Название: Świat Stali
Автор: B.V. Larson
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Космическая фантастика
Серия: Legion Nieśmiertelnych
isbn: 978-83-66375-24-6
isbn:
Słyszałem o szkołach, gdzie przygotowują na takie akcje. W założeniu miały nauczyć młodych kandydatów wszystkich tajników życia w legionach podczas trzymiesięcznego kursu, wycenionego na jakieś czterdzieści tysięcy kredytów. Nie miałem na to ani pieniędzy, ani czasu, ale w tej chwili bardzo żałowałem, że nie było inaczej. Poczułem się tak, jakbym przez całą swoją cholerną edukację uczył się nie tego, co trzeba.
Robot ruszył przed siebie i zaczął wywijać mieczem z boku na bok, zataczając nim powolne łuki. W pierwszym odruchu chciałem uciekać, ale wiedziałem, że obserwują mnie legioniści. Tchórzostwo nie zrobiłoby dobrego wrażenia.
Zostałem więc na miejscu i wysunąłem miecz przed siebie, w kierunku nadchodzącego robota. Wszystko, co zrobiłem, ograniczało się w zasadzie do ustawienia mojego patyka na drodze jego patyka. Maszyna trzasnęła prętem o mój oręż i ring wypełnił oślepiający, iskrzący rozbłysk, donośny trzask i zapach ozonu.
Robot natychmiast przestał ciąć powietrze, wycofał się na swoją stronę ringu. Wyprostowałem się, przybierając swobodną postawę, i odetchnąłem głęboko.
– To tyle? – spytałem na głos.
Dureń.
Robot zresetował program. Znów ruszył prosto na mnie, ale tym razem wymachiwał z góry na dół, a jego miecz treningowy poruszał się wyraźnie szybciej.
Nie jestem skończonym tępakiem. Uskoczyłem na bok i wysoko uniosłem trzymaną płasko klingę, by przechwycić kolejny pionowy zamach maszyny.
Kolejny trzask i buczenie. Robot znów się cofnął.
Na moją twarz wypełzł zadufany uśmiech. Był to pewnie mój pierwszy uśmiech tego dnia. Poczułem, że zaczynam rozumieć, o co tu chodzi.
Wtem robot rzucił się na mnie jeszcze raz. Teraz wykonywał pchnięcia, mierząc w mój tors i wyrzucając miecz przed siebie niczym jakiś morderczy tłok. Zdawałem już sobie sprawę, że mosiężna kula porazi mnie paskudnie, jeśli tylko zdoła trafić. Najwyraźniej legioniści chcieli odpowiednio zmotywować rekrutów. Z tego, co mogłem odgadnąć po śladach w trocinach, ten wstrząs nie należał do przyjemnych.
Mój uśmiech wyparował bez śladu. Tym razem nie widziałem sposobu, by powstrzymać szarżę. Klinga poruszała się szybciej niż do tej pory, nieustannie dźgając powietrze.
Zbliżyłem się i spróbowałem sięgnąć daleko przed siebie, by wziąć zamach w stronę ostrza. Nie zdało się to na nic, cholerstwo ruszało się zdecydowanie za szybko. Prawie mnie dopadło zdradliwym pchnięciem, gdy próbowałem je trafić.
Zacząłem się wycofywać, aż poczułem za plecami opór. Z braku lepszych pomysłów byłem zmuszony rzucić się w jedną stronę. Robotyczny szkielet obrócił się za mną, zupełnie zbijając mnie z tropu. Do tej chwili nie zauważyłem, żeby w jakikolwiek sposób reagował na moje posunięcia. W końcu nie miał nawet oczu. Zastanawiało mnie, czy kieruje nim zdalny operator, czy też może ukryte dookoła kamery przesyłały do niego sygnał optyczny.
W końcu w mojej głowie zarysował się pewien plan. Skoro wykonywał jedynie poprzeczne pchnięcia na wstępnie ustalonej wysokości, może trzeba spróbować prześlizgnąć się dołem?
Poczekałem, aż machina podejdzie bliżej. W ostatniej chwili padłem na podłogę i zamachnąłem się w górę, by trafić broń robota.
Plan zadziałał. Zaczynałem już przyzwyczajać się do tego błysku, bzyczenia i stukania wycofujących się płetwiastych metalowych stóp.
Poderwałem się z ziemi i przybrałem bojową pozę na ugiętych nogach, z bronią w gotowości. Mój oddech stał się wyraźnie cięższy. Ile razy miałem jeszcze przechytrzyć to pieprzone żelastwo?
Na moich oczach robot uległ nagłej przemianie. Teraz śledził mnie z wyraźną inteligencją, poruszając się niczym myśliwy tropiący zwierzynę.
Spróbowałem uskoczyć w bok i zanurkować nisko. Oba posunięcia nie zdały się na nic. Mosiężna gałka wieńcząca jego miecz podążała za mną z nieubłaganą precyzją. Broń nieustannie mierzyła prosto w mój tors. Robot ruszył w moją stronę. Nie był już ograniczony do pojedynczej formy ataku.
„To jest to” – pomyślałem. Warknąłem i ruszyłem w stronę metalowego ustrojstwa. Nie chciałem, żeby dorwało mnie pod ścianą bez możliwości ucieczki.
Robot wyszedł mi na spotkanie. Spróbowałem ciąć w jego klingę, chybiłem, po czym pchnąłem mieczem w samego robota. Maszyna delikatnie zakręciła swoją bronią, unikając zetknięcia z moją. Nagle pchnęła ostrze prosto w moją stronę.
Próbowałem się wykręcić, by uniknąć kuli, ale zdołała drasnąć mój lewy bark. Usłyszałem trzaśnięcie, a moje ciało przeszyła paraliżująca iskra bólu. Zrobiło mi się niedobrze.
Wylądowałem na kolanach. Robot opuścił broń i ruszył z powrotem na pozycję startową.
Wściekły, zamachnąłem się za nim mieczem. Nie celowałem w nogi ani broń – trafiłem za to w przewód zasilający, sterczący z jego prawej stopy.
Rozległ się trzask, a po nim pojawił się obłok niebieskawego dymu. Robot zesztywniał i stanął. Następnie zaczął się przechylać, z początku powoli, aż wreszcie runął na podłogę twarzą naprzód. Podniosłem się z trudem i zacząłem pocierać obolałe ramię, szczerząc zęby na widok żelaznego wraku.
Drzwi za moimi plecami otworzyły się ze zgrzytem. W przejściu stanął specjalista technik i spojrzał na mnie z zaciśniętymi zębami.
– Nie wiesz, że nie wolno walić po przewodach zasilających, kleksie? – huknął na mnie.
– Przepraszam, specjalisto Feldman – odpowiedziałem głośno, rzucając okiem na jego identyfikator. – Nie udzielono mi żadnych instrukcji.
– Wypierniczaj stąd!
Mamrocząc złowrogo, przepchnął się obok mnie i zaczął grzebać przy robocie, który teraz przypominał bezładny stos drucianych wieszaków. Nie było mi żal ani jednego, ani drugiego.
Na zewnątrz czekał drugi specjalista – dziewczyna. Była niska, naprawdę śliczna, a jej piegowate usta wykrzywiał cierpki grymas. Zmierzyła mnie wzrokiem z góry na dół.
– Wysokiś – stwierdziła – a do tego stuknięty.
Wręczyła mi mój srebrny krążek. Podziękowałem.
– Przestań rozwalać sprzęty, kleksie – upomniała mnie. – Legiony krzywo na to patrzą. Żaden primus nie będzie chciał żołnierza, który niszczy wyposażenie.
Przytaknąłem, starając się wyglądać na szczerze skruszonego. Chyba mi się nie udało.
– Dlaczego СКАЧАТЬ