The Frontiers Saga. Tom 4. Świt Wolności. Ryk Brown
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу The Frontiers Saga. Tom 4. Świt Wolności - Ryk Brown страница 14

Название: The Frontiers Saga. Tom 4. Świt Wolności

Автор: Ryk Brown

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Зарубежная фантастика

Серия: The Frontiers Saga

isbn: 978-83-66375-54-3

isbn:

СКАЧАТЬ od dwudziestych urodzin, wielu młodych mężczyzn żyjących na światach kontrolowanych przez Ta’Akarów jest losowo wybieranych na służbę w cesarskiej armii.

      – To nie brzmi tak źle – odpowiedział Weatherly. – Wiele państw na moim świecie nadal żąda od swoich obywateli odbycia służby wojskowej. Może nie trwa ona dziesięciu lat, ale zwykle dzięki niej osiągasz coś wartościowego, na przykład zdobywasz jakąś umiejętność lub przynajmniej zaczynasz się zajmować handlem.

      – Nie w naszym przypadku – stwierdził Willard, włączając konsolę sterowania lotem. – Jeśli nam się poszczęści, po zakończeniu służby zostawiają nas na jakimś peryferyjnym świecie.

      – Nie zapewniają wam transportu do domu?

      – Tylko wtedy, jeśli przez przypadek znajdą się w pobliżu. Jednak większość z nas trafia do ich rodzimego świata, czyli na Takarę, albo kończy jeszcze gorzej.

      – Takara to takie złe miejsce?

      – Nie, jeśli jesteś z Takary. Obcy weterani nie są jednak mile widziani. Jeśli dopisze ci szczęście, znajdziesz jakąś pracę niewymagającą kwalifikacji. Po dwudziestu latach zaoszczędzisz wystarczająco dużo kredytów, żeby zarezerwować sobie powrotny lot do domu.

      Weatherly powstrzymał się od dalszych komentarzy. Nie mógł sprawdzić, czy podporucznik mówi prawdę. Chociaż nie przeszedł takiego szkolenia jak jego przyjaciel Enrique, wiedział wystarczająco dużo, aby nie wierzyć we wszystko, co słyszał – zwłaszcza od żołnierza wroga.

      – To powinno wystarczyć – oznajmił podporucznik Willard. – System automatycznego sterowania lotem powinien ich teraz sam naprowadzić.

      Weatherly przez dłuższą chwilę przyglądał się młodemu podporucznikowi. Przeczucie podpowiadało mu, że mężczyzna mówi prawdę, ale wiedział, że to nie on powinien o tym zdecydować. To, co usłyszał, przekaże zgodnie z hierarchią dowodzenia, zaczynając od swojego przyjaciela, podporucznika Enrique Mendeza z jednostki specjalnej „Aurory”.

      – Dzięki – powiedział, sięgając po swój zestaw komunikacyjny. – „Aurora”, tu Weatherly. System automatycznego sterowania lotem został włączony i działa.

      ***

      – Prom Jeden, tu „Aurora”.

      – Wreszcie! – odetchnął Marcus. – Mów śmiało.

      – Prom Jeden, masz wylądować na platformie startowej po lewej stronie „Yamaro”. System automatycznego sterowania lotem powinien teraz działać. Po wejściu na okręt spotkaj się na pokładzie nawigacyjnym z sierżantem Weatherlym. Później wymyślimy, jak zabrać prom z powrotem na „Aurorę”.

      – Do diabła – zaczął narzekać Marcus, patrząc na wyświetlacz systemu automatycznego sterowania lotem, by sprawdzić, czy pojawia się na nim sygnał nośny z „Yamaro”. – Nie chciałbym utkwić na „Yamaro” na nie wiadomo jak długo.

      – To lepsze niż siedzenie tutaj – zauważył Enrique.

      – Nie bądź tego taki pewien. Byłeś kiedyś na pokładzie takarańskiego okrętu? Są dość przerażające w środku – wyjaśnił Marcus, ustawiając system na przejęcie kontroli przez „Yamaro”. – Z drugiej strony myślę jednak, że może źle było tylko w areszcie. To była jedyna część okrętu, jaką kiedykolwiek odwiedziłem – dodał.

      Prom znów ruszył, a jego kurs zmienił się nieznacznie i prowadził teraz ku lewej burcie „Yamaro”.

      – Mam nadzieję, że przynajmniej będą mieli lepsze jedzenie na pokładzie.

      Marcus odwrócił się i spojrzał na Enrique z uśmiechem.

      – Słuszna uwaga. Nie wiem jak ty, ale ja mam już dość molo.

      ***

      – Jak, do diabła, takiemu trepowi udało się wymyślić, w jaki sposób włączyć takarańskiego autopilota? – zażartował Enrique, gdy schodzili po tylnej rampie promu.

      – To nie ja zrobiłem, sir – przyznał sierżant Weatherly i wskazał podporucznika Willarda po swojej lewej stronie. – To sprawka tego faceta. To podporucznik Michael Willard, syn Roberta z Aitkenny – wyjaśnił, naśladując sposób, w jaki podporucznik przedstawił się wcześniej.

      – Aitkenna – zauważył Marcus. – Jesteś z Corinair?

      – Tak jest. Urodziłem się tam i wychowałem. Historia mojego klanu sięga aż do pierwotnych kolonii ludu Corinair – wyjaśnił z dumą oficer.

      Enrique spojrzał na niego ze zdziwieniem.

      – Czy masz coś przeciwko temu, abym cię zapytał, co, do diabła, robisz na takarańskim okręcie, a zwłaszcza takim, który właśnie próbował stopić twoją planetę?

      – Myślę, że dlatego właśnie wywołał bunt i poddał okręt – wyjaśnił sierżant Weatherly.

      – Ach, więc on to zrobił? – zapytał Marcus, spoglądając z zainteresowaniem na młodego podporucznika. – Nie wygląda na takiego mądralę. Do diabła, przecież to jeszcze dzieciak.

      – Cóż, ten dzieciak najwyraźniej rzucił się na swojego kapitana i wziął go na zakładnika. Wydaje się, że na pokładzie jest więcej ludzi z Corinair. Wygląda na to, że ci żołnierze pochodzą z różnych światów i zostali po prostu zmuszeni do służby.

      – Oczywiście. Przecież tak było od zawsze. Podatki, surowce i młodzi mężczyźni do służby w wojsku. Wszystkie światy podbite przez Ta’Akarów muszą wypełnić swoje limity, aby nadal mogły być niezależne. – Marcus zachichotał ponuro. – Daj nam swoje pieniądze, planetę i świeżutkich młodych chłopaków… To taki mały żart.

      Enrique zbliżył się do podporucznika Willarda.

      – Czy zrobiłeś to dlatego, żeby ocalić swój świat?

      – A ty nie zrobiłbyś tego samego? – odpowiedział pytaniem podporucznik.

      – Cholera, tak. Dziękuję ci. – Enrique chrząknął.

      – Za co? – zapytał podporucznik Willard. – Za poddanie się czy włączenie automatycznego sterowania lotem?

      – Myślę, że za obie te rzeczy. Ale mam jeszcze jedno pytanie. Czy macie coś do żarcia na tym wraku? Od wielu dni jemy tylko suszone świństwa i molo.

      – Chyba mogę wam w tym pomóc.

      – W takim razie prowadź – odparł Enrique, wskazując wyjście.

      – Dlaczego musieliście jeść molo? – zapytał podporucznik. – My nie karmilibyśmy nim nawet naszych psów.

      Enrique rzucił Marcusowi oskarżycielskie spojrzenie.

      – Słuchaj, nie patrz tak na mnie. Przecież to nie ja powiedziałem twojemu kapitanowi, żeby kupił cały transport tego obrzydliwego grzyba.

      ***

СКАЧАТЬ