Schwytać szczęście. Dorota Milli
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Schwytać szczęście - Dorota Milli страница 10

Название: Schwytać szczęście

Автор: Dorota Milli

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Любовно-фантастические романы

Серия:

isbn: 978-83-8195-330-6

isbn:

СКАЧАТЬ w książkach, ale nie w życiu i nie jestem starszą panią, mam sześćdziesiąt pięć lat! – Zgromiła wzrokiem dziewczynę, która się aż skuliła. – A teraz powiedz, kiedy zapłacisz?

      – Przeleję pieniądze jeszcze dzisiaj. Mogę chociaż zostać ten miesiąc? Zapłacę za niego z góry. Błagam, to na mnie spadło jak grom… – urwała. Chciała się pożalić, że straciła pracę, faceta i zegarek, ale mogła tylko pogorszyć i tak beznadzieją sytuację.

      – Jak zapłacisz, możesz zostać jeszcze ten miesiąc, niech będzie jak w książkach – odrzekła wielkodusznie. – Ale jeśli pieniądze nie pojawią się na moim koncie do końca tygodnia, sama cię wyprowadzę, a nie takie rzeczy wyrzucałam przez okno – zagroziła. – I następnym razem znajdź sobie męża, a nie partnera, bo z pierwszego możesz coś wyciągnąć, a po drugim tylko posprzątać bajzel, jaki zostawił.

      Hana oparła się o drzwi, które za Zytą Janik zamknęły się z hukiem. Dźwięk był jak pobudka po długim śnie, niestety obudziła się w koszmarze, który okazał się jej rzeczywistością.

      ***

      Nieważne, to nie ma znaczenia, wszystko uda się wyprostować, jeszcze nadejdą radosne dni – powtarzała w myślach Hana, jadąc swoim autkiem na spotkanie w Gdańsku.

      Starała się odsunąć kolejne problemy, by skupić się na czekającym ją zadaniu.

      Mały zielony samochód Hany miał już swoje lata, ale ogromnym jego atutem było to, że wszędzie, nawet w szczelinie dało się go zaparkować. Drobne porysowania karoserii – od drzew czy słupków – nie szkodziły jego powierzchni. Hana nazywała je zmarszczkami – jak człowiek na twarzy, tak samochód musiał mieć trochę rys świadczących nie tyle o starości, ile doświadczeniu.

      Uśmiechnęła się, widząc wolne miejsce przed głównym wejściem budynku. Czuła, że mimo porannych ciosów wciąż spogląda na nią słońce.

      W pośpiechu zapłaciła w parkometrze i wbiegła do budynku. Była odrobinę spóźniona przez rozmowę z Janikową i korki, ale zanim przerwa się skończyła, spotkała koleżankę Liwii, z którą już wcześniej złapała przyjacielski kontakt.

      – Musisz uzbroić się w cierpliwość – powiedziała Martyna, niewysoka rudowłosa piękność. – Iza chce iść na urlop macierzyński jeszcze przed porodem, ale kierownik krzywo na to patrzy. Dziewczyna chce mieć dokąd wrócić, więc się nie skarży i grzecznie pracuje. Zdajesz sobie sprawę, że to może być umowa krótkoterminowa?

      – Liczę, że docenią mój talent i zostanę na dłużej. – Hana wierzyła, że tak będzie.

      – Zdrowe podejście. Bądź więc w gotowości i jak tylko Iza napisze wniosek o urlop, od razu dam ci znać. Może złożysz papiery przed ogłoszeniem naboru i unikniesz starcia z konkurencją – zaznaczyła z uśmiechem.

      – Konkurencja mi niestraszna, jestem zdeterminowana, by tu pracować.

      – Liwia wspomniała, że jesteś pracoholiczką.

      – Znasz ją, mówi same smutne rzeczy. – Hana parsknęła śmiechem.

      – To w kontakcie.

      Hana pożegnała Martynę, czując rozpierającą radość. Rozejrzała się po budynku, już się nie śpieszyła. Wyobrażała sobie, jak każdego dnia przychodzi tu do pracy, poznaje teraz mijanych ludzi na korytarzach i w windzie. Poczuła ekscytację, jak przed każdym ważnym zadaniem do wykonania. Bycie częścią całości ją napędzało, w samotności usychała, zdecydowanie czuła się jak gałązka żywopłotu, która tylko z innymi tworzyła piękno, a nie drzewo mogące obejść się bez towarzystwa.

      Wyszła z budynku i odetchnęła pełną piersią. Wsłuchała się w otaczające ją dźwięki – nawoływania klaksonów, piski opon na skrzyżowaniach. Tłok jej nie przeszkadzał, pragnęła wniknąć w miasto.

      Ruszyła do auta, miała jeszcze zamiar odwiedzić bank i wybrać pieniądze na zaległy czynsz. Nie przygotowała się jednak na to, co ją spotkało.

      – Pan żartuje! – Hana nie mogła w to uwierzyć. – Prima aprilis, tak?

      – To nie jest miejsce na żarty – powiedział z powagą pracownik banku. Przyjrzał się dziewczynie, która na pierwszy rzut oka wydawała się konkretna, nawet rozsądna, ale jej stan konta o tym przeczył.

      – Tysiąc złotych? Zostawił mi tysiąc złotych? – dopytywała, nie mogąc w to po prostu uwierzyć. – Miałam więcej i nie miałam debetu!

      – Niestety teraz ma pani zadłużenie – powiedział ze znużeniem. Wieloletnia praktyka nauczyła go, że w każdej sytuacji trzeba zachowywać spokój, zazwyczaj klient potrzebował czasu na pogodzenie z zaistniałą sytuacją, którą o dziwo sam spowodował. – Czasem impuls wiele nas kosztuje, a nie zdajemy sobie sprawy z konsekwencji. Debet trzeba spłacić, środki zostały wybrane, proszę zmierzyć się ze swoimi decyzjami.

      – To nie były moje decyzje.

      – A o czyim koncie rozmawiamy?

      – Właśnie, sprawdźmy to jeszcze raz.

      – Proszę być poważnym.

      – Jestem śmiertelnie poważna. Bank okradł mnie z pieniędzy.

      – To poważny zarzut, droga pani. Czy ktoś miał dostęp do pani konta?

      – Tylko ja.

      – Zna pani hasło?

      – Mam zapisane.

      – Czy ktoś je widział?

      – Nie… tylko ja… – dodała, ale z wahaniem.

      – Bank przy każdej transakcji wysyła kod na telefon, czy ktoś oprócz pani miał do niego dostęp?

      – Nie, powinnam tylko ja – powiedziała, opadając z sił. Zamknęła oczy. – Proszę powiedzieć, kiedy dokładnie zrobiono przelewy i zaciągnięto debet? I czy ktoś, mając moje wszystkie dane, hasła, mój telefon, może mnie okraść. Nie potrzeba mojego podpisu? – pytała łamiącym się głosem.

      – Teraz nie potrzeba podpisu, a mając pani wszystkie dane, dostęp do konta i telefonu… Chyba już sama pani się domyśliła. W nocy – odpowiedział na jej pierwsze pytanie. – Przelewy były robione w nocy i to od dłuższego czasu. Na małe kwoty.

      – Na jakie konto przelewane były pieniądze?

      – Nie wie pani?

      – Wiem, kto mnie okradł.

      – Przynajmniej tyle. Zaraz sprawdzę.

      Hana obeszła biurko i zajrzała w monitor bankowca.

      – Jolanta Szymańska? Tylko tyle? Bez adresu? Może zapisać mi pan jej numer konta?

      – Ma pani w historii.

      – Faktycznie, przepraszam, niejasno myślę.

      – To СКАЧАТЬ