Życie i los. Василий Гроссман
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Życie i los - Василий Гроссман страница 43

Название: Życie i los

Автор: Василий Гроссман

Издательство: PDW

Жанр: Историческая литература

Серия:

isbn: 9788373926684

isbn:

СКАЧАТЬ nie chcieli powiedzieć, czy wysiadają, nie chcieli się posunąć, stali jak posągi.

      Kiedyś Ludmiła uczyła się w przygotowawczej „elementarnej” klasie gimnazjum żeńskiego w Saratowie. Któregoś chłodnego ranka siedziała przy stole, majtając nogami, i piła herbatę, a ojciec, którego uwielbiała, smarował jej masłem kawałek ciepłego kołacza… Lampa odbijała się w pulchnym policzku samowara, a Ludmiła nie chciała odchodzić od ciepłej ręki ojca, od ciepłego chleba, od ciepła herbaty.

      Wydawało się, że wtedy nie było w tym mieście listopadowego wiatru, głodu, samobójców, dzieci umierających w szpitalach, tylko samo ciepło, ciepło, ciepło.

      Na tutejszym cmentarzu pochowana była starsza siostra Ludmiły, Sonia, zmarła na dyfteryt – Aleksandra Władimirowna dała jej to imię na cześć Sofii Pierowskiej. Dziadek leżał chyba na tym samym cmentarzu.

      Podeszła do dwupiętrowego budynku szkoły; to właśnie był szpital, w którym leżał Tola.

      Przy drzwiach nie stał wartownik, a jej wydawało się, że to dobry znak. Poczuła szpitalny zapach, taki natrętny, lepki, że nawet ludzi, którym mróz dał się we znaki, ciepło szpitala nie cieszy, wolą znowu wyjść na mróz. Minęła ubikacje, gdzie zachowały się jeszcze z czasów szkoły tabliczki: „Dla chłopców”, „Dla dziewcząt”. Przeszła korytarzem, z kuchni wionęły na nią tamtejsze zapachy, potem dalej, i przez zapocone okno dostrzegła złożone na wewnętrznym dziedzińcu prostokątne skrzynie-trumny, i znowu jak u siebie w przedpokoju, zanim jeszcze otworzyła list, pomyślała: „O Boże, gdybym tu teraz nagle padła trupem”. Dużymi krokami ruszyła jednak dalej, weszła na szary chodniczek i mijając szafki zastawione popularnymi roślinami pokojowymi – asparagusami, filodendronami – podeszła do drzwi, na których obok tabliczki „Klasa czwarta” wisiała kartka z odręcznym napisem „Rejestracja”.

      Kiedy Ludmiła ujęła za klamkę, światło słoneczne przebiło się właśnie przez chmury, uderzyło o szyby; wszystko wokół się rozjaśniło.

      A po kilku minutach rozmowny pisarz, przerzucając kartki w długiej, lśniącej w słońcu skrzynce, mówił do niej:

      – Tak, tak, znaczy się, Szaposznikow A.W. Anatolij Wu… Tak… Ma pani szczęście, że nie natknęła się pani na naszego komendanta, bo jakby zobaczył panią w płaszczu, toby pani pokazał… Tak, tak… aha, znaczy się, Szaposznikow… Tak, tak, lejtnant, racja.

      Ludmiła obserwowała jego palce, wyjmujące kartkę z długiej skrzynki z dykty, i miała wrażenie, że stoi przed Bogiem, w którego mocy jest obwieścić jej życie albo śmierć i który właśnie zawahał się, nie zdecydował jeszcze, czy jej syn ma żyć, czy też umrzeć.

      29

      Ludmiła Nikołajewna przyjechała do Saratowa w tydzień po tym, jak Tolę poddano kolejnej, trzeciej już operacji. Operował go Majzel, lekarz wojskowy drugiej rangi. Operacja była trudna i długa, trwała ponad pięć godzin. Zastosowano narkozę ogólną, dwukrotnie trzeba było wstrzykiwać dożylnie heksonal. Jeśli chodzi o sam zabieg, nikt z chirurgów w Saratowie, ani ze szpitala wojskowego, ani z kliniki uniwersyteckiej, nigdy takiego nie przeprowadzał. Operację znano tylko ze źródeł naukowych: w wojskowym czasopiśmie medycznym z roku 1941 roku Amerykanie zamieścili jej szczegółowy opis.

      Wyjątkowa trudność zabiegu sprawiła, że doktor Majzel po kolejnym badaniu rentgenowskim długo i szczerze rozmawiał z lejtnantem. Wyjaśnił mu charakter patologicznych zmian w jego organizmie, wywołanych straszliwą raną. Równocześnie nie ukrywał związanego z operacją ryzyka. Powiedział, że lekarze, z którymi się konsultował, nie są jednomyślni w tej sprawie – profesor Rodionow, stary klinicysta, jest przeciwny operacji. Lejtnant Szaposznikow zadał doktorowi Majzlowi kilka pytań i po krótkim namyśle jeszcze w gabinecie rentgenowskim wyraził zgodę. Przygotowania do zabiegu trwały pięć dni.

      Operacja zaczęła się o jedenastej i zakończyła dopiero o czwartej. Asystował przy niej komendant szpitala, lekarz wojskowy Dimitruk. Z uwag obserwujących ją lekarzy wynikało, że udała się znakomicie.

      Przy stole operacyjnym Majzel bardzo dobrze poradził sobie z nieoczekiwanymi trudnościami, których nie zawierał opis w czasopiśmie.

      Stan chorego w czasie operacji był zadowalający, puls w normie, nie zanikał.

      Około drugiej Majzel, człowiek niemłody i tęgi, poczuł się źle i zmuszony był na kilka minut przerwać zabieg. Doktor Klestow, internistka, podała mu walidol, po czym Majzel kontynuował pracę. Wkrótce jednak po operacji, kiedy lejtnant Szaposznikow został odwieziony do sali, doktor Majzel doznał ciężkiego ataku dusznicy bolesnej. Dopiero późnym wieczorem zastrzyki kamfory i nitrogliceryna w płynie skutecznie usunęły skurcz naczyń. Przyczyną ataku było oczywiście długotrwałe napięcie nerwowe i nadmierne obciążenie chorego serca.

      Dyżurująca przy Szaposznikowie pielęgniarka nazwiskiem Tierientjew miała obserwować stan lejtnanta. Do salki weszła pani doktor, sprawdziła puls pacjenta. Stan Szaposznikowa był zadowalający, lekarka powiedziała do siostry:

      – Majzel dał lejtnantowi przepustkę do życia, a sam o mało nie umarł.

      Siostra Tierientjew odpowiedziała:

      – No, oby tylko lejtnant Tola się z tego wykaraskał!

      Prawie nie było słychać oddechu Szaposznikowa. Twarz miał nieruchomą, szyję, ręce – chude jak u dziecka; na bladej skórze widać było ledwie dostrzegalny cień opalenizny, rezultat pracy w polu i marszu przez stepy. Stan, w jakim chory się znajdował, był czymś pośrednim między brakiem przytomności a snem – ciężkim zamroczeniem wywołanym narkozą oraz utratą sił duchowych i fizycznych.

      Chory niewyraźnie mamrotał pojedyncze słowa, a niekiedy całe zdania. Siostrze wydało się, że powiedział: „Dobrze, że mnie takiego nie widziałaś”. Potem leżał cicho, kąciki ust mu opadły, i mogło się zdawać, że płacze, chociaż jest nieprzytomny.

      Około ósmej wieczór otworzył oczy i wyraźnie – siostra Tierientjew ucieszyła się i zdziwiła – poprosił o wodę. Pielęgniarka powiedziała, że nie wolno mu pić, i pocieszyła go, że wyzdrowieje, bo operacja udała się znakomicie. Spytała o samopoczucie, a on poskarżył się na bóle w boku i w plecach, ale dodał, że nie są silne.

      Znowu zmierzyła mu puls; mokrym ręcznikiem zwilżyła usta i czoło.

      W tym czasie do sali wszedł sanitariusz Miedwiedjew z wiadomością, że ordynator oddziału chirurgicznego Płatonow wzywa siostrę do telefonu. Pielęgniarka poszła do pokoju dyżurnego na piętrze, podniosła słuchawkę i zameldowała, że chory się obudził, a stan jego jest typowy dla pacjentów po ciężkiej operacji.

      Poprosiła Płatonowa, by ktoś ją zmienił, bo ona musi koniecznie zgłosić się w miejskiej komisji wojskowej w związku z pomyłką w adresie na przekazie pieniężnym, który wysłał jej mąż. Lekarz obiecał, że ją zwolni, ale kazał obserwować Szaposznikowa do momentu, kiedy sam go obejrzy.

      Siostra wróciła do sali. Chory leżał w pozycji, w jakiej go zostawiła, ale na jego twarzy nie malował się już wyraz tak dotkliwego cierpienia – kąciki ust były uniesione, twarz wydawała się spokojna, uśmiechnięta. Ów stały wyraz cierpienia sprawiał, że twarz chorego się starzała; uśmiech, jaki się teraz na niej pojawił, wzbudził więc zdziwienie pielęgniarki. Wydawało się, że chude policzki, blade, duże, nieco wysunięte СКАЧАТЬ