Название: Słowik
Автор: Kristin Hannah
Издательство: PDW
Жанр: Контркультура
isbn: 9788380313729
isbn:
Wzdłuż żywopłotu z ligustru rosły krzewy pnących róż. Na nierównym, wyłożonym łupkiem tarasie stał stolik i cztery lekkie krzesła. Z gałęzi kasztanowca zwieszały się zabytkowe latarnie.
Vianne sięgnęła po canelés, odgryzła kawałek kruchego ciasteczka przełożonego kremem waniliowym i usiadła.
Rachel zajęła miejsce naprzeciw niej, trzymając na kolanach smacznie śpiące niemowlę. Zapadła cisza wypełniona obawą i lękiem.
– Zastanawiam się, czy mały rozpozna kiedyś ojca – przerwała milczenie Rachel, spoglądając na synka.
– Wrócą odmienieni – mruknęła Vianne posępnie. Jej ojciec brał udział w bitwie nad Sommą, gdzie straciło życie ponad milion żołnierzy. Nieliczni, którzy powrócili do domów, przynieśli ze sobą pogłoski o potwornościach popełnianych przez Niemców.
Rachel oparła sobie dziecko na ramieniu i delikatnie głaskała je po pleckach.
– Marc nie umie zmieniać pieluch. Mały Ari uwielbia spać w naszym łóżku. Więc w sumie wyjdzie nam to na dobre.
Vianne poczuła, że się uśmiecha. Niewinny żarcik poprawił jej humor.
– Antoine strasznie chrapie. Teraz nareszcie się wyśpię.
– Na kolację będziemy mogły jadać jajka w koszulkach.
– I będzie tylko połowa prania. – Vianne próbowała ciągnąć wymianę żartów, ale głos jej się załamał. – Nie jestem dostatecznie silna, Rachel.
– Ależ jesteś, przekonasz się. Razem przez to przejdziemy.
– Zanim poznałam Antoine’a…
– Wiem. – Rachel zbyła ją machnięciem ręki. – Wiem. Byłaś chuda jak szczapa, z nerwów zaczynałaś się jąkać i miałaś uczulenie na wszystko. Wiem, byłam wtedy przy tobie. Ale to już dawno minęło. Będziesz silna. A wiesz dlaczego?
– Dlaczego?
Uśmiech spełzł z twarzy Rachel.
– Wiem, że jestem duża: posągowa, jak lubią mnie nazywać sprzedawcy pończoch i biustonoszy, ale czuję się… zagubiona. Więc sprawa wygląda tak, moja droga Vi, że czasem będę się musiała na tobie oprzeć. Oczywiście nie całym ciężarem.
– Czyli nie możemy się załamać jednocześnie.
– Otóż to – odrzekła Rachel. – Taki mamy plan. To jak, przejdziemy teraz na koniak czy na dżin?
– Jest dziesiąta rano.
– Masz rację. Oczywiście. Zatem koktajl French 75.
Kiedy Vianne obudziła się we wtorkowy poranek, promienie słońca wlewały się do sypialni, lśniąc na polerowanym drewnie.
Antoine siedział przy oknie w fotelu na biegunach; sam go zrobił z drewna orzechowego, kiedy Vianne była w drugiej ciąży. Przez cztery lata ów nieużywany fotel boleśnie z nich drwił. Vianne nazywała je w duchu latami poronień. Pustki w krainie obfitości. Trzy stracone życia w ciągu czterech lat, przerwane bicie maleńkich serduszek, posiniałe rączki. A potem cudownym zrządzeniem losu jedno dziecko przeżyło. Sophie. Chropawa powierzchnia fotela skrywała smutne duchy, ale i dobre wspomnienia.
– Może powinnaś pojechać z Sophie do Paryża – zagadnął, gdy Vianne usiadła wyprostowana. – Julien na pewno się wami zaopiekuje.
– Mój ojciec dosyć jasno wyraził swoje zdanie na temat mieszkania z córkami. Nie spodziewam się, żeby mnie przyjął z otwartymi rękami. – Vianne odsunęła cienką pikowaną narzutę i postawiła bose stopy na wytartym chodniku.
– Poradzisz sobie?
– Obie z Sophie sobie poradzimy. Zresztą i tak szybko wrócisz do domu. Linia Maginota wytrzyma. I powszechnie wiadomo, że Niemcy nie mogą się z nami równać.
– Tylko szkoda, że ich broń może. Podjąłem z banku wszystkie oszczędności. W materacu leży schowane sześćdziesiąt pięć tysięcy franków. Korzystaj z nich mądrze, Vianne. Razem z twoją nauczycielską pensją powinno ci starczyć na długo.
Poczuła przypływ paniki. Niewiele wiedziała o sytuacji materialnej rodziny. To Antoine zajmował się finansami.
Powoli wstał i wziął ją w ramiona. Zapragnęła zabutelkować poczucie bezpieczeństwa, jakie ją ogarnęło w tej chwili, by napoić się nim później, kiedy będą ją dręczyły samotność i lęk.
Zapamiętaj tę chwilę, myślała gorączkowo. Blask słońca na zmierzwionych włosach Antoine’a, miłość wyzierającą z jego piwnych oczu, spękane wargi, które całowały cię w ciemności przed niespełna godziną.
Z otwartego okna dochodził miarowy, powolny stukot końskich kopyt, klap-klap-klap, zmieszany z metalicznym turkotem wozu podskakującego na nierównej drodze.
To zapewne pan Quillian udawał się z kwiatami na targ. Gdyby Vianne stała przy furtce, zatrzymałby się i wręczył jej jeden z nich, zapewniając, że nie może się on równać z jej urodą, ona zaś uśmiechnęłaby się, podziękowała i zaproponowała mu kieliszek wina.
Niechętnie wysunęła się z ramion męża. Podeszła do drewnianej umywalni, nalała do miski letniej wody z niebieskiego porcelanowego dzbanka i obmyła twarz. We wnęce służącej za garderobę, osłoniętej grubą złoto-białą kotarą, założyła biustonosz, obszyte koronką reformy i pas do pończoch. Naciągnęła cienkie jedwabne pończochy i starannie przypięła je do pasa, a następnie włożyła odcinaną w pasie bawełnianą sukienkę z dekoltem w karo. Gdy wyszła zza kotary i rozejrzała się, Antoine’a już nie było.
Znalazła torebkę i ruszyła do pokoju Sophie. Był równie mały jak sypialnia rodziców, ze spadzistym belkowanym sufitem, podłogą z szerokich desek i oknem wychodzącym na sad. Metalowe łóżko, nocna szafka z lampką, pomalowana na niebiesko dwudrzwiowa szafa na ubrania. Na ścianach wisiały rysunki Sophie.
Vianne otwarła okiennice, wpuszczając słoneczne światło.
Jak zwykle w czasie upalnych letnich miesięcy, Sophie skopała z siebie cienką kołdrę i zrzuciła ją na podłogę. Spała przytulona policzkiem do różowego pluszowego misia, którego nazwała Bébé.
Vianne wzięła zwierzątko do ręki i przyjrzała się jego sfilcowanemu pyszczkowi. W ubiegłym roku Bébé popadł w zapomnienie i kurzył się na półce przy oknie, bo jego pani zajęła się nowymi zabawkami.
Teraz Bébé powrócił.
Vianne nachyliła СКАЧАТЬ