Uwolniona. Tara Westover
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Uwolniona - Tara Westover страница 20

Название: Uwolniona

Автор: Tara Westover

Издательство: PDW

Жанр: Биографии и Мемуары

Серия:

isbn: 9788380155237

isbn:

СКАЧАТЬ się i chcę tego – powiedziałam.

      W końcu tato spojrzał w górę, prosto przed siebie, skupiając spojrzenie na czymś, co było za mną. Zapadła ciężka cisza.

      – W tej rodzinie – powiedział – stosujemy się do przykazań Pana.

      Podniósł Biblię i zaczął szybko poruszać oczami, które przeskakiwały z wersu na wers. Obróciłam się, żeby odejść, ale zanim doszłam do drzwi, tato znów przemówił:

      – Pamiętasz Jakuba i Ezawa?

      – Pamiętam – odpowiedziałam.

      Wrócił do lektury, a ja cicho wyszłam. Nie potrzebowałam wyjaśnień, wiedziałam, jakie jest znaczenie tej opowieści. Nie byłam córką, jaką wychował, córką pełną wiary. Chciałam sprzedać prawo przyznane mi z urodzenia za miskę zupy.

      Rozdział 7

      Bóg upatrzy sobie…8

      To było bezdeszczowe lato. Codziennie po południu na niebie świeciło słońce palące Górę swym piekącym, wysuszającym żarem, tak że gdy rano przechodziłam przez pole do stodoły, czułam, jak łodygi dzikiej pszenicy trzaskają i łamią się pod moimi nogami.

      W złocistym świetle poranka przygotowywałam dla matki „pierwszą pomoc”. Brałam piętnaście kropli podstawowego składnika, który matka trzymała w swoim kredensie razem z przyborami do szycia, by nikt nie mógł go użyć czy zanieczyścić, i dodawałam je do buteleczki z wodą destylowaną. Potem robiłam okrąg z palca wskazującego i kciuka i przepychałam przez niego buteleczkę. Matka mówiła, że siła leku homeopatycznego będzie zależeć od tego, jak wiele razy buteleczka przejdzie przez moje palce, ile razy wyciągnie ze mnie energię. Zazwyczaj przestawałam po pięćdziesięciu.

      Tato i Luke byli na Górze, na złomowisku leżącym nad górnym pastwiskiem, czterysta metrów od domu. Przygotowywali samochody do zmiażdżenia kruszarką, którą tato wypożyczył na kolejne dni tygodnia. Luke miał siedemnaście lat, szczupłą, umięśnioną sylwetkę i gdy przebywał na świeżym powietrzu, dużo i szczerze się uśmiechał. Luke i tato spuszczali benzynę z baków. Nie powinno się używać kruszarki do samochodu z bakiem, bo istnieje ryzyko eksplozji, dlatego każdy bak trzeba było opróżnić i usunąć. Praca była żmudna i powolna – należało przekłuć bak młotkiem i szpikulcem, a potem czekać, aż paliwo wycieknie i będzie można bezpiecznie usunąć bak palnikiem acetylenowym. Tato wynalazł drogę na skróty: olbrzymi, długi na dwa i pół metra szpikulec z grubego żelaza. Podnosił samochód wózkiem, a Luke naprowadzał go tak, by bak samochodu znalazł się dokładnie nad szpikulcem. Wtedy tato zwalniał uchwyt. Jeśli wszystko poszło dobrze, samochód nadziewał się na szpikulec, a z baku wytryskało paliwo, spływając do pojemnika, który tato specjalnie w tym celu zespawał.

      Do południa opróżnili z paliwa już ponad trzydzieści samochodów. Luke zebrał benzynę w pięciu wiadrach o pojemności niecałych dwudziestu litrów i zaczął je przenosić przez podwórko do pojemnika taty. W pewnej chwili potknął się i oblał sobie dżinsy paliwem. Letnie słońce w kilka minut wysuszyło tkaninę. Luke skończył przenosić wiadra i poszedł do domu na obiad.

      Niepokojąco doskonale pamiętam ten obiad. Pamiętam lepki zapach zapiekanki z wołowiny i ziemniaków i jak grzechotały kostki lodu wpadające do wysokich szklanek, które w upale lata pokrywały się parą. Pamiętam, jak matka powiedziała, że to będzie mój dyżur zmywania naczyń, bo ona po obiedzie jedzie do Utah, by się skonsultować z inną akuszerką w sprawie jakiejś skomplikowanej ciąży. Dodała, że może nie zdążyć wrócić do domu na kolację, ale że w zamrażalniku są hamburgery.

      Pamiętam, że całą godzinę się śmiałam. Tato leżał na podłodze w kuchni, nabijając się z rozporządzenia, które niedawno wydano w naszej mieścinie. Bezpański pies pogryzł chłopca i wszyscy byli z tego powodu wściekli. Burmistrz w związku z tym postanowił ograniczyć możliwość posiadania psów do dwóch na rodzinę, choć ten, który zaatakował, nie miał właściciela.

      – Ci geniusze socjaliści – prychnął tato. – Gdyby nikt im nie wybudował dachu nad głową, toby się potopili, gapiąc się na deszcz.

      Śmiałam się tak bardzo, że bolał mnie brzuch.

      Kiedy Luke wrócił z tatą na górę i przygotowywał palnik na acetylen, zupełnie zapomniał o rozlanym paliwie. I gdy oparł palnik na biodrze i wzniecił zapalnikiem maleńką iskrę, wzbiły się z niej płomienie, które zajęły jego nogę.

      Wersja, jaką zapamiętaliśmy i opowiadaliśmy tyle razy, że stała się elementem rodzinnego folkloru, była taka, że Luke nie mógł się wydostać z dżinsów nasączonych paliwem. Tamtego ranka, jak każdego innego, zawiązał je metrowym kawałkiem sznurka ze sztucznego tworzywa, który był gładki i śliski, dlatego, żeby się nie rozwiązał, trzeba go było związać bezpiecznym węzłem, tak jak się przywiązuje konia. Nie pomogły też buty – wielkie, ciężkie i tak zniszczone, że od tygodni codziennie rano sklejał je taśmą, którą wieczorem przecinał podręcznym nożykiem. Luke mógł teoretycznie w ciągu kilku sekund rozwiązać sznurek i wydostać się z butów, ale oszalał z paniki i ruszył pędem, czmychając jak królik przed zarżnięciem i rozprowadzając przy tym ogień po bylicy i perzu, które tego bezdeszczowego lata były suche i łamliwe.

      Ułożyłam brudne naczynia i zaczęłam napełniać zlew wodą, kiedy dobiegł mnie jakiś dźwięk – przeraźliwy, stłumiony krzyk, który zaczynał się na jednej nucie, a kończył na innej. Nie było wątpliwości, że jego źródłem był człowiek. Nigdy nie słyszałam, żeby taki dźwięk wydobywało z siebie zwierzę, z takimi zmianami melodii i tonu.

      Wybiegłam z domu i dostrzegłam, że Luke kuśtyka przez trawę. Zawołał matkę, a potem upadł. To wtedy zobaczyłam, że lewa nogawka jego spodni zniknęła, roztopiła się. Noga była w jednych miejscach sina, czerwona i zakrwawiona, a w innych wybielona i martwa. Cienkie jak pergamin płaty skóry delikatnie owijały udo i spadały ku łydce, niczym wosk spływający po taniej świeczce.

      Oczy Luke’a były wywrócone do góry.

      Zawróciłam do domu. Chwyciłam nowe buteleczki z „pierwszą pomocą”, ale podstawowy składnik leżał jeszcze na blacie. Porwałam go i wybiegłam, a następnie wlałam pół buteleczki w drżące usta Luke’a. Żadnej poprawy. Gałki oczne brata były białe jak marmur.

      Pojawiła się jedna brązowa tęczówka, potem druga. Luke zaczął mamrotać, a potem krzyczeć.

      – Pali się! Pali! – wrzeszczał.

      Przechodziły go dreszcze i szczękał zębami. Trząsł się z zimna.

      Miałam tylko dziesięć lat i w tamtej chwili czułam się jak małe dziecko. Luke był moim starszym bratem, myślałam, że będzie wiedział, co robić, dlatego złapałam go za ramiona i potrząsnęłam nim mocno.

      – Mam cię ochłodzić czy ogrzać?! – wykrzyknęłam.

      Odpowiedział stęknięciem.

      Wnioskowałam, że raną było oparzenie. W takim СКАЧАТЬ



<p>8</p>

Nawiązanie do ofiary Abrahama w Biblii, Księga Rodzaju 22, 8 (przyp. tłum.).