Название: Życie i los
Автор: Василий Гроссман
Издательство: PDW
Жанр: Историческая литература
isbn: 9788373926684
isbn:
Większość zeków siedziała na pryczach, czekając na wieczorny sygnał; rozmawiała o zupie, o babach, o nieuczciwości tych, co krajali chleb, o losie swoich listów do Stalina i podań do Prokuratury ZSRR, o nowych normach urobku i przewozu węgla, o dzisiejszym mrozie, o jutrzejszym mrozie…
Abarczuk szedł wolno, słuchając strzępków rozmów, i wydawało mu się, że tysiące ludzi na etapach, w pociągach, w barakach toczy latami jedną i tę samą rozmowę – młodzi o babach, starsi o jedzeniu. Ale jeszcze gorzej było, jeśli o kobietach z lubością rozprawiali starcy, a o smacznym jedzeniu na wolności – młodzi chłopcy.
Mijając pryczę, na której siedział Hasiuczenko, Abarczuk przyśpieszył kroku – stary człowiek, do którego żony dzieci i wnukowie mówią „mamo” i „babciu”, gadał takie rzeczy, że robiło się przykro.
Niechby już dali sygnał fajrantu – wtedy można położyć się na pryczy, przykryć głowę kufajką, nic nie widzieć, nic nie słyszeć.
Abarczuk popatrzył na drzwi – zaraz wejdzie Magar, a on namówi starostę, żeby dał im miejsca obok siebie; będą wtedy po nocach dyskutowali, otwarcie, szczerze – dwaj komuniści, nauczyciel i uczeń, członkowie partii.
Gospodarze baraku – Barchatow, brygadzista brygady węglowej Pieriekriost, starosta baraku Zarokow – urządzili sobie ucztę na pryczach. Fagas Pieriekriosta, planista Żelabow, rozesłał ręcznik na szafce, rozkładał słoninę, śledzie, pierniki – haracz, który płacili Pieriekriostowi członkowie jego brygady.
Abarczuk minął prycze gospodarzy, czując, jak zamiera w nim serce – a nuż go zawołają? Bardzo chciałoby się pojeść takich pyszności. Podły Barchatow! Przecież w magazynie Abarczuk robi wszystko, co tamten chce; przecież wie, że kradnie gwoździe, że zwędził trzy pilniki, ale nie powiedział strażnikom ani słowa… Barchatow mógłby zawołać: „Ej, kierowniku, siądź no z nami!”. Gardząc sobą, Abarczuk czuł, że ogarnęła go nie tylko chęć napełnienia żołądka, ale i inne uczucie – niskie, podłe, obozowe. Pragnął pobyć w kręgu silnych, porozmawiać zwyczajnie z Pieriekriostem, przed którym drżał cały olbrzymi obóz.
Abarczuk pomyślał wtedy o sobie: bydlę. Od razu pomyślał tak samo o Barchatowie.
Nie zawołali go, zaprosili Nieumolimowa, który uśmiechając się brązowymi zębami, podszedł do ich pryczy. Dowódca brygady kawalerii, kawaler dwóch Orderów Czerwonego Sztandaru. Dwadzieścia lat temu ten człowiek, teraz z uśmiechem podchodzący do złodziejskiego stołu, wiódł kawalerię do boju o światowy komunizm…
Po co on, Abarczuk, opowiadał mu dziś o Toli, o ukochanym synu?
Ale przecież i on walczył za komunę, i on ze swojego gabinetu na budowie Zagłębia Kuźnieckiego składał raporty Stalinowi, a teraz też czekał, czy go zawołają, kiedy ze spuszczoną głową, z fałszywie obojętną miną, mijał szafkę nakrytą brudnym wyszywanym ręcznikiem.
Abarczuk podszedł do pryczy Monidzego, cerującego właśnie skarpetkę, i powiedział:
– Wiesz, co myślę? Już nie zazdroszczę tym, którzy są na wolności. Zazdroszczę tym, którzy trafili do niemieckiego obozu. Jak dobrze jest siedzieć tam i wiedzieć, że bije cię faszysta. Bo dla nas najtrudniejsze, najstraszniejsze jest, że to swoi, swoi, swoi.
Monidze podniósł na niego smutne duże oczy i odparł:
– Pieriekriost mi dziś powiedział: „Ty uważaj, kaco, żebym cię nie stuknął w łeb i nie zameldował warcie. A oni jeszcze mi za to podziękują, bo ty jesteś ostatni zdrajca”.
Abrasza Rubin siedzący na sąsiedniej pryczy dodał:
– Nawet nie to jest najgorsze.
– Tak, tak – przyświadczył Abarczuk. – Widziałeś, jak dowódca ucieszył się, kiedy go zaprosili?
– A ty się zasmuciłeś, że ciebie nie zaprosili? – dociął mu Rubin.
Abarczuk odpowiedział mu, pełen tej osobliwej nienawiści, która rodzi się, kiedy czyjaś celna uwaga dotknie bolącego miejsca:
– Czytaj w swojej duszy, a do mojej nie właź.
Rubin przymknął oczy jak kura.
– Ja? Ja nawet smucić się nie mam śmiałości. Jestem najniższą kastą, niedotykalnym. Słyszałeś moją rozmowę z Kolką, tak?
– Nie, nie o to chodzi – Abarczuk machnął ręką.
Wstał i znowu ruszył korytarzem między pryczami w stronę przedsionka, i znowu dobiegały do niego strzępy długiej, niekończącej się dyskusji.
– Barszcz na wieprzowince, na co dzień i od święta!
– A piersi ma, nie uwierzyłbyś…
– A ja zwyczajnie – baraninę z kaszą, po co mi wasze majonezy, obywatele…
Znowu wrócił do pryczy Monidzego, przysiadł się i słuchał rozmowy.
Rubin mówił:
– Z początku nie zrozumiałem, dlaczego powiedział: „Będziesz kompozytorem operowym”. A on miał na myśli kapusiów – że mówią operowi, co się dzieje.
Monidze, nadal cerując skarpetkę, odpowiedział:
– Niech go diabli wezmą, kapować – nigdy w życiu.
– Jak to „kapować”? – zdumiał się Abarczuk. – Przecież jesteś komunistą.
– Takim samym jak ty – odparł Monidze. – Byłym.
– Nie jestem żadnym byłym – zaoponował Abarczuk. – Ty też nie.
Rubin znowu go rozzłościł, wypowiadając słuszne podejrzenie, które zawsze bardziej boli od niesłusznego:
– Tu nie chodzi o komunizm. Sprzykrzyły mi się kukurydziane pomyje trzy razy dziennie. Nie mogę patrzeć na tę zupę. To – za. A przeciwko – nie chcę, żeby nocą mnie załatwili, a potem wrzucili, jak Orłowa, do latryny, do kibla. Słyszałeś moją rozmowę z Kolką Ugarowem?
– Głową w dół, nogami do góry! – dorzucił Monidze i zaczął się śmiać, chyba dlatego, że nie było z czego się śmiać.
– Więc co, uważasz, że kierują mną zwierzęce instynkty? – spytał Abarczuk Rubina i poczuł szaloną ochotę, żeby go uderzyć.
Znowu zerwał się z miejsca i przeszedł po baraku.
Pewnie, jemu też obrzydła kukurydziana lura. Od ilu już dni zgaduje, co dadzą na obiad w rocznicę Rewolucji Październikowej: ragoût z warzyw, makaron po marynarsku, zapiekankę?
Oczywiście od opera wiele zależy, również tajemne, ukryte ścieżki, wiodące na wyżyny życia – stanowisko kierownika łaźni, krajacza chleba. Przecież mógłby pracować w laboratorium – biały fartuch, przełożoną jest tam wolnonajemna pracownica, nie zależy СКАЧАТЬ