Название: Życie i los
Автор: Василий Гроссман
Издательство: PDW
Жанр: Историческая литература
isbn: 9788373926684
isbn:
Wydało jej się, że w oczach milicjanta mignął cień litości, współczucia.
Szybko poszła do wyjścia. Idący ulicą ludzie potrącali ją; wszyscy byli zameldowani, wszyscy mieli zarejestrowane w odpowiednich punktach kartki…
Nocą śnił jej się pożar, pochyliła się nad leżącym rannym człowiekiem, który upadł twarzą na ziemię; usiłowała go wyciągnąć, wiedząc, że to Krymow, chociaż nie widziała jego twarzy.
Zbudziła się wymęczona, przygnębiona.
„Niechby już prędzej przyjechał – myślała, ubierając się, i mamrotała: – Pomóż mi, pomóż mi”.
Miała straszliwą, bolesną wręcz ochotę zobaczyć nie Krymowa, którego ratowała w nocy, ale Nowikowa, takiego, jakim go widziała latem w Stalingradzie.
To bezprawne życie, bez zameldowania, bez kartek, w wiecznym strachu przed stróżem, gospodarzem domu, starszą lokalu Głafirą Dmitrijewną, było ciężkie, okropnie męczące. Żenia szła do kuchni, kiedy wszyscy spali, a rano starała się umyć, zanim lokatorzy się obudzą. A kiedy z nią rozmawiali, jej głos nabierał obcego tonu dziwnie odpychającej, jak u pokornej baptystki, uprzejmości.
Tego dnia Żenia napisała prośbę o zwolnienie z pracy.
Słyszała, że jeśli wydział ewidencji ludności odmówi meldunku, wtedy przychodzi dzielnicowy i każe komuś takiemu podpisać zobowiązanie do wyjazdu z Kujbyszewa w terminie trzydniowym. Tekst takiego zobowiązania zawiera pouczenie: „Osoby winne naruszenia przepisów meldunkowych podlegają…”. Żenia nie chciała „podlegać”. Pogodziła się z tym, że musi wyjechać z Kujbyszewa. Od razu poczuła spokój w sercu, przestały ją trapić myśli o Griszynie, o Głafirze Dmitrijewnie i jej miękkich jak zgniłe oliwki oczach. Wyrzekła się bezprawia, podporządkowała prawu.
Kiedy napisała podanie i zamierzała zanieść je Rizinowi, przywołano ją do telefonu – dzwonił Limonow.
Zapytał, czy ma wolny jutrzejszy wieczór, bo przyjechał ktoś z Taszkientu i bardzo ciekawie opowiada o tamtejszych warunkach; przywiózł Limonowowi pozdrowienia od Aleksieja Tołstoja. Znowu owionęło ją inne życie.
Żenia opowiedziała Limonowowi o swoich przejściach z meldunkiem, chociaż nie miała zamiaru tego robić.
Wysłuchał jej, nie przerywając, a potem powiedział:
– To ci historia, nawet interesująca: ojciec ma własną ulicę w Kujbyszewie, a córkę wyrzucają, nie chcą jej zameldować. Ciekawe. Ciekawe.
Pomyślał chwilę i dodał:
– Wie pani co, Jewgienio Nikołajewno, niech pani dzisiaj nie składa jeszcze wymówienia, wieczorem będę na naradzie u sekretarza obkomu i przedstawię mu pani sprawę.
Żenia podziękowała, ale pomyślała, że Limonow zapomni o niej od razu, kiedy tylko odłoży słuchawkę. Mimo to jednak nie wręczyła Rizinowi wymówienia, spytała tylko, czy może przez sztab okręgu wojskowego zdobyć dla niej bilet do Kazania.
– To akurat jest bardzo łatwe – rzekł Rizin i rozłożył ręce. – Kłopot tylko z milicją. Ale co zrobić, w Kujbyszewie obowiązują odrębne przepisy, urzędy działają według specjalnych dyrektyw.
Spytał ją:
– Jest pani wolna dzisiaj wieczór?
– Nie, zajęta – odpowiedziała ze złością.
Szła do domu i myślała, że wkrótce zobaczy matkę, siostrę, Wiktora Pawłowicza, Nadię, że w Kazaniu będzie jej lepiej niż w Kujbyszewie. Nie mogła zrozumieć, dlaczego tak się przejmowała, wprost umierała ze strachu, kiedy wchodziła do budynku milicji. Odmówili – i diabli z nimi… A jeśli przyjdzie list od Nowikowa, to można przecież poprosić sąsiadów, żeby przesłali do Kazania.
Rankiem, ledwie zjawiła się w pracy, zaraz wezwano ją do telefonu, a czyjś uprzejmy głos poprosił, żeby zgłosiła się w komendzie miejskiej i załatwiła sprawy meldunkowe.
25
Żenia poznała się bliżej z jednym ze współlokatorów mieszkania – Władimirem Andriejewiczem Szarogorodskim. Kiedy ten gwałtowanie się odwracał, wydawało się, że jego duża, siwa, alabastrowa głowa zerwie się z cienkiej szyi i z hukiem upadnie na podłogę. Żenia zauważyła, że blada skóra na twarzy staruszka ma odcień łagodnego błękitu. To połączenie błękitu skóry i zimnego błękitu oczu bardzo zwracało uwagę Żeni; staruszek pochodził z arystokracji, więc śmieszyła ją myśl o tym, że właśnie błękitu trzeba by użyć, żeby namalować staruszka.
Przed wojną Szarogorodskiemu żyło się gorzej niż w czasie wojny. Teraz miał przynajmniej jakąś pracę. Sowinformbiuro zamawiało u niego noty o Dymitrze Dońskim, o Suworowie, o admirale Uszakowie, o tradycjach rosyjskiego korpusu oficerskiego, o dziewiętnastowiecznych poetach – Tiutczewie, Baratyńskim…
Władimir Andriejewicz powiedział Żeni, że jego matka wywodziła się z kniaziów, z rodu wyjątkowo starego, starszego niż Romanowowie.
Jako młodzieniec pracował w ziemstwie gubernialnym, jednocześnie propagując skrajny wolterianizm i czaadajewszczyznę wśród młodych duchownych, nauczycieli wiejskich i synów obszarników.
Opowiadał też Żeni o swojej rozmowie z gubernialnym marszałkiem szlachty – to było czterdzieści cztery lata temu. „Pan, potomek jednego z najstarszych rodów rosyjskich, zamierza przekonywać chłopów, że pochodzi od małpy. Chłop wtedy spyta pana – a wielcy książęta? A następca tronu? A cesarzowa? A sam miłościwy pan?…”.
Władimir Andriejewicz nadal jednak mącił umysły, sprawa skończyła się więc tym, że zesłano go do Taszkientu. Po roku uzyskał przebaczenie i wyjechał do Szwajcarii. Tam spotykał się z wieloma rewolucjonistami – kniazia cudaka znali i bolszewicy, i mienszewicy, i eserowcy, i anarchiści. Chodził na wieczorki i dyskusje, z niektórymi działaczami dobrze mu się rozmawiało, ale z nikim się nie zgadzał. Przyjaźnił się z żydowskim studentem, czarnobrodym bundowcem Lipetzem.
Na krótko przed pierwszą wojną światową wrócił do Rosji i osiadł w swoim majątku. Sporadycznie publikował artykuły na tematy historyczne i literackie w piśmie „Niżegorodskij listok”.
Gospodarką się nie zajmował, majątkiem zarządzała matka.
Szarogorodski okazał się jedynym obszarnikiem, którego majątek chłopi zostawili w spokoju. Komitet biedoty przydzielił mu nawet wóz drew i wydał czterdzieści głów kapusty. Władimir Andriejewicz siedział w jedynym opalanym i mającym szyby pokoju w domu, czytał i pisał wiersze. Jeden z nich odczytał Żeni. Wiersz nazywał się Rosja:
Nikt już nie zważa na nic.
Szaleństwo dookoła.
Równina. Step bez granic.
Złowieszczo kruk zawoła.
Pożary. Bunty. Mglistość.
Przedziwna otępiałość.
Powszechna samoistność.
СКАЧАТЬ