Название: Słowik
Автор: Kristin Hannah
Издательство: PDW
Жанр: Контркультура
isbn: 9788380313729
isbn:
– Nie wściekaj się – powiedział, szczerząc zęby w uśmiechu. – Po prostu jestem zmęczony gadaniem o wojnie. A faktem jest, że kobiety na froncie są bezużyteczne. Waszą rolą jest wiernie czekać na nasz powrót.
Oparł policzek na dłoni i zerkał na nią spod jasnej, opadającej na oczy czupryny. Ubrany w rozpinany blezer i luźne białe spodnie, wyglądał właśnie na tego, kim rzeczywiście był – studentem renomowanego uniwersytetu, nienawykłym do żadnego rodzaju pracy. Wielu mężczyzn w jego wieku rzucało studia i na ochotnika wstępowało do wojska. Ale nie Cristophe.
Isabelle wspięła się na wzgórze i przeszła przez sad do trawiastego wzniesienia, gdzie zaparkował swego panharda z odkrytym dachem.
Siedziała już za kierownicą i miała włączony silnik, gdy ukazał się Cristophe z pustym koszem piknikowym. Jego konwencjonalnie przystojna twarz była spocona.
– Najlepiej rzuć go do tyłu – powiedziała z szerokim uśmiechem.
– Nie będziesz prowadziła.
– Wygląda na to, że będę. A teraz wsiadaj.
– To mój wóz, Isabelle.
– Cóż, by pozostać precyzyjną, a wiem, jak ważne są dla ciebie fakty, Cristophe, to wóz twojej matki. A ja uważam, że pojazd kobiety powinna prowadzić kobieta.
Stłumiła uśmiech, gdy przewrócił oczami, mruknął „wspaniale” i nachylił się, żeby postawić kosz za siedzeniem Isabelle. Następnie poruszając się bez pośpiechu, by postawić na swoim, obszedł samochód od przodu i zajął miejsce pasażera.
Ledwo zdążył zatrzasnąć drzwi, gdy wrzuciła bieg i wcisnęła gaz. Samochód wahał się przez moment, po czym wystrzelił naprzód, szybko nabierając prędkości i zostawiając za sobą kłąb dymu i kurzu.
– Chryste, Isabelle, zwolnij!
Przytrzymując jedną ręką słomkowy kapelusz, drugą zacisnęła mocniej na kierownicy. Prawie nie zwalniając, mijała kolejnych kierowców.
– Chryste, zwolnij! – powtórzył, wyraźnie spanikowany.
Przecież musiał wiedzieć, że go nie posłucha.
– W dzisiejszych czasach kobieta może iść na wojnę – przemówiła, gdy gęstniejący ruch w Paryżu zmusił ją do zmniejszenia prędkości. – Mogłabym na przykład prowadzić ambulans. Albo pracować nad złamaniem tajnych szyfrów. Bądź oczarować wroga i nakłonić go do wyjawienia mi tajnych planów. Pamiętaj, że gra…
– Wojna to nie gra, Isabelle.
– Owszem, zdaję sobie z tego sprawę, Cristophe. Jeśli jednak do niej dojdzie, to mogę się na coś przydać. To chciałam powiedzieć.
Na ulicy admirała de Coligny musiała gwałtownie zahamować, żeby nie zderzyć się z ciężarówką. Z muzeum Luwru wyruszał konwój, zmierzając w stronę Comédie Française. Ciężarówki były właściwie wszędzie, a umundurowani żandarmi kierowali ruchem. Wokół licznych budowli i pomników ustawiono osłony z worków z piaskiem, aby uchronić je przed atakiem, który wszakże nie następował, odkąd Francja przystąpiła do wojny.
Dlaczego było tu tylu policjantów?
– Dziwne – mruknęła, marszcząc brwi.
Cristophe wyciągnął szyję, by zobaczyć, co się dzieje.
– Wywożą skarby z Luwru – domyślił się.
Isabelle dostrzegła lukę między pojazdami i przyśpieszyła. Po chwili parkowała już przed należącą do ojca księgarnią.
Pomachała Cristophe’owi na pożegnanie i wbiegła do sklepu. Był długi i wąski, zastawiony wysokimi pod sufit regałami z książkami. Wraz z upływem lat ojciec starał się powiększyć zasoby, wstawiając do księgarni regały wolno stojące. W rezultacie tego „ulepszenia” powstał przedziwny labirynt. Można było w nim krążyć, zagłębiając się coraz dalej w czeluście sklepu. Na samym końcu stały książki dla turystów. Niektóre regały były dobrze oświetlone, inne znajdowały się niemal w półmroku. Nie sposób było doprowadzić oświetlenia do każdego zakamarka i niszy. Niemniej ojciec Isabelle doskonale wiedział, gdzie znaleźć każdą pozycję.
– Spóźniłaś się – mruknął, podnosząc głowę znad zawalonego papierami biurka. Niedawno musiał mieć do czynienia z prasą drukarską, bo czubki palców były ubrudzone na grafitowo. Przypuszczalnie drukował jeden ze swych tomików poezji, których nikt nigdy nie kupił. – Wydaje mi się, że chłopcy są dla ciebie ważniejsi niż praca.
Isabelle przycupnęła na taborecie przy kasie. W ciągu przemieszkanego z ojcem tygodnia nauczyła się mu nie sprzeciwiać, choć przychodziło jej to z dużym trudem. Postukiwała stopą ze zniecierpliwienia. Słowa, zdania – usprawiedliwienia – domagały się ujścia. Trudno było powstrzymywać się od powiedzenia mu, co czuje, lecz wiedziała, jak bardzo jej ojciec pragnie, by odeszła, więc trzymała język na wodzy.
– Słyszysz to? – zapytał nieco później.
Czyżby zasnęła?
Usiadła wyprostowana. Nie dosłyszała kroków ojca, który stał teraz przy niej, marszcząc brwi.
W księgarni rozlegał się dziwny dźwięk. Z sufitu opadał pył, regały lekko skrzypiały, co przypominało szczękanie zębami. Za oprawionymi w ołów szybkami okien wystawowych przemykały cienie. Setki cieni.
Ludzie? Tak wielu naraz?
Ojciec ruszył do wejścia. Isabelle zsunęła się z taboretu i poszła za nim. Gdy otworzył drzwi, zobaczyła biegnący całą szerokością ulicy tłum.
– Co się dzieje? – wymamrotał ojciec.
Isabelle przecisnęła się obok niego i wepchała w ludzką ciżbę.
Jakiś mężczyzna wpadł na nią z taką siłą, że się zatoczyła, i pognał dalej, nie tracąc czasu na przeprosiny. Ludzie mijali ją coraz szybszym biegiem.
– O co chodzi? Co się stało? – zapytała zdyszanego mężczyznę, który starał się wydostać z tłumu.
– Niemcy zbliżają się do Paryża – odrzekł. – Musimy uciekać. Walczyłem w tamtej wojnie. Wiem, co mówię.
– Niemcy w Paryżu? – parsknęła z niedowierzaniem. – To niemożliwe.
Mężczyzna odbiegł, kołysząc się na boki i wymachując rękami.
– Musimy jakoś dostać się do domu – powiedział ojciec, starannie zamykając drzwi księgarni.
– To nie może być prawda – wybąkała.
– Rzeczy najgorsze zawsze są prawdziwe – mruknął ponuro. – Trzymaj СКАЧАТЬ