Życie i los. Василий Гроссман
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Życie i los - Василий Гроссман страница 46

Название: Życie i los

Автор: Василий Гроссман

Издательство: PDW

Жанр: Историческая литература

Серия:

isbn: 9788373926684

isbn:

СКАЧАТЬ powietrza, jakby je z niego wypompowano, a nad głową wisi próżnia pełna suchego kurzu. A bezgłośna, potężna pompa, która to powietrze wyssała, ciągle pracuje, pracuje, i dla Ludmiły zabrakło już nie tylko nieba, ale także wiary i nadziei. W tej olbrzymiej próżni pozostał tylko nieduży, pokryty szarymi, przymarzniętymi do siebie grudkami, wzgórek.

      Wszystko, co żyło – matka, Nadia, oczy Wiktora, komunikaty wojenne – przestało istnieć.

      Żywe stało się nieżywe. Na całym świecie żywy był tylko Tola. Ale jakaż cisza panowała wokół! Czy on już wie, że przyszła?…

      Ludmiła uklękła i leciutko, żeby nie niepokoić syna, poprawiła deseczkę z imieniem i nazwiskiem. Zawsze złościł się, że poprawia kołnierz jego kurtki, kiedy szedł na zajęcia.

      – Przyszłam, a ty na pewno myślałeś: „Dlaczego mama nie przychodzi…”.

      Zaczęła mówić półgłosem, bojąc się, że usłyszą ją ludzie za murem cmentarnym.

      Szosą jeździły ciężarówki, krążył tam wiatr przyziemny, wił się na asfalcie, kędzierzawił, sypał kurzem. Z chodnika dobiegał tupot wojskowych butów, to mleczarki szły z bańkami; przechodzili ludzie z workami, biegli uczniowie w kufajkach i zimowych czapkach wojskowych.

      Ale jej ten pełen ruchu dzień wydawał się mglistym przywidzeniem.

      Jaka cisza.

      Rozmawiała z synem, wspominała szczegóły jego życia, i te wspomnienia, istniejące tylko w jej świadomości, wypełniały przestrzeń dziecięcym głosem, łzami, szelestem książek z obrazkami, brzękiem łyżeczki o krawędź białego talerzyka, szumem własnoręcznie skonstruowanego radia, skrzypieniem nart, zgrzytem dulek łódki na stawie, chrzęstem papierków od cukierków, migotliwymi obrazami dziecięcej twarzyczki, ramion i piersi.

      Jego łzy, zmartwienia, jego dobre i złe uczynki, ożywione jej rozpaczą, istniały realnie, namacalnie jak przedmioty.

      Nie wspominała tego, co minęło, przeżywała prawdziwe, realne zmartwienia.

      Po co czytasz całą noc przy takim okropnym świetle, cóż to, w tak młodym wieku chcesz nosić okulary?…

      Tola leży w lekkiej krośniakowej koszuli, bosy; jak mogli mu nie dać koca, ziemia jest zupełnie lodowata, a nocami silny mróz.

      Nagle zaczęła jej lecieć krew z nosa. Chustka zrobiła się ciężka, cała namokła. Ludmile zakręciło się w głowie, w oczach jej pociemniało; przez moment myślała, że traci przytomność. Zamknęła oczy, a kiedy je otworzyła, świat ożywiony jej cierpieniem już zniknął, tylko tumany szarego kurzu, które wzbijał wiatr, krążyły nad grobami: unosiły się to nad jedną, to nad drugą mogiłą.

      Żywa woda, która chlusnęła spod lodu, ukazując w przeręblu Tolę, odpłynęła, uciekła, i znowu zniknął świat, który na chwilę chciał się uwolnić i stać się rzeczywistością, świat stworzony przez matczyną rozpacz. Jej rozpacz niczym Bóg wskrzesiła lejtnanta z martwych, wypełniła próżnię nowym istnieniem.

      W tych chwilach żył tylko on, dzięki niemu istniała reszta świata.

      Ale potężna matczyna siła nie zdołała na długo podporządkować martwemu Toli olbrzymich mas ludzkich, mórz, dróg, ziemi, miast.

      Ludmiła podniosła chustkę do oczu; były suche, a chustka – przemoczona. Czuła, że twarz ma umazaną lepką krwią, i siedziała zgarbiona, uległa, nie z własnej woli robiąc pierwsze, drobne kroki ku świadomości, że Toli już nie ma.

      Ludzi w szpitalu zdumiewał jej spokój, jej rzeczowe pytania. Nie wiedzieli, że nie dociera do niej to, co uważali za rzecz oczywistą – nieobecność Toli. Miłość Ludmiły do syna była tak silna, że cała potęga faktów nie mogła sobie z nią poradzić – Tola żył nadal.

      Była szalona, ale nikt tego nie widział. W końcu znalazła Tolę. Tak kotka cieszy się i oblizuje swoje nieżywe kociątko, kiedy je znajdzie.

      Długie męki przechodzi dusza, zanim przez lata, a czasem nawet dziesięciolecia, kamień za kamieniem, powoli zbuduje nagrobek, sama dojdzie do poczucia wiecznej utraty, ukorzy się przed mocą tego, co się wydarzyło.

      Żołnierze batalionu pracy skończyli robotę i poszli, słońce też zbierało się do odejścia, cienie nagrobnych deszczułek się wydłużyły. Ludmiła została sama.

      Pomyślała, że o śmierci Toli trzeba zawiadomić krewnych, ojca siedzącego w łagrze. Ojca koniecznie. Rodzonego ojca. O czym Tola myślał przed operacją? Jak go karmiono, może łyżeczką? Czy spał choć trochę, na boku, na plecach? Lubi wodę z cukrem i cytryną. Jak leży teraz, czy ma ogoloną głowę?

      To chyba nieznośny ból duszy sprawiał, że dookoła robiło się coraz ciemniej.

      Poraziła Ludmiłę myśl, że jej nieszczęście będzie trwało wiecznie – umrze Wiktor, umrą wnuki jej córki, a ona wciąż jeszcze będzie cierpiała.

      Kiedy smutek stał się tak dojmujący, że serce nie mogło go wytrzymać, znowu zatarła się granica między rzeczywistością a światem żyjącym w duszy Ludmiły, wieczność ustąpiła przed jej miłością.

      Ludmiła pomyślała: nie warto o śmierci Toli powiadamiać rodzonego ojca, Wiktora, wszystkich bliskich, przecież jeszcze nic nie wiadomo na pewno. Lepiej poczekać, może wszystko się odmieni.

      Szeptem powiedziała:

      – Ty też nie mów nikomu, jeszcze nic nie wiadomo, w końcu wszystko się ułoży.

      Okryła nogi Toli połą swego płaszcza. Zdjęła chustkę z głowy i narzuciła ją na ramiona syna.

      – Boże, tak nie można, dlaczego nie dali ci żadnej kołdry? Przynajmniej nogi musisz rozgrzać.

      Zapomniała się, w półśnie nadal rozmawiała z synem, wyrzucała mu, że pisze takie krótkie listy. Budziła się, poprawiała chustkę, którą zrzucał z grobu wiatr.

      Jak dobrze, że są tu sami, że nikt im nie przeszkadza. Nikt go nie kochał. Wszyscy mówili, że jest brzydki, że ma grube, wydęte wargi, że dziwnie się zachowuje, że złości się bez powodu, obraża. Jej też nikt nie kochał, bliscy widzieli w niej same wady… Mój biedny chłopczyk, nieśmiały, niezgrabny, dobry synek… On jeden ją kochał. Teraz nocą na cmentarzu jest z nią sam, nigdy jej nie zostawi, a kiedy ona stanie się nikomu niepotrzebną staruszką, będzie ją nadal kochał… Jest taki nieporadny życiowo. Śmieszny, wstydliwy, nigdy o nic nie poprosi; nauczycielka mówi, że w szkole jest pośmiewiskiem – drażnią go, wyprowadzają z równowagi, a on płacze jak mały chłopiec. Tola, Tola, nie zostawiaj mnie samej.

      A potem nastał dzień – czerwona, lodowa zorza rozpalała się nad zawołżańskim stepem. Z rykiem silnika przemknęła szosą ciężarówka.

      Jej obłęd minął. Siedziała obok grobu syna. Jego ciało było przysypane ziemią. Nie ma już Toli!

      Widziała swoje ubrudzone palce, poniewierającą się na ziemi chustkę; czuła, że i twarz ma wysmarowaną. Nogi zdrętwiały, w gardle ją drapało.

      Było jej wszystko jedno. Gdyby ktoś powiedział, СКАЧАТЬ