Bóg Imperator Diuny. Frank Herbert
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Bóg Imperator Diuny - Frank Herbert страница 12

Название: Bóg Imperator Diuny

Автор: Frank Herbert

Издательство: PDW

Жанр: Зарубежная фантастика

Серия: s-f

isbn: 9788381887786

isbn:

СКАЧАТЬ – pomyślał Leto.

      Nie trzeba było być jasnowidzem, by wiedzieć, że Moneo ma tam agenta. Od śmierci matki Siony Leto nabierał pewności co do sposobu działania swego marszałka. Podejrzenia Nayli wskazały Topriego. A teraz Moneo ujawniał swoje obawy i czyny, oferując je w zamian za bezpieczeństwo córki.

      „Jaka szkoda, że z jej matką miał tylko jedno dziecko”.

      – Przypomnij sobie, jak postąpiłem z tobą w podobnych okolicznościach – rzekł Leto. – Znasz wymagania Złotego Szlaku nie gorzej ode mnie.

      – Byłem młody i głupi, Panie.

      – Młody i śmiały, ale nie głupi.

      Moneo zdobył się na uśmiech po tym komplemencie. Był coraz bardziej przekonany, że teraz rozumie zamysły Leto.

      „A jednak to zagrożenie!”

      – Wiesz, jak bardzo lubię niespodzianki – powiedział Leto, utwierdzając go w tej wierze.

      „I to prawda – pomyślał. – Moneo to wie. Kiedy jednak Siona mnie zaskakuje, przypomina mi o tym, czego boję się najbardziej: że jednostajność i nuda mogą zniszczyć Złoty Szlak. Przecież nuda oddała mnie na krótko we władzę Duncana! Siona to ten kontrast, dzięki któremu znam moje najgłębsze lęki. Troska Moneo o mnie jest całkiem uzasadniona”.

      – Mój agent będzie nadal obserwował jej nowych towarzyszy, Panie – powiedział marszałek dworu. – Nie podobają mi się.

      – Jej towarzysze? Sam miałem takich dawno temu.

      – Buntowników, Panie? Ty? – Moneo był szczerze zdziwiony.

      – Czyż nie okazałem się przyjacielem buntu?

      – Ale, Panie…

      – Aberracje były w naszej przeszłości częstsze, niż mógłbyś przypuszczać!

      – Tak, Panie? – Moneo był zmieszany, ale i zaciekawiony. Wiedział, że po śmierci kolejnego Duncana Bóg Imperator robi się niekiedy gadatliwy. – Musiałeś widzieć wiele buntów, Panie.

      Na te słowa Leto mimowolnie pogrążył się we wspomnieniach.

      – Aaach, Moneo – mruknął. – W moich podróżach po labiryntach pamięci przodków widziałem bez liku miejsc i zdarzeń, których nie chcę już nigdy znów zobaczyć.

      – Mogę sobie wyobrazić twoje wewnętrzne podróże, Panie.

      – Nie, nie możesz. Widziałem ludy i planety tak liczne, że tracą znaczenie nawet w wyobraźni. Aaach, te krajobrazy, które przemierzałem. Ta kaligrafia obcych dróg, widziana z kosmosu i odciśnięta w głębi mej pamięci. Te zżarte erozją kaniony, klify i galaktyki wpoiły mi pewność, że jestem zaledwie pyłkiem.

      – Nie ty, Panie. Z pewnością nie ty.

      – Mniej niż pyłkiem! Widziałem ludy i ich niepłodne społeczeństwa tak powtarzalne w swych pozach, że ich bezsens napełniał mnie znudzeniem, słyszysz?

      – Nie chciałem rozgniewać mego Pana – rzekł potulnie Moneo.

      – Nie rozgniewałeś. Czasem mnie drażnisz, to wszystko. Nie możesz sobie wyobrazić, co widziałem: kalifów i mdżidów, radżów i baszarów, królów i imperatorów, primitos i prezydentów… Widziałem ich wszystkich. Każdego feudalnego przywódcę. Każdego małego faraona.

      – Wybacz mi zarozumiałość, Panie.

      – Do diabła z Rzymianami! – krzyknął Leto. Powtórzył to w duchu swoim przodkom: – Do diabła z Rzymianami!

      Ich śmiech zmusił go do wycofania się.

      – Nie rozumiem, Panie – zaryzykował Moneo.

      – Prawda, nie rozumiesz. Rzymianie rozsiali tę chorobę faraonów niczym chłopi siejący ziarno z myślą o przyszłych plonach: cesarzy, kajzerów, carów, imperatorów, palatynów, przeklętych faraonów!

      – Moja wiedza nie obejmuje tych wszystkich tytułów, Panie.

      – Mogę być ostatnim z nich, Moneo. Módl się, żeby tak było.

      – Jak mój Pan rozkaże.

      Leto spojrzał na niego.

      – Ty i ja jesteśmy pogromcami mitów, Moneo. To nasze wspólne marzenie. Zapewniam cię z siedziska bogów Olimpu, że władza to dzielony wspólnie mit. Kiedy ten mit ginie, ginie i władza.

      – Tak mnie uczyłeś, Panie.

      – Ta ludzka maszyna, armia, stworzyła to nasze marzenie, przyjacielu.

      Moneo odchrząknął. Leto rozpoznał oznaki zniecierpliwienia marszałka dworu.

      „Moneo wie, co to armia. Zna to marzenie głupców, według których armia jest podstawowym narzędziem sprawowania władzy”.

      Gdy Leto milczał, Moneo podszedł do broni, podniósł ją z zimnej posadzki i zaczął rozbrajać. Leto przyglądał mu się, myśląc, że ta scenka kryje w sobie esencję mitu armii. Armia rozwija technologię, bo ludziom krótkowzrocznym siła maszyn wydaje się oczywista.

      „Broń laserowa to nic więcej jak tylko maszyna. Ale wszystkie maszyny zawodzą albo są zastępowane innymi. Mimo to armia bije im pokłony niczym w świątyni, zachwycona i pełna lęku zarazem. Spójrzcie, jak ludzie boją się Ixan! W głębi duszy armia wie, że jest uczniem czarnoksiężnika. Uwalnia technologię, ale tej magii już nigdy nie da się wepchnąć z powrotem do butelki”.

      „Ja nauczę ich innej magii”.

      Zwrócił się do żyjących w nim tłumów.

      – Widzicie? Moneo rozbroił śmiercionośne narzędzie. Tu przerwane połączenie, tam zgnieciona kapsułka.

      Wyczuł estry olejku ochronnego tłumiącego woń potu Moneo.

      – Ten dżinn nie umarł jednak – rzekł, wciąż zwracając się w głąb siebie. – Technologia rodzi anarchię. Rozdziela na oślep narzędzia. Prowokuje nimi przemoc. Możliwości wytwarzania i używania środków zniszczenia przechodzą nieuchronnie w ręce coraz mniejszych grup, a w końcu jednostek.

      Moneo wrócił na swe miejsce przy Leto, trzymając niedbale w prawej dłoni rozmontowaną broń.

      – Na Parelli i na planetach Danu mówi się o nowym dżihadzie przeciw takim rzeczom jak ta.

      Podniósł broń i uśmiechnął się na znak, że rozumie paradoksalność tych daremnych marzeń.

      Leto zamknął oczy. Tłumy w nim chciały się spierać, ale odciął się od nich, myśląc: „Dżihady tworzą armie. Dżihad Butlerowski próbował usunąć z naszego wszechświata maszyny, które naśladowały ludzki rozum. Jego członkowie СКАЧАТЬ