Szalona miłość. Chcę takiego jak Putin. Barbara Włodarczyk
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Szalona miłość. Chcę takiego jak Putin - Barbara Włodarczyk страница 8

Название: Szalona miłość. Chcę takiego jak Putin

Автор: Barbara Włodarczyk

Издательство: PDW

Жанр: Биографии и Мемуары

Серия:

isbn: 9788308072219

isbn:

СКАЧАТЬ prawdziwe życie. Daj sto rubli – błaga operatora kamery. – Oddam. Jestem normalnym rosyjskim chłopem.

      – Nie kompromituj nas! – krzyczy Walentyna.

      Zza płotu przyglądają się temu dwie starsze panie. Jest im głupio. Goście z zagranicy przyjechali, a tu taki wstyd.

      – To przez to, że roboty nie ma – tłumaczą. – Dlatego wszyscy piją. Nie to co Putin! To jest mężczyzna!

      W 2015 roku niemiecka telewizja ZDF pokazała film Putin the Man, z którego wynika, że podczas pobytu w NRD nadużywał on alkoholu i bił żonę. Publicznie nikt go jednak nie widział pijanego, w odróżnieniu od Jelcyna, który nie wylewał za kołnierz i zaliczył mnóstwo wpadek. Jak choćby w 1994 roku podczas wizyty w Berlinie, gdzie pobudzony przez alkohol, zaczął dyrygować policyjną orkiestrą i śpiewać Kalinkę. Albo kiedy nie wysiadł z samolotu w Dublinie, choć na lotnisku czekał na niego premier Irlandii. Wszystko dlatego, że się „zmęczył” w czasie podróży.

      Putin pokazywany jest czasami z kuflem piwa. W rosyjskich mediach pojawiły się na przykład nagrania z jego wizyty w znanej piwiarni Żiguli w Moskwie i z Drezna, gdzie odwiedził swój ulubiony pub z czasów, gdy pracował w NRD. Najbardziej lubi piwo niemieckie. W 2018 roku w wywiadzie dla rosyjskiej telewizji zdradził, że od czasu do czasu przysyła mu je Angela Merkel. Potwierdziła to też sama kanclerz. Dla wielu Rosjan piwo to jednak żaden alkohol. Co najwyżej popitka. Jak mówią, wódka bez piwa to wyrzucone pieniądze.

      – Podoba się pani Putin? – pytam kobietę na drodze.

      – Bardzo! – odpowiada, szczerze się uśmiechając. Odruchowo poprawia moherową chustę, która jest tak cienka, że bez trudu przejdzie przez ślubną obrączkę, a grzeje jak piec. – Ja go bardzo popieram! – dodaje. – Bo za Jelcyna w latach dziewięćdziesiątych zamknęli nasz sowchoz i ludzie zostali bez pracy. A teraz mam już emeryturę i jestem zadowolona, bo przynoszą ją na czas.

      – A byłyście za granicą? Widziałyście, jak żyją inni? – pytam.

      – Nie. – Po chwili kobieta poprawia się jednak: – To znaczy na Białorusi byłyśmy. Z sowchozem na wycieczce.

      Walentyna, która stoi obok mnie, bardzo się ożywia na to wspomnienie.

      – Tak, tak! To były czasy! Zawieźli nas do Mińska i Witebska. Na koszt sowchozu!

      Od tamtej pory minęło dwadzieścia kilka lat. Kobiety nie mają nawet zagranicznych paszportów. Kiedyś ich nie dawali, a teraz nie są im potrzebne, bo za co miałyby wyjechać? Nawet do Moskwy rzadko jeżdżą, a co dopiero do innego kraju. Według oficjalnych danych z 2019 roku zagraniczny paszport ma tylko około 30 procent Rosjan.

      – Pokażę wam szpital, w którym przepracowałam dwadzieścia pięć lat jako akuszerka. – Walentyna prowadzi mnie do zniszczonego drewnianego budynku obok drogi.

      Wchodzimy do środka przez rozwalone drzwi. Wewnątrz czuć wilgoć i zgniliznę. Jest ciemno i zimno jak w piwnicy. W korytarzu straszą odrapane ściany z resztką zielonej farby, sypiący się tynk, zwisające z sufitu druty, połamane szafy. Pod nogami przeraźliwie chrzęści rozbite szkło z okien i butelek po taniej gorzałce. Po obu stronach korytarza jest kilka pomieszczeń.

      – To była najcieplejsza sala. Bo tu leżały matki z dziećmi. Resztki pieca do tej pory się jeszcze walają. Zatrudnialiśmy aż dwóch palaczy! – Walentyna jest tak rozemocjonowana, że mówi bez przerwy. – Ja biegłam do pracy jak na skrzydłach! Miałam bardzo dobrze. Byłam siostrą przełożoną, akuszerką i pielęgniarką środowiskową. Dostawałam półtorej stawki! To była inna epoka. Ech, serce boli – wzdycha żałośnie. – Jak zaczynałam tu pracować, to było pełno ciężarnych. A ile dzieci! Wszędzie się pałętały. A teraz? Ani dzieci, ani chłopów. Prawie same stare baby na wsiach zostały. Wszystko przez tego Gorbaczowa i Jelcyna! Ludzie stracili przez nich pracę i wszytko, co uciułali przez całe życie. Demokraci zakichani! Szkoda gadać!

      Walentyna wyprzedziła moje pytanie. Właśnie chciałam ją zagadnąć o wolność, którą przyniosła pieriestrojka. Bo w latach dziewięćdziesiątych w telewizji po raz pierwszy zaczęto mówić prawdę o łagrach, zbrodniach Stalina, ekstrawagancjach dygnitarzy albo o niedomaganiach Breżniewa, przez którego Kreml nazywano komfortowym domem starców. Chciałam jej przypomnieć, że odżyły cerkwie, że w kinach pojawiły się zagraniczne filmy, a nie tylko rodzime, starannie wyselekcjonowane, jak wcześniej. Zrozumiałam jednak, że to nie ma sensu. Przynajmniej nie w tym miejscu i nie w tej chwili. Czasem trzeba się ugryźć w język.

      – Dla większości Rosjan demokracja jest mało ważna – twierdzi Aleksiej Lewinson z Centrum im. Lewady. Nagrywam go do filmu jako komentatora. Jego ocenę potwierdzają dziesiątki badań i sondaży. Główny powód jest bardzo czytelny. – Znaczna część społeczeństwa uważa, że demokracja w rozumieniu zachodnim nie pasuje do Rosji.

      Ale uzasadnień można usłyszeć więcej. A to, że Rosja jest ogromnym krajem. A to, że ludzie przywykli do cierpienia i są zahartowani, bo przeszli łagry i wojnę, podczas której rwali się do boju nawet z gołymi rękoma. A to, że Rosja stanowi odrębną cywilizację i ma własną drogę.

      – W całej wsi jest dziś tylko ośmioro dzieci. Z tego aż pięcioro mieszka w tej chałupie. – Walentyna pokazuje długi drewniany parterowy dom z ogródkiem. To dawna szkoła. Co ciekawe, zajmuje go rodzina, która sprowadziła się do Zamytia zaledwie kilka miesięcy wcześniej. Dom pomogli wyremontować mieszkańcy wsi, bo ludzie mają tu dobre serca.

      W środku nie ma luksusów, ale jest wszystko, co potrzeba. Od lodówki po telewizor. Pierwsza rzecz, jaka rzuca się w oczy po wejściu do domu, to wielka trójkolorowa flaga Rosji. I to z dwugłowym złotym orłem! Jak na sztandarze prezydenta. Zajmuje prawie pół ściany w dużym pokoju.

      – Dlaczego pan powiesił flagę? – pytam głowę rodziny. Mężczyzna ma na imię Josif. Wygląda dostojnie i groźnie. Wszystko przez wielkie krzaczaste brwi, mocne ręce i niski, dźwięczny głos. Świadomie usiadł na krześle tak, by flaga znalazła się w obiektywie kamery.

      – Bo kochamy nasz kraj.

      Jak tylko zaczyna mówić, jego rozbrykane dzieci momentalnie cichną. Widać, że mężczyzna ma w domu duży posłuch. Żona usiadła pokornie za jego plecami. Odruchowo poprawia chustkę, żeby całkowicie zakrywała włosy.

      – Za co ludzie szanują Putina? – pytam.

      – Mogę mówić tylko o sobie i swojej rodzinie – odpowiada roztropnie. – My jesteśmy wierzący i mamy obowiązek szanować tych, którzy są nad nami. Obowiązek modlić się za nich. Obowiązek kochać ich. Jak to mawiano w dawnych czasach: jeśli nie szanujesz cara, to znaczy, że nie szanujesz kraju, którym on rządzi!

      Spoglądam na telewizor, który jest cały czas włączony, choć ma wyciszony głos. Akurat zaczynają się wiadomości. Pierwszy materiał to relacja z Donbasu.

      – Interesujecie się wojną na Ukrainie?

      – Nie tylko interesujemy, ale i bardzo ją przeżywamy. – Josif milknie, jakby zastanawiał się, czy warto kontynuować. Po chwili jednak mówi dalej: – Jeśli mam być szczery, to nie dowierzam telewizji w stu procentach – wyznaje. – Bo to wszytko może nie do końca wyglądać tak, jak nam pokazują. W telewizji są oczywiście uczciwi ludzie, ale też i tacy, którzy pracują pod czyjeś dyktando. Podobnie jest СКАЧАТЬ