The Frontiers Saga. Tom 4. Świt Wolności. Ryk Brown
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу The Frontiers Saga. Tom 4. Świt Wolności - Ryk Brown страница 17

Название: The Frontiers Saga. Tom 4. Świt Wolności

Автор: Ryk Brown

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Зарубежная фантастика

Серия: The Frontiers Saga

isbn: 978-83-66375-54-3

isbn:

СКАЧАТЬ wpatrywał się w wyświetlacze. Na głównym ekranie w co najmniej kilkunastu oddzielnych oknach były odtwarzane transmisje na żywo z rozmaitych źródeł. Większość pochodziła z ręcznych kamer cyfrowych, przekazujących dane do sieci planetarnej za pomocą połączeń mobilnych. Inne powadziły profesjonalne serwisy informacyjne, nadal działające w zrujnowanym mieście, którym zezwolono na kontynuowanie nadawania ze względu na ich zdecydowanie lojalistyczny punkt widzenia. Podczas katastrof zawsze używano mnóstwa kamer, które rejestrowały zdarzenia z każdego możliwego kąta widzenia. To znacznie ułatwiało zdobywanie bieżących informacji. Ponieważ komendant Dumar decydował, które agencje mogą nadal nadawać, mógł też odpowiednio manipulować mieszkańcami.

      – Muszę z panem natychmiast porozmawiać! – stwierdził kategorycznie de Winter, zbliżając się do komendanta.

      Jakby na znak całkowitego braku zainteresowania kapitanem i szacunku dla niego, dowódca odpowiedział, nie podnosząc nawet wzroku:

      – W czym mogę panu pomóc, kapitanie?

      – Potrzebuję okrętów i uzbrojonego personelu; najlepszego, jakim pan dysponuje.

      – Ma pan na myśli ludzi, którzy właśnie uwolnili pana i pańskich oficerów?

      Kapitan usłyszał sarkazm w głosie komendanta, ale na razie zdecydował się go zignorować. Gdyby przebywali na Takarze, ton dowódcy byłby pełen szacunku.

      – Mogą być, jeśli nie ma pan nic lepszego pod ręką.

      – A jakiego typu pojazdów pan potrzebuje, kapitanie?

      – Co najmniej dwóch promów orbitalnych eskortowanych przez myśliwce i okręty.

      – Przykro mi, że pana rozczaruję, kapitanie, ale obawiam się, że w tej konkretnej chwili nie mogę panu tego wszystkiego zapewnić.

      – A kiedy będzie pan mógł? – zapytał kapitan.

      – Za kilka dni, jeśli się nam poszczęści. Najprawdopodobniej potrwa to jednak kilka tygodni.

      – Takie rozwiązanie mi nie odpowiada – zaprotestował de Winter, który z każdą chwilą stawał się coraz bardziej zdenerwowany z powodu lekceważącego zachowania komendanta.

      – Przykro mi to słyszeć, kapitanie. – Dumar zastanawiał się, ile jeszcze może potrwać taka wymiana zdań, zanim pompatyczny arystokrata straci panowanie nad sobą.

      – Komendancie, myślę, że nie rozumie pan sytuacji. – Sposób, w jaki kapitan wypowiedział to zdanie miał na celu zademonstrowanie wyższości. – Musimy odzyskać „Yamaro” i przechwycić ten obcy okręt!

      – Ma pan na myśli ten okręt, który pana pokonał? – przerwał mu komendant. Wiedział, że to zdanie może być kroplą przepełniającą czarę wytrzymałości kapitana.

      – Ci aroganccy kretyni nikogo nie pokonali, komendancie. W ostatniej sekundzie zbuntowała się przeciwko mnie moja własna załoga. Gdyby tak się nie stało, siedziałbym teraz na mostku „Aurory”, zamiast tracić czas na kłótnie o priorytetach operacji.

      Przy ostatnim zdaniu kapitan prawie stracił panowanie nad sobą, więc komendant uznał, że nadszedł czas zakończyć rozmowę.

      – Cóż, przynajmniej w tym się zgadzamy – odparł, wciąż wpatrując się w ekrany. – To była strata czasu.

      – Komendancie, czy zdaje pan sobie sprawę z tego, że mogę teraz wydać panu bezpośredni rozkaz?

      Komendant miał już dość.

      – Niestety, nie może pan tego zrobić, kapitanie – przerwał arystokracie, podnosząc głowę i odwracając się twarzą do rozwścieczonego kapitana. – Widzi pan, jestem planetarnym dowódcą operacyjnym zarządzającym wszystkimi działaniami przeciwko rebeliantom. Moim zadaniem jest podejmowanie wszelkich działań, jakie uznam za konieczne, żeby zapobiec aktom buntu lub rebelii przeciwko imperium. W takich sytuacjach mam pełne uprawnienia dowódcze. Kapitanie, tylko sam Caius może mi teraz wydawać bezpośrednie rozkazy.

      Komendant miał rację, jednak spodziewał się, że kapitan Winter jeszcze bardziej się zdenerwuje.

      – Zdobycie tego okrętu jest o wiele ważniejsze niż cokolwiek, co dzieje się teraz na tym małym śmiesznym świecie!

      – Czy to dlatego zdecydował się pan go zbombardować z orbity? – zapytał dowódca.

      – Komendancie, miałem odpowiednie uprawnienia. Nie chcę się panu tłumaczyć, ale było to konieczne, aby zmusić kapitana „Aurory” do ujawnienia się. Poza tym przecież odebrał pan sygnał ostrzegawczy.

      – Tak, dziękuję, że wziął mnie pan pod uwagę, kapitanie.

      – Komendancie… – kapitan złagodził ton – przepraszam, nie przekazano mi pana nazwiska.

      Dowódca był zaskoczony zmianą zachowania rozmówcy.

      – Dumar, komendant Travon Dumar – przedstawił się. – Dowódca operacyjny wszystkich sił przeciwpartyzanckich w układzie Darvano.

      – Czy mógłbym zamienić z panem słowo na osobności? Proszę.

      Użycie słowa „proszę” wystarczyło, aby przekonać dowódcę do osobistego spotkania.

      – Jak sobie pan życzy – zgodził się i odwrócił, chcąc wyjść z centrum dowodzenia. – Proszę iść za mną.

      Kapitan de Winter wyszedł za dowódcą i udał się do sąsiadującego gabinetu. Nieprzyzwyczajony do podążania za kimkolwiek, wstrzymał się jednak na chwilę, zamierzając zagrać swoją kartą atutową na osobności, gdzie mogłoby to przynieść największy efekt. Jego rodzina była bardzo faworyzowana przez Caiusa i mimo że kapitan nie wyróżnił się jeszcze podczas służby, jego ojciec i dziadek byli wielokrotnie doceniani i nagradzani. Był pewien, że sam ten fakt wystarczy, aby komendant spełnił jego prośbę.

      ***

      Gabinet komendanta, choć nie tak gustownie urządzony jak większość innych pomieszczeń zajmowanych przez osoby o podobnej randze, był najwyraźniej używany od dłuższego czasu. Wszędzie widać było osobiste pamiątki. Najbardziej rzucały się w oczy liczne zdjęcia wiszące na ścianach. Większość przedstawiała rodzinę i przyjaciół, było także kilka wspólnych zdjęć z kolegami. Oczywiście wisiał też obowiązkowy wizerunek Caiusa Wielkiego. Jednak tym, co przykuło uwagę kapitana i skłoniło go do zatrzymania się i ponownego przemyślenia swojego planu, było zdjęcie znajdujące się po lewej stronie portretu Caiusa. Widniał na nim elitarny oddział królewskich strażników. Przy końcu pierwszego rzędu widać było siedzącego komendanta Dumara, z pewnością nieco młodszego i mającego niższą rangę, ale wciąż i tak najwyższą wśród osób na zdjęciu.

      – Komendancie Dumar, proszę przyjąć moje przeprosiny. Niestety, pozwoliłem, by emocje wzięły górę. Chciałbym się jednak upewnić, że rozumie pan cały ciężar mojej misji.

      – Pana misji, kapitanie? Może tej, którą pan sobie wymyślił?

      – Gdybym w tym przypadku czekał na upoważnienie, СКАЧАТЬ