Название: Świat Stali
Автор: B.V. Larson
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Космическая фантастика
Серия: Legion Nieśmiertelnych
isbn: 978-83-66375-24-6
isbn:
Chwilę później w pobliskiej tacce zabrzęczał mój srebrny krążek. Podniosłem go i wepchnąłem do kieszeni. Carlos zrobił to samo i odeszliśmy każdy w swoją stronę.
Wyszedłem z grajdołka, gdzie odbywały się próby, prosto na rampy prowadzące na wyższe piętro, i ruszyłem w stronę punktów rekrutacyjnych. Zauważyłem, że nieopodal było stanowisko legionu Victrix, a zawsze podobał mi się ich emblemat ze smoczą głową. Zbliżyłem się i z powagą spojrzałem na dyżurnego żołnierza.
– Proszę o rozpatrzenie mojego przyjęcia, sir – wyrecytowałem. Tym razem udało mi się nie namieszać, bo facet przy stanowisku miał rangę centuriona. Do nich należało się zwracać „sir”.
Nie odezwał się. Wyciągnął przed siebie dłoń i zgiął palce, jakby chciał coś złapać. Prawie podałem mu rękę – nietrudno było o pomyłkę. W porę dotarło jednak do mnie, o co chodzi, i położyłem w oczekującej dłoni srebrny żeton.
Wrzucił go do jakiejś szczeliny, po czym na jakieś pięć sekund utkwił wzrok w ekranie.
– Nie. Następny!
Zbaraniałem.
– Przepraszam, sir? – podjąłem. – Mógłby mi pan powiedzieć, czy jest jakiś problem?
– Ta – odparł. – Jest problem. Konkretnie ty nim jesteś. A teraz zmiataj stąd. Takich jak ty mamy tutaj na pęczki.
W następnej kolejności udałem się do Germaniki, a potem do Żelaznych Orłów. Wszędzie wyglądało to z grubsza tak samo. Poświęcali jeden rzut oka na moje dane i odrzucali wniosek…
Odszedłem od stanowisk zupełnie oszołomiony. Nic nie szło tak, jak się spodziewałem. Nagle facet taki jak ja, w końcu sprawny i z wykształceniem, nie zasługiwał nawet na jedno spojrzenie.
Pomyślałem sobie: „No dobra, może i nie jestem najlepszy z najlepszych. Przyjmuję do wiadomości”. Na hali znajdowały się setki, a pewnie i tysiące rekrutów, a tylko dla nielicznych znajdzie się miejsce. Nadeszła pora pożegnać się z wybrednymi jednostkami i rozejrzeć się za mniej wymagającą grupą.
Zszedłem niżej, ku stoiskom drugorzędnych legionów. Były to dobre, solidne ekipy, ale pozbawione blasku sławy.
Ci także mnie nie chcieli.
Po kilkunastu próbach odpuściłem sobie i stanąłem w miejscu, wpatrując się w spoczywający w dłoni srebrny krążek. Poczułem się kompletnie zagubiony. Rzuciłem na stos dosłownie wszystko, licząc, że mi się tu powiedzie. Wyprowadziłem się z domu, sprzedałem wszystkie swoje rzeczy.
Co takiego skrywał ten dysk, co tak im się nie podobało? Czy to koleś od robotów tak mnie uwalił? A może poszło o ten psychotest? Może ten mały gnojek Carlos miał rację? Czy naprawdę szukali tylko bezmyślnych zabójców?
Podniosłem głowę i spojrzałem na majaczący w górze przeszklony sufit. Niebo było już pomarańczowe. Zbliżał się zachód słońca. Spędziłem tu cały dzień, a w nagrodę dostałem tylko ostrego kopa w dupę od wszystkich jak leci.
Zdegustowany, poczłapałem z powrotem na górę i stanąłem przed drzwiami, które wpuściły mnie tutaj długie godziny temu. Specjalista Ville wciąż tkwił na stanowisku. Wydawał się niezmiernie zaabsorbowany swoim stukiem – ekranem nadrukowanym na przedramieniu. Nieustannie wystukiwał coś na nim palcami, ale gdy tylko się zbliżyłem, opuścił rękaw i wyprężył się jak struna.
Przyjrzał mi się uważnie, a po chwili błysk w jego oku zdradził, że mnie rozpoznał.
– Popłynąłeś, co? – spytał.
– Dzisiaj nie poszło – stwierdziłem, przybierając pełen determinacji wyraz twarzy.
Wyciągnął ku mnie dłoń.
– Potrzebne mi twoje dane.
– Po co?
– Żetony idą do recyklingu.
Mina natychmiast mi zrzedła.
– Ale co będzie, jak tu jutro wrócę? Gdzie się podziewają te wszystkie dane?
– Złe wyniki przechowuje się w chmurze. Ale dostaniesz nowy dysk i będziesz mógł powtórzyć wszystkie próby. Tylko od razu cię uprzedzam, że jak spartolisz pierwszego dnia, twoje rokowania wyglądają naprawdę słabo. Nigdy nie wymażesz tego, co cię uwaliło.
Przypomniałem sobie słowa Carlosa. A co, jeśli miał rację? Jeśli właśnie się udupiłem, odpowiadając na pytania w niewłaściwy sposób? Co wtedy? Nawet jeśli miałbym jutro zmienić wszystkie odpowiedzi, jakoś wątpię, żeby wynik nagle stał się pozytywny.
– Jestem, kim jestem – odparłem. – Jak mnie tu nie chcą, ich strata.
Ville zmarszczył brwi i przytaknął. Wręczyłem mu żeton, a on podrzucił go w dłoni. Gdy podszedłem do drzwi, zawołał za mną:
– Znowu leziesz na piechotę?
– Na to wygląda – rzuciłem przez ramię.
– Zaraz się ściemni. Wierz mi, młody, nie chcesz tam chodzić po zmroku.
– Nie znam żadnego lepszego miejsca.
Przycisnąłem dłoń do panelu przy drzwiach. Tym razem moje dane pojawiły się szybciej.
– Sekundę, zaczekaj – powiedział Ville. – Mam dla ciebie pewną sugestię.
Nie byłem w nastroju na sugestie. Ten koleś był równie nadęty, jak cała reszta tej bandy. Czułem złość i gorzkie upokorzenie.
Zasuwa odskoczyła. Wiedziałem, że jeśli stąd wyjdę, to będzie koniec na dziś. Zawahałem się.
W końcu obróciłem się do technika.
– O co chodzi? – spytałem.
– Zejdź na dół. Może cię wezmą w gównianych ekipach, tych, co siedzą poniżej parteru. Tak czy siak, nie zaszkodzi spróbować.
Zamrugałem z niedowierzaniem. Nie miałem pojęcia, że w podziemiach kryło się więcej stoisk.
– Jak się tam schodzi?
Wycelował palec w słabo oświetlone, sklepione przejście.
– Tam są ruchome schody. Proszę, twój dysk.
Podrzucił srebrną niby-monetę, posyłając ją w moim kierunku. Złapałem żeton i przyjrzałem mu się ponownie. Zdecydowanie nie miałem ochoty na kolejną odmowę. A już na pewno nie ze strony legionu zasługującego na pieszczotliwe miano „gównianej ekipy”.
– Co jest nie tak z tymi legionami СКАЧАТЬ