Название: Życie i los
Автор: Василий Гроссман
Издательство: PDW
Жанр: Историческая литература
isbn: 9788373926684
isbn:
Przyjemnie jest być niezachwianym. Osądzając kogoś, potwierdzał swoją siłę wewnętrzną, swoje ideały, swoją czystość. To była jego radość, jego wiara. Ani razu nie uchylił się od mobilizacji partyjnej. Dobrowolnie zrzekł się wyższych poborów, należnych mu jako działaczowi. Jego abnegacja była zarazem autoafirmacją. W swojej nieśmiertelnej bluzie i butach chodził do pracy, na posiedzenia kolegium narkomatu, do teatru, spacerował po nadmorskim bulwarze w Jałcie, kiedy partia wysłała go na leczenie. Chciał być podobny do Stalina.
Tracąc prawo do sądzenia, tracił siebie. Rubin to wyczuwał. Prawie codziennie robił aluzje do słabości, do tchórzostwa, do żałosnych pragnień wkradających się do obozowej duszy.
Przedwczoraj powiedział:
– Barchatow wynosi z magazynu metalowe części dla ferajny, a nasz Robespierre siedzi cicho. Kurczęta też chcą żyć.
Kiedy Abarczuk szykował się, żeby kogoś potępić, czuł, że sam też jest godzien potępienia. Zaczynał się wahać, ogarniała go rozpacz – tracił pewność siebie.
Teraz zatrzymał się przy pryczy, gdzie stary kniaź Dołgoruki rozmawiał z młodym profesorem szkoły ekonomicznej Stiepanowem. Stiepanow zachowywał się w łagrze wyniośle, nie chciał wstawać, kiedy naczalstwo wchodziło do baraku, otwarcie głosił nieprawomyślne poglądy. Był dumny z tego, że w odróżnieniu od masy więźniów politycznych wie, za co siedzi: napisał artykuł zatytułowany Państwo Lenina i Stalina i dawał go do czytania studentom. Trzeci albo czwarty z kolei czytelnik doniósł na niego.
Dołgoruki wrócił do Związku Radzieckiego ze Szwecji. A jeszcze przedtem długi czas mieszkał w Paryżu; zatęsknił jednak za ojczyzną. Tydzień po powrocie został aresztowany. W obozie modlił się, przyjaźnił z sekciarzami i pisał mistyczne wiersze.
Teraz recytował je Stiepanowowi.
Abarczuk, oparty ramieniem o zbite na krzyż deski, łączące górną i dolną pryczę, wysłuchał recytacji. Dołgoruki na wpół zamknął oczy, poruszał drżącymi, spękanymi wargami. Jego ściszony głos był też drżący i pęknięty.
Czym nie wybrał sam dnia narodzin?
Roku, miasta, kraju, narodu?
Muszę tedy dziś męki przechodzić,
Chrzest sumienia przejść, ognia i wody.
Chociaż pewnie upadłem niżej
Niźli jakiś człowiek upaść może,
W paszczy bestii apokaliptycznej,
W smrodzie, w gnoju – wierzę ci, Boże!
Nadal ufam tej wyższej sile,
Która Rosję wydała żywiołom.
Sprawiedliwie nam uczyniłeś! –
Z głębokości do Ciebie zawołam.
Teraz masa wszechbytu jak diament
W ogniu będzie się hartowała.
Jeśli w piecu zabrakło drew, Panie,
Nie poskąpię i własnego ciała.
Kiedy skończył recytować, nadal siedział z półprzymkniętymi oczami, a jego wargi poruszały się bezdźwięcznie.
– Bzdura – orzekł Stiepanow. – To dekadentyzm.
Dołgoruki zatoczył koło bladą, bezkrwistą dłonią.
– Widzi pan, dokąd zaprowadzili Rosjan Czernyszewski i Hercen? Pamięta pan, co pisał Czaadajew w swoim trzecim liście filozoficznym?
Stiepanow mentorskim tonem oświadczył:
– Z tym swoim średniowiecznym mistycyzmem jest mi pan tak samo wstrętny jak organizatorzy tego obozu. I pan, i oni zapominacie o trzeciej, najbardziej naturalnej drodze Rosji: drodze demokracji, wolności.
Abarczuk już nieraz kłócił się ze Stiepanowem, ale teraz nie miał ochoty wtrącać się do rozmowy, piętnować Stiepanowa jako wroga, wewnętrznego emigranta. Podszedł do kąta, gdzie modlili się baptyści, i słuchał ich mamrotania.
W tym czasie rozległ się donośny głos starosty baraku, Zarokowa:
– Wstać!
Wszyscy pozrywali się z miejsc, bo do baraku wszedł komendant ze swoją świtą.
– Kipisz, kipisz – szeptali więźniowie.
Ale rewizji nie robiono. Dwaj młodzi konwojenci w czerwono-niebieskich czapkach przeszli między pryczami, oglądając więźniów.
Zrównawszy się ze Stiepanowem, jeden z nich rzucił:
– Co, profesor, siedzisz sobie? Boisz się dupę odmrozić?
Stiepanow odwrócił swoją szeroką gębę z perkatym nosem i głośno skrzecząc jak papuga, odpowiedział donośną, wyuczoną frazą:
– Obywatelu naczelniku, proszę zwracać się do mnie per „wy”, jestem więźniem politycznym.
Nocą w baraku zdarzył się tak zwany wypadek nadzwyczajny – Rubin został zamordowany.
Morderca przyłożył śpiącemu Rubinowi wielki gwóźdź do ucha, po czym silnym ciosem wbił go w mózg. Pięciu ludzi, w tym Abarczuk, zostało wezwanych do operacyjnego. Opera najwyraźniej zainteresowało pochodzenie narzędzia zbrodni. Takie gwoździe niedawno dostarczono do magazynu i z działu produkcji jeszcze nie zgłaszano na nie zapotrzebowania.
Myjąc się, Barchatow stał przy drewnianej rynnie obok Abarczuka. Obrócił ku niemu mokrą twarz i zlizując krople wody z warg, powiedział cicho:
– Zapamiętaj, ścierwo: jak zakapujesz operowi, to mnie nic nie zrobią. A ciebie załatwię jeszcze tej nocy, i to tak, że cały obóz jęknie.
Wytarł się ręcznikiem i spokojnymi, dopiero co przemytymi oczami zajrzał w oczy Abarczukowi, a wyczytawszy z nich to, co chciał wyczytać, uścisnął mu rękę.
W stołówce Abarczuk oddał Nieumolimowowi swoją miskę zupy kukurydzianej.
Nieumolimow drżącymi ustami szepnął:
– To bestia. Naszego Abraszę! Co za człowiek! – I przysunął sobie zupę Abarczuka.
Ten bez słowa wstał zza stołu.
Przy wyjściu ze stołówki tłum się rozstąpił, bo do środka wszedł Pieriekriost. СКАЧАТЬ