Świat Stali. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Świat Stali - B.V. Larson страница 4

Название: Świat Stali

Автор: B.V. Larson

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Космическая фантастика

Серия: Legion Nieśmiertelnych

isbn: 978-83-66375-24-6

isbn:

СКАЧАТЬ że przynajmniej wpuszczono mnie do Izby, dodała mi nieco otuchy. Gdybym był niepełnoletni, miał założoną policyjną kartotekę albo został oznaczony w medycznej bazie danych jako cherlawy, drzwi pozostałyby zamknięte. Ten wstępny odsiew to naprawdę niezły pomysł. Żaden legion nie marnował ­chwili na kandydata niespełniającego podstawowych wymogów.

      Gdy człowiek zderzył się z panującym na zewnątrz brudem i nędzą, wnętrze Izby robiło wielkie wrażenie. Przede wszystkim było ogromne – rozmiarem dorównywało co najmniej stadionowi piłkarskiemu. Ściany wznosiły się tak wysoko, że sufit majaczył niewyraźnie nad moją głową. Dach wykonano ze szkła, a autorolety ustawiono tak, by wpuszczały ożywczy blask słońca. Temperatura wewnątrz była wręcz idealna, przynosiła ulgę po zetknięciu z panującym za drzwiami letnim zaduchem.

      Ruszyłem w dół marmurowych schodów. Całe wnętrze wypełniał niesamowity hałas. W zasięgu wzroku miałem chyba z tysiąc osób, jak nie więcej.

      W ścianach tkwiły rzędy stanowisk rekrutacyjnych. Nad każdym z nich widniał emblemat tego czy innego legionu. Próby odbywały się na otwartej przestrzeni pomiędzy, tyle wiedziałem. Wypełniały ją kręgi sparingowe, boksy medyczne i niezliczona rzesza błąkających się między nimi kandydatów.

      – Hej, młody – rzucił do mnie jakiś facet w szarym kombinezonie. Miał czapkę z obrazem globu, co oznaczało, że był legionistą. Znałem wiele symboli, ale nie byłem w stanie stwierdzić, do którego legionu należał.

      – Sir? – odparłem bez wahania. Postanowiłem zawczasu mówić do wszystkich „sir”, choćby po to, by weszło mi to w nawyk.

      Pokręcił głową.

      – Jestem technicznym. Proszę mi tu nie „sirować”.

      Na poparcie tych słów poklepał się po naszywce. Dotarło do mnie, że był specjalistą, a więc nie należał do kadry oficerskiej. Pokiwałem głową przepraszająco. Gry nie przygotowały mnie na każdy aspekt żołnierskiego życia.

      Zmierzył mnie wzrokiem z pewnym uznaniem.

      – Wysoki jesteś, co?

      – Tak jest, sir… ee, znaczy techniku.

      – Specjalisto. Powinieneś zwracać się do mnie per „specjalisto Ville”. Albo „specjalisto techniczny Ville”.

      Nie wiedziałem, że nazywa się Ville, ale teraz dostrzeg­łem jego identyfikator. Postanowiłem nie odpowiadać, bo poczułem się zupełnie zbity z tropu. Z trudem docierało do mnie, że naprawdę tu stoję, rozmawiam z tym gościem i próbuję zaciągnąć się do legionów.

      Ville wyciągnął z wnęki przy wejściu żeton wielkości drobnej monety i podał mi go.

      – Co to takiego? – spytałem.

      – Twoje dane. Drzwi je wybiły. Każdy, kogo spotkasz w Izbie, będzie chciał, żeby mu to okazać. Nie zgub żetonu, inaczej się wkurzą.

      – Dobrze, dzięki.

      – Najpierw idź się sprawdzić na parterze. Nie zawracaj głowy ludziom przy stoiskach legionów, dopóki nie przejdziesz wszystkich prób. Nie będą chcieli gadać z kleksem, zanim nie poznają twoich statystyk.

      Kleksem? Nie miałem zielonego pojęcia, o co chodzi, ale machnąłem na to ręką.

      – Okej, jasne – odparłem.

      – A, młody, jeszcze jedno – dodał Ville. – Następnym razem możesz podjechać linią miejską do stacji pod Izbą. Nie musisz drałować ulicą. Widzisz, nie wszyscy tam pałają miłością do rekrutów.

      – Dobra, dzięki. Nie wiedziałem.

      Zszedłem jeszcze niżej po marmurowych schodach, ze zmarszczonym czołem próbując zrozumieć jego słowa. Następnym razem? To miał być jakiś następny raz? Przez całe życie byłem przekonany, że nie ma nic prostszego, jak zaciągnąć się do służby. Zawsze znalazł się ten czy inny legion, który akurat prowadził rekrutację. Byłem sprawny fizycznie i za półmetkiem do otrzymania dyplomu, więc spodziewałem się, że będą zachwyceni, mogąc powitać mnie w swoich szeregach.

      Zacząłem od boksów medycznych. To tam zmierzyłem się z pierwszymi kolejkami – najdłuższymi na sali. Nie miałem obaw co do tej części testów. Przeszedłem już mnóstwo badań lekarskich przy selekcji do szkolnych drużyn sportowych.

      Tutejsze fartuchy nie zamierzały jednak przepuścić nawet najmniejszego szczegółu. Oglądali mnie z każdej strony jak rodowodowego knura na dożynkach. Skłuli mnie, opukali, wykrwawili i odsikali do reszty. Po godzinie tych pierdół jakaś pielęgniarka z marsową miną wcisnęła mi w dłoń mały żeton.

      – Jakie mam wyniki? – spytałem.

      – Wystarczająco dobre, żeby stanąć w następnej kolejce – odparła.

      Rzuciłem okiem na jej naszywki. Przyglądając się uważnie, byłem już w stanie rozszyfrować stopień. Też była specjalistą, tak jak ten koleś przy drzwiach. Tyle że nie technicznym, a biosem – można w zasadzie powiedzieć, że sanitariuszem.

      Ruszyłem za tłumem w stronę kręgów sparingowych. W pierwszej sali wręczono mi karabin treningowy. Uśmiechnąłem się. Leżał w dłoni dokładnie tak jak te, które dokupiłem do mojego symulatora. Oddałem tuzin strzałów do tyluż ruchomych celów i już zaczynałem się wkręcać, kiedy jakiś gość wrzasnął „czas!” i wygonił mnie ze strzelnicy.

      Kolejna próba odbywała się na niewielkiej arenie. Widziałem krzątających się tutaj ludzi jeszcze spod drzwi. Była to próba zupełnie innego rodzaju – chodziło o walkę przy użyciu archaicznej broni. Nawet w najmniejszym stopniu nie czułem się z nią tak pewnie, jak ze szkolnym karabinem.

      Podniosłem drążek wykonany z błyszczącego metalu. Z jednej strony zakończony był okrągłą, jakby mosiężną gałką, a z drugiej rękojeścią, osłoniętą gardą. Od biedy można było to chyba porównać do miecza ćwiczebnego, tyle że nie było do niego zbyt podobne. Jak dla mnie, najbardziej przypominało jakiś dziwny przybór kuchenny.

      Zrozumiałem, że chcą teraz sprawdzić, jak poradzę sobie w walce z bronią energetyczną. Wszystkie legiony musiały być gotowe do podjęcia walki przy użyciu energoostrzy. Ciężkozbrojni używali ich prawie tak często jak broni palnej. Były jak miecze, tyle że składające się z plazmy i światła. Nigdy się nie wiedziało, z jakim poziomem zaawansowania technicznego przyjdzie się zmierzyć i co sprawdzi się najlepiej w walce z danym przeciwnikiem. O takich sprawach decydowali Galaktycy oraz ludzie z Hegemonii. Legioniści mieli po prostu słuchać i walczyć według zasad ustalonych przez innych.

      Podenerwowani instruktorzy zaprowadzili mnie na ring. Po przeciwnej stronie spodziewałem się spotkać drugiego gościa z elektrycznym mieczem. Zamiast tego zobaczyłem plątaninę kabli i żelastwa, złożoną w kształt ludzkiej sylwetki – natychmiast dotarło do mnie, że będę walczył z robotem. Stojące przede mną urządzenie przypominało szkielet zbudowany ze stalowych rurek. Zobaczyłem, że zasilanie maszyny zapewniał przewód prowadzący z jej prawej stopy ku ścianie, z której sterczała wtyczka.

      Dopiero СКАЧАТЬ