Życie i los. Василий Гроссман
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Życie i los - Василий Гроссман страница 50

Название: Życie i los

Автор: Василий Гроссман

Издательство: PDW

Жанр: Историческая литература

Серия:

isbn: 9788373926684

isbn:

СКАЧАТЬ kolejną – miłość do swojej maszyny; trzeba ją kochać jak siostrę, jak matkę; trzecią jest odwaga, a odwaga to znaczy chłodny umysł i gorące serce. Czwartą – poczucie koleżeństwa, zresztą wyrabia je całe nasze radzieckie życie, no i po piąte – trzeba być nieustraszonym w walce! Sukces to zgranie się w parach! Obserwuj prowadzącego! Prawdziwy lotnik nawet na ziemi zawsze myśli, zastanawia się nad czekającą go walką, ocenia: „Ej, tak byłoby lepiej, nie, tak będzie źle!”.

      Piloci z fałszywym zainteresowaniem patrzyli na komisarza i cichutko wymieniali uwagi.

      – Może do eskorty douglasów, tych, co wożą żywność do Leningradu? – szepnął Sołomatin, który miał w Leningradzie znajomą.

      – A nie: kierunek Moskwa? – odezwał się Mołczanow, którego krewni mieszkali w Kuncewie.

      – A może pod Stalingrad? – wtrącił Wiktorow.

      – No, to już wątpię – powiedział Skotnoj.

      Było mu obojętne, dokąd przerzucą pułk – wszyscy jego bliscy mieszkali na okupowanej Ukrainie.

      – A ty, Boria, dokąd lecisz? – spytał Sołomatin. – Do Berdyczowa, swojej żydowskiej stolicy?

      Korol rzucił głośne przekleństwo; jego ciemne oczy jeszcze bardziej pociemniały z wściekłości.

      – Młodszy lejtnant Korol! – krzyknął komisarz.

      – Słucham, towarzyszu komisarzu batalionowy…

      – Milczeć!

      Ale i bez jego zakazu Korol nic już nie mówił.

      Major Zakabłuka znany był jako miłośnik wymyślnych przekleństw, i z tego, że pilot bojowy zaklął w obecności dowództwa, nie robiłby żadnej sprawy. Sam co ranka wrzeszczał na ordynansa: „Maziukin… taka twoja i owaka…”, po czym całkiem spokojnie kończył: „…daj no mi ręcznik”.

      Ale znając małostkowość komisarza, bał się od razu rozgrzeszać Korola. Berman w raporcie napisałby, że dowódca zdyskredytował kierownictwo polityczne w oczach personelu latającego. Komisarz doniósł już wydziałowi politycznemu, że Zakabłuka założył na tyłach prywatne gospodarstwo, pije wódkę z szefem sztabu i związał się z miejscową zootechniczką Żenią Bondariew.

      Dlatego dowódca pułku wybrał okrężną drogę. Groźnym, ochrypłym głosem zawołał:

      – Jak stoicie, młodszy lejtnancie Korol? Dwa kroki wystąp! Co to za porządki?

      Potem wrócił do sprawy:

      – Politruk Hołub, zameldujcie komisarzowi, z jakiego powodu Korol naruszył dyscyplinę.

      – Pozwólcie zameldować, towarzyszu majorze: Korol pokłócił się z Sołomatinem, ale o co, nie słyszałem.

      – Starszy lejtnancie Sołomatin!

      – Jestem, towarzyszu majorze!

      – Zameldujcie. Tylko nie mnie. Komisarzowi batalionu!

      – Towarzyszu komisarzu batalionu, starszy lejtnant prosi o pozwolenie zameldowania!

      – Meldujcie. – Berman kiwnął głową, nie patrząc na Sołomatina.

      Czuł, że dowódca pułku ma jakiś swój ukryty zamiar. Wiedział, że Zakabłuka odznacza się niebywałą chytrością i na ziemi, i w powietrzu – w górze szybciej od innych potrafi odgadnąć cel, taktykę przeciwnika, przechytrzyć jego wybiegi. A na ziemi wiedział, że siłą dowództwa są jego słabostki, a słabością podwładnych – ich siła. Umiał, kiedy trzeba, udawać głupiego, nawet rechotać, kiedy jakiś idiota opowiedział idiotyczny kawał. Potrafił też utrzymać w ryzach zapalczywych lejtnantów lotnictwa.

      Na tyłach Zakabłuka objawił zainteresowanie gospodarstwem wiejskim, zwłaszcza hodowlą. Nie zapomniał i o zapasach na zimę. robił nalewki z malin, marynował i suszył grzyby. Jego obiady były sławne i wielu dowódców pułków lubiło w wolnych godzinach podskoczyć do niego na U-2, wypić i zakąsić. Ale pustej gościnności major nie uznawał.

      Berman znał jeszcze jedną cechę majora, czyniącą stosunki z nim szczególnie trudnymi: wyrachowany, ostrożny Zakabłuka potrafił stać się niemal szaleńcem; kiedy szedł na całego, to już nie dbał o życie.

      – Spierać się z dowództwem to jakby szczać pod wiatr – mówił do Bermana i nagle robił coś szalonego, całkowicie wbrew swoim własnym interesom, tak że komisarz tylko wzdychał.

      Kiedy zdarzało się im obu być w dobrym nastroju, rozmawiali i puszczali do siebie oko, poklepywali się nawzajem po plecach i po brzuchach.

      – Oj, sprytny chłop z tego naszego komisarza – mówił Zakabłuka.

      – Oj, mocny ten nasz bohater – odpowiadał Berman.

      Zakabłuka nie lubił komisarza za obłudę, za gorliwość, z jaką wpisywał do raportów każde nieostrożne słowo; wykpiwał jego słabość do ładnych dziewuszek, zamiłowanie do gotowanych kurczaków („dajcie mi nóżkę”) i niechęć do wódki; wytykał Bermanowi, że nie obchodzi go, w jakich warunkach żyją inni, chociaż sam umiał zapewnić sobie całkiem niezłe warunki bytowe. Cenił natomiast jego inteligencję, cenił to, że komisarz dla dobra sprawy gotów był iść na udry z przełożonymi, no i odwagę – niekiedy miało się wrażenie, że Berman nie zdaje sobie sprawy, jak łatwo może stracić życie.

      Ci dwaj ludzie, zamierzając poprowadzić pułk lotniczy do walki, z ukosa popatrywali na siebie i słuchali, co mówi lejtnant Sołomatin.

      – Przyznaję się, towarzyszu komisarzu batalionowy, że Korol naruszył dyscyplinę z mojej winy. Bo ja się z niego wyśmiewałem, a on to najpierw znosił, ale potem to już się zapomniał.

      – Coście mu powiedzieli? Powtórzcie komisarzowi pułku – polecił Sołomatinowi Zakabłuka.

      – Tutaj koledzy zgadywali, dokąd pułk zostanie skierowany, na jaki front, a ja do Korola mówię: „Ty pewnie do swojej stolicy, do Berdyczowa, co?”.

      Lotnicy popatrywali na Bermana.

      – Nie rozumiem, do jakiej stolicy? – spytał Berman i w tym momencie zrozumiał.

      Zmieszał się, co wszyscy poczuli, a dowódcę pułku zdumiało, że coś takiego zdarzyło się człowiekowi zazwyczaj ostremu jak brzytwa. Ale to, co nastąpiło potem, było też zadziwiające.

      – No i co się stało? – rzekł komisarz. – A gdybyście wy, Korol, powiedzieli Sołomatinowi, który, jak wiadomo, pochodzi z wioski Dorochowo w rejonie noworuzkim, że chce polecieć do Dorochowa, to co wtedy, powinien wam za to dać po pysku? Dziwna małomiasteczkowa etyka, niegodna komsomolca.

      Mówił słowa, które zawsze nieubłaganie, z jakąś hipnotyczną siłą, działały na ludzi. Wszyscy wiedzieli, że Sołomatin chciał obrazić i obraził Korola, Berman tymczasem z całkowitym przekonaniem tłumaczył pilotom, że Korol nie wyzbył się uprzedzeń narodowościowych, że takie zachowanie jest przejawem lekceważenia przyjaźni narodów. Korol nie powinien zapominać, że СКАЧАТЬ