powoli wkładam rzeczy do plecaka. Porozmawiać z nią? Poprosić? Błagać? Nie bardzo to sobie wyobrażam, ale może trzeba spróbować? Prawie wszyscy już z sali wyszli, Wekiera siedzi nadal na krześle. Zarzucam plecak na ramiona i ruszam niepewnie w jej stronę. Podnosi głowę, widzi mnie, zrywa się jak oparzona z krzesła i już jej nie ma. Stoję z durną miną, przyglądając się pustemu biurku, gdy Aśka zagląda do sali:

      – No idziesz wreszcie?

      Idę.

      – Mam pomysł – oznajmia, kiedy dołączam do niej na korytarzu. – Musimy jeszcze iść na biologię, ale fizę możemy sobie odpuścić. Pojedziemy do Galmoku i coś ci kupimy, skoro już się zgodziłeś na wizaż. Ciągle jeszcze mam kartę.

      – Może być, co mi tam – kiwam głową, wciąż rozmyślając o Wekierze.

      – Bardzo się cieszę, że łaskawie się zgadzasz – z przekąsem mówi Aśka, ale za bardzo ją kręci perspektywa rozrywki, więc nie nabzdycza się na długo.

      Zresztą Aśka nigdy nie potrafi się obrażać zbyt konsekwentnie i jest to jedna z jej cech, za które tak bardzo ją lubię. Wywala kawę na ławę z miejsca, robi aferę, a potem jest spokój i można żyć dalej. Nie cierpię ludzi, którzy kiszą w sobie urazy, międlą je w duszy i terroryzują wszystkich dookoła przepełnionym bólem milczeniem i zranionymi spojrzeniami. Mam to w domu na co dzień, dziękuję za więcej. Matka jest super-championem focha. Coś człowiek zrobi, jakąś głupotę, a ona nigdy wprost nie powie, tylko robi miny i milczy, a ja zachodzę w głowę, czym też tym razem się jej naraziłem. Na ojca zupełnie to nie działa, ale na mnie tak. Już z dwojga złego wolałem Olka, który co prawda traktował mnie od czasu do czasu jak worek do bicia albo królika doświadczalnego, ale kiedy coś mu nie pasowało, walił prosto z mostu. Przynajmniej wiadomo było, na czym człowiek stoi, a kara była jasno uzasadniona. Łatwiej cierpieć, znając przyczynę – nawet totalnie absurdalną – niż znosić czyjeś fochy i wrogość, nie wiedząc, z czego się wzięły. W pierwszym przypadku jest jakaś nadzieja – odpokutuje się i z głowy. W drugim nie zna się dnia ani godziny, a tortury mogą trwać równie dobrze dwie godziny, jak i dwa lata.

      Uśmiecham się do Aśki, puszczam oko, obejmuję ją ramieniem i przyciskam mocno do boku, tak niby dla jaj, ale w sumie szczerze.

      – No weź się! Bez przesadyzmu – odpycha mnie lekko. – Bo jeszcze zajdę.

      X

      Odnoszę dziennik do pokoju nauczycielskiego, szybko siadam przed komputerem i loguję się do systemu. Rachwalska, romanistka, coś do mnie mówi, ale ją zbywam. Nie jestem teraz w nastroju do omawiania jakichś promocji w Tesco, ta kobieta nic tylko na promocje poluje. Sen jej spędza z powiek różnica między ceną pasztetowej w Auchan a w Carrefourze, ja nie wiem, że ludzie mają takie problemy. Ja to mam problemy! Rzucam ostrożnie okiem za siebie, ale nikt na mnie uwagi nie zwraca. Obracam lekko monitor w bok, żeby nie było widać ekranu, i otwieram nowe okno w przeglądarce. Gdzie tego szukać? W Google? Nie, na YouTube. Wpisuję adres. Ale jaki by tytuł dali ewentualnie? Lewandowska? Nie, za proste. Wiem, jak na mnie mówią. Wekiera.

      Nie mam pojęcia, kto to wymyślił, pierwszy raz się dowiedziałam, że mnie tak nazywają, jakieś pięć lat temu i nawet mnie to rozbawiło, ale też i trochę przykro mi się zrobiło, prawdę mówiąc. Wekiera, średniowieczna broń ręczna, maczuga najeżona odłamkami kamieni lub metalu. Czymś takim ludzie łby sobie wtedy rozbijali, mordowali jeden drugiego. Ja może i jestem surowa, ale zabić to jeszcze nikogo nie zabiłam. Wekiera była moim chwytem. Żadne nigdy nie wiedziało, co to jest – dopóki w Wikipedii hasło nie powstało. Pewna jestem, że któryś z moich uczniów to hasło wpisał, rękę sobie dam obciąć. Wcześniej każdy się na wekierze wykładał, żeby nie wiem ile umiał. Lanca, kastet, rapier, a nawet buzdygan – wiedzieli, co to jest, ale jak chciałam któregoś zagiąć, wystarczyło zapytać o wekierę lub kiścień. Nic dziwnego, że się ta wekiera do mnie przykleiła, dźwięczna nazwa. Kiścień by na mnie przecież nie mówili, bo każdy się zapluwa, kiedy to słowo wypowiada. Wekiera poręczna, ale mi się zmarnowała przez tę cholerną Wikipedię.

      Wpisuję „wekiera” w polu szukaj. Wyświetlają się wyniki, serce mi staje na moment w piersi, ale same idiotyzmy, jakieś inscenizacje walk, turniejów. Nie ma mnie tu, bogu niech będą dzięki.

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.

/9j/4AAQSkZJRgABAAAAAQABAAD//gBBSlBFRyBFbmNvZGVyIENvcHlyaWdodCAxOTk4LCBKYW1lcyBSLiBXZWVrcyBhbmQgQmlvRWxlY3Ryb01lY2gu/9sAhAACAQEBAQECAQEBAgICAgIEAwICAgIFBAQDBAYFBgYGBQYGBgcJCAYHCQcGBggLCAkKCgoKCgYICwwLCgwJCgoKAQICAgICAgUDAwUKBwYHCgoKCgoKCgoKCgoKCgoKCgoKCgoKCgoKCgoKCgoKCgoKCgoKCgoKCgoKCgoKCgoKCgr/wAARCALaAZ8DASIAAhEBAxEB/8QBogAAAQUBAQEBAQEAAAAAAAAAAAECAwQFBgcICQoLEAACAQMDAgQDBQUEBAAAAX0BAgMABBEFEiExQQYTUWEHInEUMoGRoQgjQrHBFVLR8CQzYnKCCQoWFxgZGiUmJygpKjQ1Njc4OTpDREVGR0hJSlNUVVZXWFlaY2RlZmdoaWpzdHV2d3h5eoOEhYaHiImKkpOUlZaXmJmaoqOkpaanqKmqsrO0tba3uLm6wsPExcbHyMnK0tPU1dbX2Nna4eLj5OXm5+jp6vHy8/T19vf4+foBAAMBAQEBAQEBAQEAA СКАЧАТЬ