Życie i los. Василий Гроссман
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Życie i los - Василий Гроссман страница 53

Название: Życie i los

Автор: Василий Гроссман

Издательство: PDW

Жанр: Историческая литература

Серия:

isbn: 9788373926684

isbn:

СКАЧАТЬ więc sporządzenia specjalnych protokołów.

      Barchatow jak zwykle nic nie robił i nie sposób było zmusić go do pracy. Kiedy przychodził do magazynu, interesował się tylko jedzeniem, i dzisiaj od rana gotował w kociołku zupę z kartofli i liści kapusty. Na chwilę wpadł do Barchatowa profesor łaciny z Charkowskiego Instytutu Farmaceutycznego – goniec przy pierwszym wydziale – i drżącymi, czerwonymi palcami wysypał na stół trochę brudnej kaszy jaglanej. Barchatow za jakieś sprawy ściągał od niego haracz.

      Za dnia Abarczuka wezwano do działu finansowego – w sprawozdaniu nie zgadzały się liczby. Zastępca szefa krzyczał na niego, groził, że napisze raport do naczelnika. Abarczuk poczuł się źle, słuchając tych gróźb. Sam, bez pomocnika, nie radził sobie z pracą, a poskarżyć się na Barchatowa nie śmiał. Był zmęczony, bał się, że straci pracę magazyniera i trafi znowu do kopalni albo do wyrębu lasu. Zdążył już osiwieć, zaczynało brakować mu sił… To pewnie dlatego ogarnęła go tęsknota – nad jego życiem zamknął się syberyjski lód.

      Kiedy wrócił z finansowego, Barchatow spał, podłożywszy pod głowę walonki, które widocznie przyniósł mu któryś z kryminalnych; obok jego głowy stał pusty kociołek, do policzka przylepiły mu się ziarna zdobycznej kaszy.

      Abarczuk wiedział, że Barchatow wynosi czasem narzędzia z magazynu; możliwe, że walonki były właśnie rezultatem jakiegoś handlu wymiennego. Kiedy raz nie doliczył się trzech pilników i powiedział: „Jak ci nie wstyd w czasie wojny kraść deficytowy materiał”, Barchatow pogroził: „Ty, gnido, siedź cicho. Bo… wiesz!”.

      Abarczuk nie śmiał sam budzić Barchatowa, więc zaczął hałasować, przekładać piły taśmowe, kaszleć, upuścił młotek na podłogę. Barchatow ocknął się i obserwował go spokojnymi, niezadowolonymi oczami.

      Potem niezbyt głośno powiedział:

      – Mały z wczorajszego transportu opowiadał, że są łagry gorsze od Oziornych. Zeki chodzą w kajdanach, pół głowy im golą. Nie ma nazwisk, tylko numery naszyte na piersi, na kolanach, a na plecach – dzwono.

      – Bzdura – skwitował to Abarczuk.

      Barchatow marzycielsko dodał:

      – Warto by tam zebrać wszystkich politycznych faszystów, a ciebie, ścierwo, pierwszego.

      – Wybaczcie, obywatelu Barchatow, że zakłóciłem wam spokój – odpowiedział na to Abarczuk.

      Strasznie bał się Barchatowa, ale czasem nie mógł ukryć rozdrażnienia.

      W czasie zmiany do magazynu wszedł czarny od pyłu węglowego Nieumolimow.

      – No, jak tam współzawodnictwo? – spytał Abarczuk. – Ludzie się włączają?

      – Sprawa się rozkręca. Węgiel idzie na potrzeby wojska, wszyscy to rozumieją. Przynieśli dzisiaj plakaty z działu kulturalno-oświatowego: „Stachanowską pracą pomożemy Ojczyźnie”.

      Abarczuk westchnął i powiedział:

      – Wiesz, trzeba napisać pracę o obozowej tęsknocie. Jedna tęsknota zwala się na człowieka, druga go przytłacza, trzecia dusi, nie pozwala oddychać. A jest jeszcze taka szczególna, która nie dusi, nie dławi, nie zwala się, ale rozdziera człowieka w środku; tak potwory z głębi oceanu giną rozerwane na powierzchni.

      Nieumolimow smętnie się uśmiechnął, ale jego zęby nie błysnęły bielą, były zepsute i zlewały się z barwą węgla na twarzy.

      Zbliżył się Barchatow; Abarczuk, obejrzawszy się, powiedział:

      – Zawsze podchodzisz tak bezszelestnie, aż się wzdrygam – ni stąd, ni zowąd zjawiasz się tuż obok.

      Barchatow, człowiek bez uśmiechu, z udawaną pokorą spytał:

      – Idę do magazynu żywności, nie masz nic przeciw temu?

      Wyszedł, a Abarczuk rzekł do przyjaciela:

      – Przypomniał mi się w nocy syn z pierwszego małżeństwa. Na pewno poszedł na wojnę.

      Nachylił się do Nieumolimowa.

      – Chciałbym, żeby chłopak wyrósł na dobrego komunistę. Myślałem, że jak go spotkam, powiem mu: „Pamiętaj, los twojego ojca to rzecz nieistotna, czysty przypadek. A sprawa partii jest święta! To najwyższa miara epoki!”.

      – Nosi twoje nazwisko?

      – Nie – odrzekł Abarczuk. – Uważałem, że wyrośnie z niego mieszczanin.

      Wieczorem poprzedniego dnia i w nocy myślał o Ludmile, chciał ją zobaczyć. Szukał strzępków moskiewskich gazet, może natrafi na wzmiankę o lejtnancie Anatoliju Abarczuku. Wtedy będzie wiedział, że syn wolał nosić nazwisko ojca.

      Po raz pierwszy w życiu chciał się litować nad sobą i wyobrażał sobie, jak podejdzie do syna, a wzruszenie odbierze mu oddech; pokaże wtedy gestem, że nie może mówić.

      Tola obejmie go, on zaś położy mu głowę na piersi i gorzko zapłacze, ani trochę się nie wstydząc. I będą długo tak stali z synem, wyższym od niego o głowę…

      Snuł fantazje, że syn myślał o nim nieustannie. Że odszukał towarzyszy ojca, dowiedział się, jaki był jego udział w walkach rewolucyjnych. Że powie: „Tato, tato, włosy ci całkiem zbielały, masz taką chudą, pomarszczoną szyję… Walczyłeś przez wszystkie te lata, toczyłeś wielką, samotną walkę”.

      W czasie śledztwa na trzy dni pozbawili go wody i dawali do jedzenia same słone rzeczy, bili.

      Zrozumiał, że nie chodzi o to, by zmusić go do podpisania zeznań o dywersji i szpiegostwie, i nie o to, żeby obciążył innych. Istota rzeczy polegała na tym, żeby zwątpił w słuszność sprawy, której poświęcił życie. Kiedy toczyło się śledztwo, wydawało mu się, że trafił w ręce bandytów i jeśli tylko uda mu się dostać do naczelnika wydziału, śledczy zostanie zdemaskowany.

      Ale mijał czas i okazało się, że nie chodzi tu o kilku sadystów.

      Poznał prawa transportu i prawa aresztanckiej ładowni na statku. Widział, jak więźniowie przegrywali w karty nie tylko cudze rzeczy, ale i cudze życie. Widział żałosną rozpustę i zdradę. Widział baśniową krainę zbrodni, histeryczną, krwawą, mściwą, przesądną, niewiarygodnie okrutną. Widział straszliwe rozprawy między pracującymi „sukami” i tymi, którzy zgodnie ze złodziejskim kodeksem odmawiali pracy.

      Mawiał: „Bez powodu nie wsadzają”. Był zdania, że tylko mała grupa ludzi trafiła tu przez pomyłkę, w tym on sam, a resztę ukarano słusznie, miecz sprawiedliwości pokarał wrogów rewolucji.

      Widział służalczość, wiarołomstwo, uległość, okrucieństwo… Nazywał te cechy piętnem kapitalizmu i sądził, że mogli się nimi odznaczać tylko „byli ludzie”, biali oficerowie, kułactwo, burżuazyjni nacjonaliści.

      Jego wiara była niewzruszona, jego oddanie partii – bezgraniczne…

      Zbierając się do wyjścia z magazynu, Nieumolimow powiedział nagle:

      – Aha, СКАЧАТЬ