Название: Życie i los
Автор: Василий Гроссман
Издательство: PDW
Жанр: Историческая литература
isbn: 9788373926684
isbn:
– Wiesz, taka mizerota, ma szramę na skroni.
– Och! – krzyknął Abarczuk. – Czyżby Magar?
– O, właśnie.
– To mój starszy kolega, nauczyciel, wciągnął mnie do partii! O co pytał? Co mówił?
– O to, o co zwykle pytają – jaki masz wyrok. Powiedziałem: Prosił o pięć, dostał dziesięć. Teraz, mówię, zaczął kaszleć, to wyjdzie przed terminem.
Abarczuk nie słuchał Nieumolimowa, powtarzał tylko:
– Magar, Magar… Pracował jakiś czas w Czeka… To był wyjątkowy człowiek, naprawdę wyjątkowy. Wszystko oddałby towarzyszowi, w zimie zdjąłby z siebie płaszcz, odstąpiłby ostatni kawałek chleba. A jaki mądry, wykształcony! Czystej krwi proletariusz, syn rybaka z Kerczu.
Obejrzał się i nachylił do Nieumolimowa.
– Pamiętasz, mówiliśmy, że komuniści powinni stworzyć w obozie organizację, pomagać partii, a Abraszka Rubin spytał: „A kto będzie sekretarzem?”. Teraz wiemy, właśnie Magar.
– A ja zagłosuję na ciebie – oświadczył Nieumolimow. – Tamtego nie znam. Gdzie go teraz szukać? Dziesięć aut z ludźmi pojechało do punktów obozowych, on też.
– Nie szkodzi, znajdziemy go… Ach, Magar, Magar. Czyli pytał o mnie?
Nieumolimow rzekł:
– O mało bym zapomniał, po co przyszedłem. Daj mi kawałek czystego papieru. Widzisz, jaką mam dziurawą pamięć.
– List?
– Nie, podanie do Siemiona Budionnego. Poproszę, żeby mnie wzięli na wojnę.
– Nie wezmą cię.
– Sioma mnie pamięta.
– Politycznych nie biorą do wojska. Jak nasze kopalnie dadzą więcej węgla, to żołnierze za to podziękują, a będzie tam i twoja cząstka.
– Ale ja bym chciał walczyć.
– Budionny ci nie pomoże. Ja pisałem do Stalina.
– Nie pomoże? Budionny? Chyba żartujesz. A może żałujesz mi papieru? Nie prosiłbym, ale ci z k.o. nie chcą mi dać. Bo zużyłem już swoją normę.
– Dobra, dam ci kartkę – zgodził się Abarczuk.
Miał trochę papieru, z którego nie musiał się rozliczać. A w dziale kulturalno-oświatowym był ścisły rozrachunek; należało potem wykazać, na co się zużyło papier.
Wieczorem w baraku toczyło się zwyczajne życie.
Stary kawalergard[12] Tungusow, mrugając oczami, opowiadał niekończącą się historię: kryminalni drapali się i słuchali uważnie, kiwając głowami z aprobatą. Tungusow pichcił istny groch z kapustą, pakując tam nazwiska znajomych tancerek, sławetnego pułkownika Lawrence’a, opisy pałaców, przygody trzech muszkieterów i Verne’owskiego „Nautilusa”.
– Zaraz, zaraz – przerwał mu jeden ze słuchaczy. – Jak to przeszła granicę Persji, kiedy wczoraj mówiłeś, że ją gliny otruły?
Tungusow umilkł, spojrzał pobłażliwie na krytyka, potem brawurowo wyjaśnił:
– Sytuacja Nadine wydawała się na pozór beznadziejna. Ale zabiegi lekarza tybetańskiego, który do jej półotwartych ust wlał kilka kropel drogocennego wywaru z niebieskiej, wysokogórskiej trawy, przywróciły jej życie. Do rana wydobrzała na tyle, że mogła poruszać się po pokoju bez cudzej pomocy. Szybko wracała do sił.
Wytłumaczenie zadowoliło słuchaczy.
– Jasne… Wal dalej – zezwolili.
Inni, w kącie zwanym sektorem kołchozowym, rechotali, słuchając starego błazna Hasiuczenki, który był starostą u Niemców, a teraz podśpiewywał świńskie czastuszki:
Petre, Petre, wyjdy s chaty,
Nema Petra, pijszoł sraty…
Rymy były takie, że słuchacze skręcali się ze śmiechu. Cierpiący na przepuklinę moskiewski pisarz i dziennikarz, dobrotliwy, inteligentny i nieśmiały, powoli gryzł biały suchar – poprzedniego dnia dostał paczkę od żony. Widocznie smak i chrzęst suchara przypomniały mu dawne życie, bo w oczach miał łzy.
Nieumolimow kłócił się z czołgistą, który trafił do obozu za zabójstwo z niskich pobudek. Czołgista zabawiał słuchaczy, szydził z kawalerii, a Nieumolimow, blady z nienawiści, krzyczał do niego:
– A wiesz, cośmy robili szablami w dwudziestym roku?!
– Wiem, żeście kradzionym kurom łby ścinali. Jeden nasz czołg KW dałby radę całej waszej Armii Konnej. Nie porównujcie wojny domowej z narodową.
Młody złodziej Kolka Ugarow zaczepiał Abrama Rubina, namawiał go do wymiany butów na kapcie, podarte, z oderwanymi podeszwami.
Rubin, czując bliskie nieszczęście, ziewał nerwowo, oglądając się na sąsiadów i szukając wsparcia.
– Uważaj, Żydu – mówił Kolka, podobny do zwinnego, jasnookiego dzikiego kota. – Uważaj, bo zaraz wyjdę z siebie.
Potem zapytał:
– Dlaczegoś mi nie napisał zwolnienia z roboty?
– Jesteś zdrowy, nie miałem prawa.
– Nie napiszesz?
– Kola, kochany, przysięgam, ja bym z chęcią, ale nie mogę!
– Nie napiszesz?
– No, zrozum. Naprawdę nie wierzysz, że gdybym mógł…
– Dobra. Koniec.
– Poczekaj, poczekaj, zrozum mnie.
– Zrozumiałem. Teraz ty mnie zrozumiesz.
Zruszczony Szwed Stedding, o którym mówiono, że naprawdę był szpiegiem, oderwał się na chwilę od obrazu, który rysował na kawałku kartonu otrzymanego w dziale kulturalno-oświatowym, popatrzył na Kolkę, na Rubina, pokręcił głową i znowu wrócił do obrazu. Obraz nazywał się Matka tajga. Stedding nie bał się kryminalistów, a ci jakoś zostawiali go w spokoju.
Kiedy Kolka odszedł, Stedding zwrócił się do Rubina:
– Pan chyba oszalał, Abramie Jefimowiczu.
Nie bał się kryminalistów także Białorusin Konaszewicz, który przed łagrem był mechanikiem lotniczym na Dalekim Wschodzie i zdobył we Flocie Pacyfiku tytuł mistrza wagi półciężkiej w boksie. Złodzieje szanowali go, on jednak nigdy nie wstawiał się za krzywdzonymi przez nich więźniami.
Abarczuk СКАЧАТЬ