Słowik. Kristin Hannah
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Słowik - Kristin Hannah страница 8

Название: Słowik

Автор: Kristin Hannah

Издательство: PDW

Жанр: Контркультура

Серия:

isbn: 9788380313729

isbn:

СКАЧАТЬ się o zastawę.

      – Cholera – mruknęła dziewczyna, chwytając owoc, zanim stoczył się na podłogę.

      – Słucham? – Madame Dufour już stała przy niej.

      Isabelle podskoczyła na krześle. Na Boga, ta kobieta porusza się jak żmija w trawie.

      – Przepraszam, madame – bąknęła, kładąc pomarańczę z powrotem na talerzu.

      – Panno Rossignol – powiedziała madame. – Czemu należy przypisać, że choć od dwóch lat zaszczycasz swoją obecnością nasze mury, tak mało zdołałaś się nauczyć?

      Isabelle ponownie dźgnęła owoc widelcem. Tym razem wprawdzie bez gracji, za to skutecznie. Uśmiechnęła się do madame.

      – Na ogół, proszę pani, niezdolność ucznia do nauki oznacza niezdolność nauczyciela do uczenia.

      Wszystkie siedzące przy stole panny aż sapnęły.

      – Ach tak – wycedziła madame. – Czyli to przez nas wciąż nie udaje ci się poprawnie zjeść pomarańczy.

      Isabelle znów zaatakowała owoc, ale za mocno i za szybko. Srebrne ostrze noża ześliznęło się po porowatej skórce i z brzękiem uderzyło w talerz.

      Ręka madame Dufour wystrzeliła jak wąż, palce zacisnęły się wokół nadgarstka Isabelle.

      Reszta uczestniczek lekcji zamarła, wytrzeszczając oczy, by nic nie stracić z tej sceny.

      – Uprzejma rozmowa, dziewczęta – napomniała madame, uśmiechając się blado. – Nikt nie chce siedzieć przy obiedzie obok milczącego posągu.

      Panienki posłusznie rozpoczęły ciche rozmowy o rzeczach, które nie interesowały Isabelle. Uprawie ogrodu, modzie, pogodzie. Tematy odpowiednie dla kobiet.

      – Uwielbiam koronki z Alençon, a ty? – Isabelle dosłyszała stonowany głosik swej sąsiadki i ledwie powstrzymała się od krzyku.

      – Panno Rossignol – powiedziała madame. – Proszę udać się do madame Allard i powiadomić ją, że nasz eksperyment dobiegł końca.

      – A co to znaczy?

      – Ona będzie wiedziała. Proszę iść.

      Isabelle zerwała się szybko od stołu w obawie, że madame może zmienić zdanie.

      Twarz nauczycielki aż skurczyła się na głośny zgrzyt, jaki wydały nogi krzesła przesuwające się po kamiennej posadzce.

      – Tak naprawdę nie lubię pomarańczy – oznajmiła Isabelle z uśmiechem.

      – Doprawdy? – zdziwiła się sarkastycznie madame.

      Isabelle pragnęła wybiec z tej duszącej ją sali, ale miała już wystarczające kłopoty, więc zmusiła się do godnego damy kroku, z wyprostowanymi plecami, ściągniętymi ramionami i wysoko uniesionym podbródkiem. Przy schodach, po których uczono je stąpać z trzema książkami na głowie, by umiały zachować dystyngowaną postawę, rozejrzała się dyskretnie na boki, a stwierdziwszy, że jest sama, zbiegła na dół.

      Na korytarzu zwolniła, znów prostując plecy. Gdy dotarła pod drzwi gabinetu dyrektorki, oddychała już miarowo i spokojnie.

      Zapukała.

      Usłyszawszy „proszę wejść”, nacisnęła klamkę.

      Madame Allard siedziała za mahoniowym, intarsjowanym biurkiem. Na kamiennych ścianach wisiały średniowieczne gobeliny, łukowate okno z szybkami w ołowianych ramkach wychodziło na tak wyraźnie wymodelowane ogrody, że więcej miały wspólnego ze sztuką niż z naturą. Nawet ptaki rzadko się tu zapuszczały; zapewne wyczuwały dławiącą atmosferę i leciały dalej.

      Isabelle usiadła, po czym o sekundę za późno uświadomiła sobie, że nikt jej tego nie zaproponował. Zerwała się z miejsca.

      – Przepraszam, madame.

      – Usiądź, Isabelle.

      Usłuchała, krzyżując nogi w kostkach, jak przystało damie, i składając ręce na podołku.

      – Madame Dufour poleciła mi przekazać, że eksperyment dobiegł końca.

      Madame sięgnęła po jedno z wiecznych piór oprawione w szkło z Murano i zaczęła postukiwać nim lekko w blat biurka.

      – Dlaczego się tu znalazłaś, Isabelle?

      – Bo nie cierpię pomarańczy.

      – Słucham?

      – I gdybym miała zjeść pomarańczę, a szczerze mówiąc, madame, nie widzę powodów, dla których miałabym to robić, skoro mi nie smakują, to użyłabym rąk, jak to czynią Amerykanie. I wszyscy inni ludzie. Widelec i nóż do pomarańczy?

      – Miałam na myśli to, dlaczego znalazłaś się w naszej szkole?

      – Ach… to. No cóż, zostałam wydalona ze szkoły przy klasztorze Najświętszego Serca w Awinionie. Za nic, pozwolę sobie dodać.

      – A siostry od Świętego Franciszka?

      – No tak… One miały powód, żeby mnie wydalić.

      – A jeszcze wcześniejsza szkoła?

      Isabelle milczała, nie wiedząc, co odpowiedzieć.

      – Masz już prawie dziewiętnaście lat. – Madame odłożyła wieczne pióro.

      – Tak, madame.

      – Myślę, że już czas, abyś odeszła.

      Isabelle zerwała się z krzesła.

      – Mam wrócić na lekcję obierania pomarańczy?

      – Znów mnie nie zrozumiałaś. Miałam na myśli to, że powinnaś opuścić szkołę, Isabelle. Najwyraźniej nie interesuje cię to, czego tutaj uczymy.

      – Jak poprawnie zjeść pomarańczę, kiedy posypać serem potrawę i kto jest ważniejszy: drugi syn księcia czy córka, która nie ma prawa dziedziczyć, a może ambasador nieliczącego się kraju? Madame, czy pani nie wie, co się dzieje na świecie?

      Isabelle mogła być upchnięta głęboko na prowincji, a i tak wiedziała. Nawet tutaj, zabarykadowana żywopłotami i nakazami manier, wiedziała, co dzieje się we Francji. Nocami w swej klasztornej celi, gdy koleżanki leżały już dawno w łóżkach, słuchała BBC na przemyconym radiu. Francja przyłączyła się do Wielkiej Brytanii i wypowiedziała Niemcom wojnę. W całym kraju mieszkańcy gromadzili zapasy żywności, zakładali na okna zaciemnienie i uczyli się żyć w mroku jak krety.

      Przygotowywali się i zamartwiali, a potem… nic.

      Miesiącami nie działo się nic.

СКАЧАТЬ