Życie i los. Василий Гроссман
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Życie i los - Василий Гроссман страница 55

Название: Życie i los

Автор: Василий Гроссман

Издательство: PDW

Жанр: Историческая литература

Серия:

isbn: 9788373926684

isbn:

СКАЧАТЬ szum rozmów, twarze więźniów, wszystkie wynędzniałe, wszystkie jednakowej barwy.

      Większość zeków siedziała na pryczach, czekając na wieczorny sygnał; rozmawiała o zupie, o babach, o nieuczciwości tych, co krajali chleb, o losie swoich listów do Stalina i podań do Prokuratury ZSRR, o nowych normach urobku i przewozu węgla, o dzisiejszym mrozie, o jutrzejszym mrozie…

      Abarczuk szedł wolno, słuchając strzępków rozmów, i wydawało mu się, że tysiące ludzi na etapach, w pociągach, w barakach toczy latami jedną i tę samą rozmowę – młodzi o babach, starsi o jedzeniu. Ale jeszcze gorzej było, jeśli o kobietach z lubością rozprawiali starcy, a o smacznym jedzeniu na wolności – młodzi chłopcy.

      Mijając pryczę, na której siedział Hasiuczenko, Abarczuk przyśpieszył kroku – stary człowiek, do którego żony dzieci i wnukowie mówią „mamo” i „babciu”, gadał takie rzeczy, że robiło się przykro.

      Niechby już dali sygnał fajrantu – wtedy można położyć się na pryczy, przykryć głowę kufajką, nic nie widzieć, nic nie słyszeć.

      Abarczuk popatrzył na drzwi – zaraz wejdzie Magar, a on namówi starostę, żeby dał im miejsca obok siebie; będą wtedy po nocach dyskutowali, otwarcie, szczerze – dwaj komuniści, nauczyciel i uczeń, członkowie partii.

      Gospodarze baraku – Barchatow, brygadzista brygady węglowej Pieriekriost, starosta baraku Zarokow – urządzili sobie ucztę na pryczach. Fagas Pieriekriosta, planista Żelabow, rozesłał ręcznik na szafce, rozkładał słoninę, śledzie, pierniki – haracz, który płacili Pieriekriostowi członkowie jego brygady.

      Abarczuk minął prycze gospodarzy, czując, jak zamiera w nim serce – a nuż go zawołają? Bardzo chciałoby się pojeść takich pyszności. Podły Barchatow! Przecież w magazynie Abarczuk robi wszystko, co tamten chce; przecież wie, że kradnie gwoździe, że zwędził trzy pilniki, ale nie powiedział strażnikom ani słowa… Barchatow mógłby zawołać: „Ej, kierowniku, siądź no z nami!”. Gardząc sobą, Abarczuk czuł, że ogarnęła go nie tylko chęć napełnienia żołądka, ale i inne uczucie – niskie, podłe, obozowe. Pragnął pobyć w kręgu silnych, porozmawiać zwyczajnie z Pieriekriostem, przed którym drżał cały olbrzymi obóz.

      Abarczuk pomyślał wtedy o sobie: bydlę. Od razu pomyślał tak samo o Barchatowie.

      Nie zawołali go, zaprosili Nieumolimowa, który uśmiechając się brązowymi zębami, podszedł do ich pryczy. Dowódca brygady kawalerii, kawaler dwóch Orderów Czerwonego Sztandaru. Dwadzieścia lat temu ten człowiek, teraz z uśmiechem podchodzący do złodziejskiego stołu, wiódł kawalerię do boju o światowy komunizm…

      Po co on, Abarczuk, opowiadał mu dziś o Toli, o ukochanym synu?

      Ale przecież i on walczył za komunę, i on ze swojego gabinetu na budowie Zagłębia Kuźnieckiego składał raporty Stalinowi, a teraz też czekał, czy go zawołają, kiedy ze spuszczoną głową, z fałszywie obojętną miną, mijał szafkę nakrytą brudnym wyszywanym ręcznikiem.

      Abarczuk podszedł do pryczy Monidzego, cerującego właśnie skarpetkę, i powiedział:

      – Wiesz, co myślę? Już nie zazdroszczę tym, którzy są na wolności. Zazdroszczę tym, którzy trafili do niemieckiego obozu. Jak dobrze jest siedzieć tam i wiedzieć, że bije cię faszysta. Bo dla nas najtrudniejsze, najstraszniejsze jest, że to swoi, swoi, swoi.

      Monidze podniósł na niego smutne duże oczy i odparł:

      – Pieriekriost mi dziś powiedział: „Ty uważaj, kaco, żebym cię nie stuknął w łeb i nie zameldował warcie. A oni jeszcze mi za to podziękują, bo ty jesteś ostatni zdrajca”.

      Abrasza Rubin siedzący na sąsiedniej pryczy dodał:

      – Nawet nie to jest najgorsze.

      – Tak, tak – przyświadczył Abarczuk. – Widziałeś, jak dowódca ucieszył się, kiedy go zaprosili?

      – A ty się zasmuciłeś, że ciebie nie zaprosili? – dociął mu Rubin.

      Abarczuk odpowiedział mu, pełen tej osobliwej nienawiści, która rodzi się, kiedy czyjaś celna uwaga dotknie bolącego miejsca:

      – Czytaj w swojej duszy, a do mojej nie właź.

      Rubin przymknął oczy jak kura.

      – Ja? Ja nawet smucić się nie mam śmiałości. Jestem najniższą kastą, niedotykalnym. Słyszałeś moją rozmowę z Kolką, tak?

      – Nie, nie o to chodzi – Abarczuk machnął ręką.

      Wstał i znowu ruszył korytarzem między pryczami w stronę przedsionka, i znowu dobiegały do niego strzępy długiej, niekończącej się dyskusji.

      – Barszcz na wieprzowince, na co dzień i od święta!

      – A piersi ma, nie uwierzyłbyś…

      – A ja zwyczajnie – baraninę z kaszą, po co mi wasze majonezy, obywatele…

      Znowu wrócił do pryczy Monidzego, przysiadł się i słuchał rozmowy.

      Rubin mówił:

      – Z początku nie zrozumiałem, dlaczego powiedział: „Będziesz kompozytorem operowym”. A on miał na myśli kapusiów – że mówią operowi, co się dzieje.

      Monidze, nadal cerując skarpetkę, odpowiedział:

      – Niech go diabli wezmą, kapować – nigdy w życiu.

      – Jak to „kapować”? – zdumiał się Abarczuk. – Przecież jesteś komunistą.

      – Takim samym jak ty – odparł Monidze. – Byłym.

      – Nie jestem żadnym byłym – zaoponował Abarczuk. – Ty też nie.

      Rubin znowu go rozzłościł, wypowiadając słuszne podejrzenie, które zawsze bardziej boli od niesłusznego:

      – Tu nie chodzi o komunizm. Sprzykrzyły mi się kukurydziane pomyje trzy razy dziennie. Nie mogę patrzeć na tę zupę. To – za. A przeciwko – nie chcę, żeby nocą mnie załatwili, a potem wrzucili, jak Orłowa, do latryny, do kibla. Słyszałeś moją rozmowę z Kolką Ugarowem?

      – Głową w dół, nogami do góry! – dorzucił Monidze i zaczął się śmiać, chyba dlatego, że nie było z czego się śmiać.

      – Więc co, uważasz, że kierują mną zwierzęce instynkty? – spytał Abarczuk Rubina i poczuł szaloną ochotę, żeby go uderzyć.

      Znowu zerwał się z miejsca i przeszedł po baraku.

      Pewnie, jemu też obrzydła kukurydziana lura. Od ilu już dni zgaduje, co dadzą na obiad w rocznicę Rewolucji Październikowej: ragoût z warzyw, makaron po marynarsku, zapiekankę?

      Oczywiście od opera wiele zależy, również tajemne, ukryte ścieżki, wiodące na wyżyny życia – stanowisko kierownika łaźni, krajacza chleba. Przecież mógłby pracować w laboratorium – biały fartuch, przełożoną jest tam wolnonajemna pracownica, nie zależy СКАЧАТЬ