Słowik. Kristin Hannah
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Słowik - Kristin Hannah страница 3

Название: Słowik

Автор: Kristin Hannah

Издательство: PDW

Жанр: Контркультура

Серия:

isbn: 9788380313729

isbn:

СКАЧАТЬ style="font-size:15px;">      – Kocham cię i znowu jestem chora. Z tych powodów pozwoliłam ci sobą rządzić, ale pamiętaj, że jeszcze nie umarłam. Chcę zabrać ze sobą ten kufer.

      – Co z tych gratów może ci być potrzebne? To tylko nasze rysunki i inne starocie.

      Gdybym dawno temu wyznała mu prawdę albo więcej piła, tańczyła i śpiewała, to może ujrzałby mnie zamiast zwyczajnej, uzależnionej od niego mamusi. Syn kocha moją niepełną wersję. Zawsze wydawało mi się, że właśnie tego chciałam – być kochaną i podziwianą. Teraz myślę, że wolałabym, aby mnie dobrze poznano.

      – Uznaj to za moją ostatnią wolę.

      Widzę, że chciałby zaprotestować, lecz boi się, że głos odmówi mu posłuszeństwa. Odchrząkuje.

      – Już dwukrotnie pokonałaś chorobę. Teraz też ją pokonasz.

      Oboje wiemy, że to nieprawda. Jestem osłabiona i marnie się czuję. Bez pomocy medycyny nie mogę jeść ani spać.

      – Oczywiście.

      – Chcę tylko, żebyś była bezpieczna.

      Uśmiecham się. Amerykanie potrafią być tacy naiwni.

      Kiedyś podzielałam jego optymizm. Myślałam, że świat jest bezpiecznym miejscem. Ale to było bardzo dawno temu.

      – Kim jest Juliette Gervaise? – pyta Julien, ja zaś, słysząc z jego ust to nazwisko, doznaję lekkiego wstrząsu.

      Zamykam oczy i w półmroku cuchnącym stęchlizną i dawno minionym życiem mój umysł podąża w przeszłość wzdłuż niewidzialnej linii przemierzającej kontynenty i lata. Wbrew woli – a może zgodnie z nią, kto to może wiedzieć? – zanurzam się we wspomnienia.

      2

      W całej Europie gasną światła. Nie ujrzymy ich już za naszego życia.

      sir Edward Grey o pierwszej wojnie światowej

      Sierpień 1939 roku

       Francja

      Vianne Mauriac wyszła z chłodnej, wykończonej stiukiem kuchni na podwórze od frontu. W ten piękny słoneczny poranek wszystko w Dolinie Loary rozkwitało. Lekki wietrzyk trzepotał białą pościelą na sznurze, stary kamienny mur odgradzający teren posesji od drogi porastała gęstwina pnących czerwonych róż. Pośród kwiatów uwijały się pracowite pszczoły, z oddali dochodził miarowy stukot kół pociągu. Po chwili rozległ się jasny dziecięcy śmiech.

      Sophie.

      Vianne się uśmiechnęła. Jej ośmioletnia córeczka biegała prawdopodobnie po domu, bawiąc się z ojcem w berka i przeszkadzając mu w przygotowaniach do sobotniego pikniku.

      – Twoja córka jest prawdziwym tyranem – powiedział Antoine, stając w progu.

      Podszedł do niej. Wypomadowane czarne włosy lśniły matowo w promieniach słońca. Dziś rano zajmował się stolarką – papierem ściernym przecierał krzesło, i tak już gładkie niczym satyna – i nadal twarz i ramiona miał pokryte cieniutką warstewką drzewnego pyłu. Był potężnie zbudowanym mężczyzną, wysokim i barczystym, o ogorzałej cerze i mocnym, ciemnym zaroście, który często musiał golić.

      – Kocham cię, Vi – szepnął, obejmując ją i przyciągając do siebie.

      – Ja też cię kocham.

      W jej świecie była to najprawdziwsza prawda. Kochała w tym mężczyźnie wszystko – jego uśmiech, ciche mamrotanie podczas snu, wybuchy wesołości po kichnięciu i wyśpiewywanie arii operowych pod prysznicem.

      Zakochała się w nim przed piętnastu laty na boisku szkolnym, nawet nie wiedząc, czym jest to uczucie. Był jej pierwszą i największą miłością, pierwszym kochankiem, to z nim przeżyła wszystko pierwszy raz – czuły pocałunek i intymny dotyk. Wcześniej, zanim go poznała, była chudą, niezgrabną, nerwową dziewczyną, skłonną do jąkania w często dopadającym ją lęku.

      Nie miała matki.

      „Odtąd będziesz dorosła”, powiedział do Vianne ojciec, wchodząc wraz z nią po raz pierwszy do domu, w którym teraz była. Miała czternaście lat, oczy czerwone i zapuchnięte od płaczu z nieutulonego żalu. W jednej chwili rodzinny dom letniskowy zamienił się w rodzaj więzienia. Mama nie żyła ledwie od dwóch tygodni, gdy tata zrezygnował z bycia ojcem. Kiedy tu przyjechali, nie trzymał jej za rękę ani nie opierał dłoni na jej ramieniu, nie podał jej nawet chusteczki, by osuszyła łzy.

      „A-ale je-jestem jeszcze dzieckiem”, wyjąkała.

      „Już nie”.

      Spojrzała na młodszą siostrę, czteroletnią Isabelle, która nadal z upodobaniem ssała kciuk i nie miała pojęcia, co się dzieje. Nieustannie pytała, kiedy mama wreszcie wróci do domu.

      Drzwi się otworzyły i stanęła w nich wysoka chuda kobieta z haczykowatym nosem i czarnymi, małymi jak paciorki oczami.

      „To te dziewczynki?” – zapytała.

      Ojciec skinął głową.

      „Nie sprawią kłopotu”.

      Wszystko stało się tak szybko, że Vianne niewiele zrozumiała. Tata porzucił swoje córki jak brudną bieliznę i zostawił je pod opieką nieznajomej. Różnica wieku między nią i siostrą była tak duża, że wydawało się, iż pochodzą z różnych rodzin. Vianne pragnęła pocieszyć małą – zamierzała to zrobić – ale pogrążona w otchłani bólu nie była w stanie myśleć o kimkolwiek innym, zwłaszcza o dziecku tak niecierpliwym, nieposłusznym i głośnym jak Isabelle. Nadal pamiętała pierwsze dni pobytu w tym domu: ciągły wrzask Isabelle i madame spuszczającą jej lanie. „Na miłość boską, Isabelle, przestań się wydzierać. Rób, co ona ci każe”. Jak grochem o ścianę. Siostra nie słuchała nikogo.

      Vianne była tym wszystkim bezgranicznie przygnębiona. Żałoba po zmarłej matce, ból wywołany porzuceniem przez ojca, nagła zmiana warunków życia, przygniatająca samotność, która dręczyła także małą Isabelle, to było dla niej zbyt wiele.

      Antoine ją uratował. W pierwsze lato po śmierci mamy stali się nierozłączni. Chłopak był dla niej ucieczką. W wieku szesnastu lat zaszła w ciążę, jako siedemnastolatka była już mężatką i panią Le Jardin. Dwa miesiące później poroniła i zatraciła się na pewien czas. Inaczej nie dało się tego wyrazić. Wpełzła w głąb swej żałoby i zbudowała wokół siebie kokon, niezdolna przejąć się nikim ani niczym, a zwłaszcza marudzącą, wiecznie zapłakaną kilkuletnią siostrą.

      To jednak stare dzieje. Nie chciała tego wspominać w ten piękny sobotni poranek. Przytuliła się do męża.

      – Jestem już gotowa – zawołała córeczka, podbiegając do nich. – Chodźmy!

      – No cóż – powiedział Antoine z szerokim СКАЧАТЬ