Название: Bierki
Автор: Marcin Szczygielski
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Поэзия
isbn: 978-83-60000-76-2
isbn:
IX
– Jezu, jak przyjemnie – mówi Aśka, wystawiając twarz do słońca.
Nie jest przyjemnie. W środku wszystko mi się skręca, nie mogę przestać myśleć o gabinecie za salą gimnastyczną.
Galmok to nie najlepszy pomysł, najchętniej pojechałbym do domu.
– Ty jakiś dziwny dziś jesteś – odzywa się Aśka lekko zniecierpliwionym tonem. – Nie powiesz mi, że się tak tą całą Wekierą przejąłeś!
Wekierą? Idiotka. Myśli, że się przejąłem jakimś głupim niedostatecznym, gdy całe życie wywróciło mi się do góry nogami! Rzucam jej pełne politowania spojrzenie i nic nie mówię. Idziemy powoli w stronę Sobieskiego.
Aśka jest moją najlepszą przyjaciółką. Centralnie chyba najbliższym mi człowiekiem. Znamy się jeszcze od podstawówki, a ona twierdzi, że jeszcze dłużej, bo podobno pamięta mnie i z przedszkola. Rzeczywiście chodziliśmy do tego samego, ale ja jej nie pamiętam. W ogóle mało pamiętam z przedszkola – głównie to, że go nienawidziłem.
Tak naprawdę zakumplowaliśmy się w trzeciej klasie, gdy mieliśmy po dziesięć lat. Siedziałem w ławce za nią, ale nasza przyjaźń nie zaczęła się w klasie, tylko na podwórku, a dokładniej – na skwerze między blokami przy Śródziemnomorskiej na Stegnach, zaraz za trzepakiem, przy śmietnikach.
Wracałem ze szkoły. To był późny marzec albo kwiecień. Dopiero co zrobiło się ciepło i powietrze pachniało wiosną. Całkiem fajnie mi było, chociaż niespecjalnie spieszyłem się do domu – Olek jeszcze wtedy z nami mieszkał. Olek to mój brat, lubił się na mnie trochę powyżywać, później mu przeszło. Ale wtedy było apogeum – miał prawie piętnaście lat i go roznosiło. Kiedy tylko zostawaliśmy sami w domu, gdy nie było starych, a on nie miał żadnego zajęcia i z nikim się nie umówił, zaczynały się tortury. Czas tortur – tak mówił: przyszedł twój czas tortur. Stawał na środku naszego pokoju, ręce zaplatał na klatce piersiowej, kiwał głową ze smutnym wyrazem twarzy – zupełnie jakby to, co miało mnie zaraz spotkać, było niezależne od jego woli. Jakby był to uciążliwy, nieprzyjemny obowiązek, który trzeba wypełnić, po prostu trzeba i co poradzisz? Nic. Trzeba, to trzeba. Po jakimś czasie wystarczyło tylko, że powiedział: przyszedł czas – a ja już zaczynałem się mazać. Tortury Olka dzieliły się na fizyczne i psychiczne. Najgorzej było po tym, gdy obejrzał na kompie u kumpla film Men Behind The Sun.Nigdy nie obejrzałem go całego, nie dałbym rady, widziałem tylko kawałki w necie. Pokazuje bardzo dokładnie eksperymenty, które przeprowadzali Japończycy z jednostki 731 na chińskich jeńcach w Mandżurii podczas drugiej wojny światowej. Ten film stał się dla Olka niewyczerpaną kopalnią pomysłów.
Oczywiście Olek nie był idiotą i wiedział, że nie może zrobić mi nic takiego, co pozostawiłoby widoczne ślady, boby się zrobiła afera. W kategorii tortur fizycznych zatem w grę wchodziło bicie – ręką, linijką albo pasem – kopanie, szczypanie, pokrzywki, lekkie przypalanie papierosem i ewentualnie kłucie cyrklem czy szpilką. Niektóre z nich odbywały się w łazience – głównie te wiążące się z podtapianiem w wannie. Podtapianie miało miejsce trzykrotnie, zaraz po tym, jak Olek obejrzał ten pokręcony film. Odbywało się zimą w krótkich odstępach czasu – najpierw wrzucał mnie do wanny w dresie, przytrzymywał pod wodą w kilku seriach, a potem wyprowadzał mnie przemoczonego na balkon i zamykał drzwi. Stał za nimi i patrzył, gdy trząsłem się z zimna, płacząc i wołając, żeby mnie wpuścił. Po trzeciej takiej akcji dostałem zapalenia płuc. Długo chorowałem, cały luty prawie, i chyba trochę się przestraszył, bo podtapianie już więcej się nie powtórzyło. Ale oczywiście wydarzały się inne rzeczy.
Kategoria tortur psychicznych była gorsza i znacznie bardziej różnorodna. Już nawet nie chce mi się o tym wszystkim mówić, ale na przykład zaliczała się do niej „strefa gazy”, czyli po prostu pierdzenie w twarz – musiałem leżeć na kanapie, on siadał mi na klacie i wypinał dupę przed moim nosem, a potem wiadomo. Dwa razy kazał mi się rozebrać do golasa i wystawił mnie na klatkę schodową – to było jednak zbyt niebezpieczne, ktoś mógł mnie zobaczyć. Kazał mi wąchać swoje śmierdzące skarpety – to było częste. Raz się na mnie odlał. Zresztą szkoda gadać, staram się o tym wszystkim nie pamiętać. Dlaczego nigdy nie powiedziałem o tym starym? Spróbowałem raz i nawet mi uwierzyli. Zrobili mu aferę i dali szlaban na kompa przez tydzień – na drugi dzień dostałem za to najgorsze bicie, jakie przeżyłem kiedykolwiek. Nie opłacało się więc im mówić, bo co starzy mogli zrobić? Nic. Chodzili do roboty, nie było ich w domu, ojciec wtedy jeszcze regularnie pracował. Olek był w domu. I mógł wszystko.
Czasami zastanawiam się, skąd mu się to wzięło, znaczy ta potrzeba torturowania mnie. Nigdy nie byliśmy sobie jakoś specjalnie bliscy, często mi dokuczał, ale w sumie były to niewinne sprawy, normalnie, jak to między braćmi. Jednak kiedy skończyłem dziewięć lat, zmienił się i zaczął mnie katować – trwało to przez mniej więcej dwa lata, dał mi spokój, kiedy zacząłem dojrzewać. Wtedy myślałem, że robił tak dlatego, że był po prostu centralnie wrednym, okrutnym skórkowańcem. Fakt, był. Ale teraz wydaje mi się, że wina leżała po mojej stronie. Byłem inny, słaby – wtedy to stało się widoczne, bo przestawałem być dzieciakiem. A on to wyczuwał. Nie umiałem się bronić. Myślę, że ta moja miękkość i bezbronność prowokowały go. Chociaż kto to wie, może miał po prostu taką sadystyczną jazdę i gdybyśmy mieli na przykład psa albo kota, wyżywałby się na nim, a nie na mnie? A zresztą… Mniejsza.
Wracałem sobie wtedy do domu, słońce świeciło, trawa rosła, a w dodatku coś mi tam zaświtało w głowie, że jego chyba nie będzie, bo przypomniałem sobie, że rano mówił matce, o jakimś swoim wypadzie do centrum z kumplami planowanym po szkole. Zrobiło mi się więc całkiem fajnie. Skręciłem ze Śródziemnomorskiej między bloki, doszedłem do skweru, minąłem trzepak. Czekał na mnie pod śmietnikami. I nie był sam. Widywałem jego kumpli czasami, głównie właśnie tych dwóch – Piotrka i Krzyśka, Najczęściej do nas przychodzili. Traktowali mnie jak powietrze, a ja ze wszystkich sił próbowałem nie rzucać im się w oczy. Tamtego dnia mi się nie udało.
– Lała, dokąd ty tak zapierdalasz? – zapytał Olek, zastępując mi drogę.
Tak właśnie do mnie mówił: lala. Facet nie może być taką lalką, mówił. Kto to widział, żeby chłop miał buźkę jak Barbie, mówił. Kiedy oglądam swoje zdjęcia z tamtych lat, widzę, że rzeczywiście byłem jakby za ładny. Wszyscy mnie wtedy brali za dziewczynkę, zwykle się o to wkurzałem, ale czasami nie. Kiedyś jakaś baba mnie zaczepiła na ulicy i zapytała: „Co się stało, maleńka?”. Miałem wtedy pięć lat i byłem sam na dworze, Olek mi uciekł. Trochę się wystraszyłem i płakałem. Popatrzyłem na nią i powiedziałem: „Zgubiłam się”. Śmieszne to było nawet. Baba kupiła mi jakiś deser w spożywczaku, łaziła ze mną po osiedlu i odprowadziła pod dom. Była całkiem spoko, zupełnie się nie połapała, że ją robię w ciula. Zapytała, jak się nazywam, a ja zmyśliłem jakieś dziewczyńskie imię. Gapiła się ciągle na mnie jak sroka w gnat, może była pomylona, nie wiem. Miałem ubaw, ale było mi miło. To było fajne popołudnie.
Kiedy miałem dziesięć lat, też jeszcze ciągle wyglądałem trochę jak dziewczyna – z tymi przydługimi, jasnymi włosami i wielkimi, niebieskimi gałami. Szczególnie w porównaniu z Olkiem, który już wtedy był krępy, przysadzisty, ciemnowłosy i szczenę miał jak buldożer – kropka w kropkę jak nasz ojciec. Olek uważał chyba, że СКАЧАТЬ