Słowik. Kristin Hannah
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Słowik - Kristin Hannah страница 14

Название: Słowik

Автор: Kristin Hannah

Издательство: PDW

Жанр: Контркультура

Серия:

isbn: 9788380313729

isbn:

СКАЧАТЬ Isabelle Rossignol.

      – A, słowik.

      Wzruszyła ramionami. Słyszała to już niezliczoną ilość razy. Jej nazwisko faktycznie znaczyło „słowik”. Całując córki na dobranoc, mama nazywała je swoimi słowiczkami. Było to jedno z niewielu wspomnień Isabelle o niej.

      – Dlaczego wyjechałeś z Paryża? Taki młody mężczyzna jak ty powinien zostać i walczyć.

      – Otworzyli więzienie. Widocznie lepiej było nas wypuścić, abyśmy walczyli za Francję, niż trzymać za kratami, gdy Niemcy nacierają.

      – Byłeś w więzieniu?

      – Czy to cię przeraża?

      – Nie. Tylko… zaskakuje.

      – Powinnaś się bać – powiedział, odgarniając z czoła niesforny kosmyk brudnych włosów. – Teraz jednak jesteś ze mną bezpieczna. Mam inne sprawy na głowie. Najpierw sprawdzę, co u mamy i siostry, a potem znajdę jednostkę, do której będę mógł wstąpić. Chciałbym zabić tylu tych sukinsynów, ilu zdołam.

      – Masz szczęście – odrzekła, wzdychając. Dlaczego mężczyźni na całym świecie mogli tak łatwo robić, co chcą, a dla kobiet było to takie trudne?

      – Chodź ze mną.

      Isabelle wiedziała, że nie wolno mu wierzyć.

      – Zapraszasz mnie tylko dlatego, że jestem ładna, i masz nadzieję, że jeśli zostanę, to prędzej czy później wyląduję z tobą w łóżku – odparła.

      Popatrzył na nią uważnie. Ogień trzaskał i syczał, gdy tłuszcz skapywał w płomienie. Gaët pociągnął łyk wina z butelki i podał ją Isabelle. Ich ręce na moment się zetknęły.

      – Gdybym chciał, to już teraz byłbym z tobą w tym, jak mówisz, łóżku.

      – Nie dobrowolnie – powiedziała, przełykając ślinę i odwracając wzrok.

      – Dobrowolnie – zapewnił takim tonem, że poczuła gęsią skórkę i na moment zbrakło jej tchu. – Ale nie to miałem na myśli. Poprosiłem, żebyś poszła ze mną walczyć.

      Isabelle poczuła coś tak nowego, że nie umiała tego określić. Wiedziała, że jest piękna. Często jej to mówiono. Widziała, jak mężczyźni gapią się z nieskrywanym pożądaniem na jej włosy, zielone oczy, pełne wargi, a zwłaszcza na piersi. W oczach kobiet również widziała odbicie swojej urody, na przykład u koleżanek ze szkoły, które nie chciały, by przebywała zbyt blisko ich chłopaków, i przyklejały jej etykietkę aroganckiej, zanim jeszcze powiedziała bodaj słowo.

      Uroda stała się kluczem do oceniania jej przez innych, więc podczas dorastania starała się zwracać na siebie uwagę na inne sposoby. Co nie znaczy, że była niewiniątkiem. W końcu dobre siostry od Świętego Franciszka wydaliły ją ze szkoły za całowanie się z chłopcem podczas mszy.

      Ale teraz było inaczej.

      Gaët zauważył jej piękno nawet w tak marnym świetle, tyle że na tym nie poprzestał i zajrzał także do jej wnętrza. Był wystarczająco bystry, by dostrzec, że Isabelle oferuje światu coś więcej niż tylko ładną buzię.

      – Mogłabym się na coś przydać – rzekła ze spokojem.

      – Pewnie, że byś mogła. A ja mógłbym nauczyć cię posługiwania się nożem i bronią palną.

      – Najpierw muszę zajrzeć do Carriveau i sprawdzić, jak sobie radzi moja siostra. Jej mąż jest na froncie.

      Gaët popatrzył na nią z powagą wypisaną na twarzy.

      – Zatem odwiedzimy twoją siostrę w Carriveau i moją matkę w Poitiers, a potem ruszamy na wojnę.

      W jego ustach zabrzmiało to jak zapowiedź przygody w rodzaju ucieczki z domu, by przyłączyć się do trupy cyrkowej, gdzie spotkają połykaczy ognia i kobiety z brodami.

      Właśnie na to czekała przez całe dotychczasowe życie.

      – Czyli mamy plan – powiedziała, nie potrafiąc ukryć uśmiechu.

      6

      Rankiem Isabelle obudziły promienie słońca przeświecające przez szeleszczące nad jej głową listowie.

      Usiadła, obciągając sukienkę tak podkasaną w czasie snu, że odsłoniła sprzączki białego koronkowego pasa i nieodwracalnie zniszczone jedwabne pończochy.

      – Nie zapisuj tego na mój rachunek – usłyszała męski głos.

      Spojrzała w bok i zobaczyła zbliżającego się do niej Gaëtona. Po raz pierwszy ujrzała go wyraźnie. Był wysoki, cienki niczym wykrzyknik i ubrany w łachy wyglądające jak wyciągnięte ze śmietnika. Pod wystrzępioną czapką jego twarz była chuda, o ostrych rysach, nieogolona, z szerokimi brwiami, wystającym podbródkiem i głęboko osadzonymi, ocienionymi długimi gęstymi rzęsami szarymi oczami o przenikliwym, jakby głodnym spojrzeniu. Wczoraj myślała, że nieznajomy spogląda tak na nią. Teraz ujrzała, że patrzy tak na świat.

      Isabelle wcale się go nie bała. Była inna niż siostra, podatna na strach i panikę. Co nie znaczy, że była głupia. Jeśli miała ruszyć z nim w dalszą podróż, to najpierw należało wyjaśnić parę spraw.

      – Zatem byłeś w więzieniu – zaczęła.

      Spojrzał na nią, unosząc ciemną brew, jakby chciał spytać: „Co, jednak się boisz?”.

      – Dziewczyna taka jak ty nie ma o tym pojęcia. Mógłbym ci powiedzieć, że było tam jak w lochu Jeana Valjeana, a ty uznałabyś to za romantyczne.

      Wiecznie słyszała tego rodzaju gadanie. Wiązało się z jej urodą, jak większość drwiących uwag. Ładna blondynka musiała przecież być płytka i niezbyt rozgarnięta.

      – Kradłeś jedzenie, żeby wyżywić rodzinę?

      Uśmiechnął się krzywo, jeden kącik ust unosząc wyżej niż drugi

      – Nie.

      – Jesteś niebezpieczny?

      – To zależy. Co myślisz o komunistach?

      – A… Czyli byłeś więźniem politycznym?

      – Coś w tym rodzaju. Ale jak powiedziałem, taka miła dziewczyna jak ty nie ma pojęcia o przetrwaniu w takim miejscu.

      – Byłbyś zaskoczony, o jakich rzeczach wiem, Gaëtonie. Istnieją różne rodzaje więzień.

      – Czyżby, ślicznotko? A co ty możesz o tym wiedzieć?

      – Jakie przestępstwo popełniłeś?

      – Wziąłem rzeczy, СКАЧАТЬ