Damy Władysława Jagiełły. Kamil Janicki
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Damy Władysława Jagiełły - Kamil Janicki страница 2

Название: Damy Władysława Jagiełły

Автор: Kamil Janicki

Издательство: PDW

Жанр: Биографии и Мемуары

Серия:

isbn: 9788308072462

isbn:

СКАЧАТЬ obłudników, myślących o własnych korzyściach, a nie o Bogu.

      Już sama mozolność i długotrwałość nauki stanowiły istotne gwarancje. Ale obowiązywał też dodatkowy, nawet ważniejszy środek bezpieczeństwa. Każdy neofita musiał mieć sponsora, poręczyciela, który najpierw wprowadzał go do wspólnoty, a następnie czuwał nad jego nauką. Wspierał katechumena przez wszystkie lata przygotowań, ręczył za szczerość jego wiary własnym autorytetem. A na koniec potwierdzał przed Kościołem i Bogiem, że kandydat żyje moralnie i jest zdolny wytrwać w powziętej decyzji. Dopiero za sprawą tej poręki katechumen mógł dostąpić łaski chrztu.

      Pozycja sponsorów była tak znacząca, że szybko zaczęto ją zrównywać z rolą rodziców. Ten, kto poręczał za nowego chrześcijanina, stawał się więc jego ojcem chrzestnym bądź matką chrzestną. I choć Kościół w ciągu wieków zmienił się nie do poznania, a chrzty dorosłych stały się niemalże ewenementem, to wciąż wymagano, by każdy nowy wyznawca miał chrzestnego, a z reguły – dwoje, lub nawet troje chrzestnych[2]. W przypadku księcia Jagiełły wiązał się z tym niemały ból głowy.

      

      Jadwiga przypatruje się wjazdowi Jagiełły na zamek krakowski. Wyobrażenie Jana Matejki.

      Litewscy dynaści mieli już spore doświadczenie w przyjmowaniu wiary. I równie duże w jej rychłym porzucaniu. Od przeszło stulecia wodzili za nos papieży i katolickich królów, każdemu obiecując swą rychłą konwersję. Wielu podpisało stosowne dokumenty, niektórzy zaprzysięgli decyzję, paru dobrowolnie lub pod przymusem przyjęło wiarę. Mało który jednak w niej wytrwał. Polityczne interesy niemal zawsze skłaniały Litwinów, by wracać do pogaństwa[3].

      Oszukaj mnie raz, a będzie na ciebie. Oszukaj mnie pięćdziesiąt razy… a i tak naiwnie dam się nabrać. Wielu polskim panom pertraktacje z bałwochwalczym wodzem Jagiełłą, podjęte w roku 1385, wydawały się powtórką aż nazbyt dobrze znanej historii. Do ostatniej chwili liczono się z tym, że ceremonia nie dojdzie do skutku, a wszystkie starania okażą się farsą. Mimo to podjęto próbę i ktoś musiał za nią ręczyć.

      Jagiełły nie poddano testom, nie wysłano na wieloletnie nauki, nie wystawiono na osąd wyznawców. Nikt nie kazał mu przychodzić na mszę i wymykać się w połowie liturgii. Nikt też nie przepytywał księcia na wyrywki z Pisma Świętego. Pouczono go o zasadach wiary, ale cały oficjalny katechumenat zamiast trzech lat potrwał… prawdopodobnie niespełna trzy doby.

      12 lutego 1386 roku Jagiełło ze świtą przybył do Krakowa. Obsypał Andegawenkę prezentami, uzyskał od niej ostateczne potwierdzenie gotowości do zawarcia związku, a następnie wziął udział w rytuale odwołania dawnych, nieskonsumowanych zaślubin z Wilhelmem Habsburgiem. Pomiędzy negocjacjami, ceremoniami i oficjalnymi spotkaniami wygospodarowano może kilka godzin na instruktaż religijny[4]. Czy to wystarczyło?

      Porękę mieli złożyć rodzice chrzestni, rzekomo w pełni świadomi moralności gościa i jego duchowej formacji. Kogo wybrano na ojca – do dzisiaj nie wiadomo. Zaproszenie powędrowało do wielkiego mistrza krzyżackiego, ale ten, rzecz jasna, odmówił. Nie mógł inaczej. Akceptując nawrócenie Jagiełły, jednocześnie podważałby sens dalszego istnienia zakonu krucjatowego nad Bałtykiem. Być może sondowano też obsadzenie w tej roli Władysława Opolczyka, dawnego namiestnika królestwa za panowania Ludwika Węgierskiego. Dynasta ze Śląska, a z nadania poprzedniego suwerena także pan ziemi wieluńskiej i dobrzyńskiej, sam marzył o monarszej władzy, kiedy zaś jego kandydaturę utrącono, przyjął tytuł oficjalnego opiekuna Korony. Na pewno brał udział w pertraktacjach z Litwinem. Udowodniono jednak, że na chrzest i wesele Jagiełły w ogóle się nie pofatygował. Gdy na Wawelu rozgrywały się wydarzenia kluczowe dla przyszłości Polski, on przebywał dziewięćdziesiąt kilometrów dalej i załatwiał prywatne interesy. W grę wchodził jeszcze książę Mazowsza Siemowit IV, który niewiele wcześniej próbował… porwać Andegawenkę, zmusić ją do ślubu i w ten sposób przejąć władzę nad krajem. W odróżnieniu od Opolczyka zdążył przełknąć gorycz porażki i wziął udział w powitaniu konkurenta. Może więc on?[5]

      Konieczny był człowiek, którego słowo będzie dużo znaczyć i którego autorytet zdoła rozproszyć obawy zebranych. Prestiż wymagał odpowiednio wysokiej rangi. Ta była nieodzowna także ze względów politycznych, czy nawet… rodzinnych. Prawo i niemal tysiącletni obyczaj nie pozostawiały wątpliwości. Już u samego zarania średniowiecza upowszechniło się przekonanie, że między chrześniakiem i jego chrzestnym tworzy się więź duchowa; że ich dusze zostają wręcz złączone przez Wszechmogącego. Tę niezwykłą bliskość uważano za nawet „głębszą i bardziej doniosłą niż pokrewieństwo krwi”[6].

      Chrzestny monarchy stawał się istotnie jego ojcem. Zawsze było to wyjątkowe wyróżnienie. A co dopiero w przypadku, gdy wiarę przyjmował dorosły wódz. Człowiek uchodzący za barbarzyńcę oraz zatwardziałego poganina. I mający przed sobą całe lata trudnej walki o to, by uznano go za szczerego wyznawcę i autentycznego członka Kościoła.

      Odpowiedniego ojca chrzestnego szukano wśród ludzi z samego świecznika. Najlepiej urodzonych, noszących najwspanialsze tytuły. Podobnie rzecz się miała z matką chrzestną. Nasuwa się myśl, że w tej roli powinna była wystąpić dostojna królowa sprzymierzonego państwa, może nawet cesarzowa… Polacy woleli jednak, by duchową przewodniczką przyszłego monarchy i jego nową matką (w zastępstwie biologicznej, dożywającej lat na Litwie) została zaufana kobieta z ich własnego kręgu. Powszechnie szanowana matrona o znaczących wpływach i nieposzlakowanej opinii. Ktoś zdolny udźwignąć tak wielką odpowiedzialność, a zarazem gotów zaryzykować dla wspólnego dobra.

      Potencjalnych kandydatek nie było wiele. Może nawet była tylko jedna. Gdy 15 lutego 1386 roku Jagiełło ukląkł na zasłanej zdobnym dywanem posadzce katedry na Wawelu, w roli jego poręczycielki wystąpiła pani na Pilczy i Łańcucie, Jadwiga z Melsztyńskich.

      – Czy wyrzekasz się szatana? I wszystkich jego dzieł? I wszystkich jego marności? – pytał arcybiskup gnieźnieński Bodzanta.

      – Wyrzekam się… – brzmiała odpowiedź obcokrajowca.

      – Czy wierzysz w Boga Ojca wszechmogącego, stworzyciela nieba i ziemi? Czy wierzysz w Jezusa Chrystusa, Syna Jego jedynego, Pana naszego, narodzonego i umęczonego?

      Wszyscy zebrani zamarli w oczekiwaniu. Jeśli litewski książę choć przez moment się zawahał, jeśli pozwolił sobie nawet na sekundy zwłoki, na twarzach polskich panów musiało odmalować się przerażenie. Również na twarzy Jadwigi z Pilczy, która gwarantowała, że przybysz niczego nie pragnie bardziej niż zjednoczenia z Bogiem.

      – Wierzę – odparł jednak Jagiełło. Na każde pytanie z osobna[7].

      Nie został z tą chwilą królem; nie był nawet jeszcze małżonkiem młodej Andegawenki. Ale dla każdego stało się jasne, że nim będzie. Ci możnowładcy, którzy dotąd traktowali Litwina z rezerwą, unikali jasnych deklaracji i hołdów, teraz jeden przez drugiego zaczęli przepychać się przed oblicze przyszłego pana, by uzyskać jego łaskę.

      Kolejne dni upłynęły w niesamowitym gwarze, wśród zabaw, rozmów, audiencji i brzęku rozdawanego na lewo i prawo złota.

      Jagiełło stale był oblężony przez suplikantów, stale zasypywano go pytaniami i prośbami. Dla siebie nie miał ani minuty; do dnia koronacji chyba nawet sen stał się dla niego luksusem. Dla СКАЧАТЬ