Życie i los. Василий Гроссман
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Życie i los - Василий Гроссман страница 41

Название: Życie i los

Автор: Василий Гроссман

Издательство: PDW

Жанр: Историческая литература

Серия:

isbn: 9788373926684

isbn:

СКАЧАТЬ całemu światu” – dodał.

      Rzecz szczególna, Jewgienia Nikołajewna czuła, że są tacy ożywieni, rozmowni i dowcipni nie tylko dlatego, że cieszą się ze spotkania, że znaleźli bliski im obu temat. Wiedziała, że się im podoba, że obaj – i ten całkiem stary, i ten już mocno starszawy – nie zapominają ani przez chwilę, że ona ich słucha. Jakie to wszystko dziwne. Dziwne też, że jej jest to zupełnie obojętne, ba, może nawet ją śmieszy, a zarazem wcale nieobojętne, wręcz przyjemne.

      Żenia patrzyła na nich i myślała: „A jednak nie sposób zrozumieć siebie… Dlaczego tak cierpię, myśląc o przeżytych latach, dlaczego tak mi żal Krymowa, dlaczego nieustannie o nim myślę?”.

      I tak samo jak kiedyś wydawali się jej obcy niemieccy i angielscy towarzysze Krymowa z Kominternu, teraz przykre, ba, wrogie były dla niej kpiny Szarogorodskiego z kominternowców. Tutaj nawet Limonowa teoria awitaminozy się nie przyda. Tych spraw zresztą nie da się ująć w teorię…

      Nagle wydało jej się, że cały czas myśli o Krymowie i niepokoi się jego losem tylko dlatego, że tęskni za kimś innym, za człowiekiem, którego na dobrą sprawę wcale nie wspomina.

      „Czyżbym go rzeczywiście kochała?” – pomyślała zdziwiona.

      26

      W nocy z nieba nad Wołgą poznikały chmury. Pod gwiazdami wolno płynęły wzgórza, poprzecinane gęstą ciemnością wąwozów.

      Z rzadka przelatywały meteoryty, a wtedy Ludmiła Nikołajewna mówiła bezgłośnie: „Żeby Tola przeżył”.

      To było jej jedyne życzenie, nic więcej nie chciała od nieba…

      Kiedyś, jeszcze podczas studiów na wydziale fizyczno-matematycznym, pracowała jako specjalistka od obliczeń w Instytucie Astronomii. Wówczas dowiedziała się, że meteoryty tworzą strumienie, które spadają na Ziemię w różnych miesiącach – perseidy, orionidy, zdaje się, że były jeszcze geminidy, leonidy. Już zapomniała, jaki strumień meteorytów spada na Ziemię w październiku, w listopadzie… Byle tylko Tola żył!

      Wiktor zarzucał jej, że nie lubi pomagać ludziom, źle traktuje jego krewnych. Był zdania, że gdyby Ludmiła zechciała, Anna Siemionowna mieszkałaby z nimi i nie została na Ukrainie.

      Kiedy kuzyna Wiktora wypuszczono z obozu i skierowano na zesłanie, nie chciała go przenocować; bała się, że ktoś doniesie o tym administracji. Wiedziała też: matka pamięta, że kiedy ojciec umierał, Ludmiła wypoczywała w Gasprze i nie przerwała urlopu; wróciła do Moskwy na drugi dzień po pogrzebie.

      Matka czasem rozmawiała z nią o Dmitriju, przerażona tym, co się z nim stało.

      „Był chłopcem szczerym, bezpośrednim, taki pozostał całe życie. A tu nagle – szpiegostwo, przygotowywanie zamachu na Kaganowicza i Woroszyłowa… Straszne, potworne kłamstwo, komu to potrzebne? Kto musi niszczyć szczerych, uczciwych ludzi?…”.

      A ona powiedziała jej kiedyś: „Nie możesz całkowicie ręczyć za Mitię. Niewinnych nie wsadza się do więzienia”. Teraz przypomniało jej się spojrzenie, jakie rzuciła na nią matka.

      Innym razem zwierzyła się matce z niechęci do żony Dmitrija.

      – Nie znosiłam jej przez całe życie. Nie będę ukrywała: nawet po czymś takim jej nie znoszę.

      Teraz też przypomniała jej się odpowiedź matki:

      – Czy ty rozumiesz, co to wszystko znaczy: skazywać żonę na dziesięć lat za niedoniesienie na męża?!

      Potem przypomniała sobie, jak kiedyś przyniosła znalezionego na ulicy szczeniaka, a Wiktor nie chciał go wziąć do domu. Zawołała wtedy:

      – Jesteś okrutny!

      A on na to:

      – Ach, Luda, nie wymagam, żebyś była młoda i piękna, zadowoliłbym się jednym: żebyś miała dobre serce nie tylko dla kotów i psów.

      Teraz, kiedy siedziała na pokładzie, wspominała, po raz pierwszy nie lubiąc samej siebie i nie obwiniając innych, gorzkie słowa, których musiała wysłuchać w życiu… Kiedyś mąż, śmiejąc się, powiedział przez telefon: „Odkąd przygarnęliśmy kotka, słyszę czułość w głosie mojej żony”.

      Innym razem matka strofowała ją: „Luda, jak możesz odmawiać żebrakom, pomyśl tylko – to głodny prosi ciebie, sytą…”.

      Tyle że nie była skąpa. Lubiła gości, jej obiady słynęły wśród znajomych.

      Nikt nie widział, jak płakała, siedząc w nocy na pokładzie statku. Dobrze, dobrze, niech będzie: jest nieczuła, zapomniała wszystko, czego się uczyła, do niczego się nie nadaje, nikomu już nie może się podobać, utyła, włosy przyprószyła jej siwizna, ma wysokie ciśnienie, a mąż jej nie kocha. To właśnie dlatego wydaje mu się istotą bez serca. Ale niechby Tola przeżył! Gotowa jest przyznać rację bliskim, przeprosić ich za wszystko, co jej mają za złe – byle tylko on przeżył!

      Dlaczego cały czas wspomina swojego pierwszego męża? Gdzie on jest, jak go znaleźć? Dlaczego nie napisała do jego siostry, do Rostowa? Teraz nie można już napisać, bo tam są Niemcy. Siostra powiedziałaby mu o Toli.

      Łoskot maszyn statku, drgania pokładu, plusk wody, migotanie gwiazd na niebie – wszystko zmieszało się, zlało, a Ludmiła Nikołajewna zapadła w drzemkę. Zbliżał się świt. Mgła unosiła się nad Wołgą; wydawało się, że pochłonęła wszystko, co żyje. Nagle jak znak nadziei wzeszło słońce! Niebo odbiło się w rzece, ciemna jesienna woda zaczęła oddychać, błyskające na falach promienie zdawały się pokrzykiwać. Nocny mróz zostawił solidne ślady na stromym brzegu, a na tle szronu rude drzewa wyglądały jakoś szczególnie radośnie. Nadleciał wiatr, mgła zniknęła, świat zrobił się szklany, niesamowicie przezroczysty, ciepła zaś nie dawało ani jasne słońce, ani błękit wody czy nieba.

      Na olbrzymiej Ziemi nawet las był mały, widziało się jego początek i koniec, a ona ciągnęła się i ciągnęła.

      Nieszczęście było tak samo wielkie i wieczne jak Ziemia.

      Widziała zarządców z narkomatów, którzy płynęli do Kujbyszewa w kajutach pierwszej klasy; ci mieli bekiesze ochronnej barwy i czapy z szarych pułkownikowskich karakułów. W kajutach drugiej klasy jechały odpowiedzialne żony, odpowiedzialne teściowe, umundurowane według rangi, jakby dla żon zaprojektowano odpowiednie mundury, inne dla teściowych, inne dla synowych. Żony miały na sobie futra, a na głowach białe puchowe chustki; teściowe i matki – sukienne granatowe szuby z czarnymi karakułowymi kołnierzami i brązowe chustki. Towarzyszyły im dzieci o znudzonych, niezadowolonych oczach. Przez okna kajut widać było jedzenie, które jechało z tymi pasażerami – doświadczone oko Ludmiły łatwo określało zawartość worków; w torbach, w zalutowanych puszkach, ciemnych dużych butelkach z zalakowanymi szyjkami płynęły po Wołdze miód i topione masło. Kiedy pasażerowie tych klas spacerowali po pokładzie, ze strzępów ich rozmów nietrudno było wywnioskować, że wszyscy bardzo przejmują się pociągiem z Kujbyszewa do Moskwy.

      Ludmile wydawało się, że kobiety obojętnie patrzą na żołnierzy i lejtnantów, siedzących na korytarzach, tak jakby nie miały na wojnie synów ani braci.

      Kiedy СКАЧАТЬ