Uwolniona. Tara Westover
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Uwolniona - Tara Westover страница 17

Название: Uwolniona

Автор: Tara Westover

Издательство: PDW

Жанр: Биографии и Мемуары

Серия:

isbn: 9788380155237

isbn:

СКАЧАТЬ Robert, który pracował dla taty, stracił palec. Przypomniał mi się ten nieludzki krzyk, z jakim wbiegł do domu. Przypomniałam sobie, jak patrzyłam na krwawy kikut, a potem na odcięty palec, który Luke przyniósł i położył na blacie. Wyglądał jak rekwizyt sztuczki magicznej. Matka obłożyła go lodem i szybko posłała Roberta do miasta, żeby lekarze przyszyli mu go z powrotem. Palec Roberta nie był jedyną ofiarą złomowiska. Rok wcześniej dziewczyna Shawna, Emma, weszła z wrzaskiem przez tylne drzwi. Pomagając Shawnowi, straciła przy tym pół palca wskazującego. Matka ją także wysłała szybko do miasta, ale tkanka została zmiażdżona i nic nie dało się już zrobić.

      Spojrzałam na moje własne różowe palce i w tej chwili złomowisko zmieniło dla mnie oblicze. Jako dziecko spędzałam z Richardem niezliczone godziny wśród metalowych szczątków. Skakaliśmy z jednego poharatanego samochodu na drugi, jedne plądrowaliśmy, inne zostawialiśmy w spokoju. Złomowisko było tłem tysięcy wymyślonych bitew między demonami i czarnoksiężnikami, wróżkami i zbójami, trollami i gigantami. Teraz się odmieniło. Przestało być miejscem zabaw dzieciństwa, stało się tym, czym naprawdę było, miejscem, którym rządziły wrogie i tajemnicze prawa fizyki.

      Gdy stałam i wciąż drżąc, próbowałam oderwać mały kawałek przewodu miedzianego, przypominałam sobie, jaki dziwny ślad zostawiała krew spływająca Emmie z nadgarstka, rozlewając się po przedramieniu. Już prawie mi się udało, kiedy tato rzucił katalizator. Uskoczyłam na bok, zacinając się w rękę o ząbkowaną krawędź dziurawego baku. Wytarłam krew w dżinsy i krzyknęłam:

      – Nie rzucaj tutaj! Ja tutaj jestem!

      Tato podniósł wzrok, zaskoczony. Zapomniał, że tam stałam. Kiedy zobaczył krew, podszedł do mnie i położył mi dłoń na ramieniu.

      – Nie martw się, kochanie – powiedział. – Bóg i jego anioły są tutaj, pracują tu razem z nami. Nie pozwolą, żeby stała ci się krzywda.

      Nie tylko ja szukałam pewnego gruntu pod nogami. Przez pół roku po wypadku stan matki stale się poprawiał i myśleliśmy, że całkowicie wyzdrowieje. Bóle głowy stały się rzadsze, już tylko dwa czy trzy razy w tygodniu zamykała się z ich powodu w piwnicy. A potem proces zdrowienia spowolnił. Teraz minęło od wypadku dziewięć miesięcy. Bóle głowy nie ustępowały i matce szwankowała pamięć. Przynajmniej dwa razy w tygodniu prosiła mnie o przygotowanie śniadania na długo po tym, jak wszyscy już zjedli, a naczynia zostały wymyte. Kazała mi zważyć pół kilo krwawnika, a ja musiałam jej przypomnieć, że dostarczyliśmy go klientce poprzedniego dnia. Zaczynała robić mieszankę na nalewkę, a minutę później nie pamiętała, jakie składniki już dodała, i trzeba było wyrzucać całą porcję. Czasem prosiła mnie, żebym stawała obok niej i ją obserwowała, by móc powiedzieć:

      – Stroiczkę już dodałaś. Teraz kolej na werbenę pospolitą.

      Matka zaczęła wątpić, czy kiedykolwiek wróci do położnictwa, i o ile ją to tylko smuciło, o tyle tato był wręcz zrozpaczony. Smutniał na twarzy za każdym razem, gdy matka odmawiała kolejnej kobiecie.

      – A co, jeśli dostanę migreny, gdy ona zacznie rodzić? – powiedziała mu. – Jeśli nie zapamiętam, jakie zioła jej podałam albo w jakim tempie bije serce dziecka?

      W końcu to nie tato przekonał matkę, żeby znów była akuszerką. Sama się przekonała, być może dlatego, że była to część jej tożsamości, której nie chciała oddać bez walki. Pamiętam, że tamtej zimy pomogła przyjść na świat dwójce dzieci. Po pierwszym wróciła do domu słaba i blada, tak jakby sprowadzenie tego życia na świat kosztowało ją część własnego. Gdy zadzwonił drugi telefon, siedziała zamknięta w piwnicy. Pojechała do rodzącej w ciemnych okularach, usiłując coś zobaczyć przez nadchodzące falami zaburzenia widzenia. Gdy dojechała na miejsce, ból był oślepiający, pulsujący, uniemożliwiający myślenie. Zamknęła się na zapleczu, a poród przyjęła jej asystentka. Po tym wydarzeniu matka nie była już główną akuszerką. Do następnego porodu za dużą część swojego wynagrodzenia wynajęła drugą położną, która miała ją nadzorować. Wyglądało na to, że teraz każdy ją nadzorował. Wcześniej to ona była ekspertką o niepodważalnej władzy; teraz musiała pytać swoją dziesięcioletnią córkę, czy zjadła już obiad. Tamta zima była długa i ciemna, zastanawiałam się, czy matka nie zostawała czasem w łóżku także wtedy, gdy wcale nie miała migreny.

      Na Boże Narodzenie dostała od kogoś drogą butelkę różnych olejków eterycznych. Pomogły na bóle głowy, ale ponieważ za dziesięć gramów trzeba było zapłacić pięćdziesiąt dolarów, nie było nas na to stać. Matka postanowiła sama przygotować olejową mieszankę. Zaczęła kupować oddzielnie olejki z eukaliptusa i kocanek, z drzewa sandałowego i ravensary, a nasz dom, który przez lata pachniał ziemią i gorzkimi liśćmi, nagle wypełnił zapach lawendy i rumianku. Całymi dniami mieszała olejki, poprawiając skład, by uzyskać konkretne zapachy i właściwości. Pracowała z kartką i długopisem, żeby zapisać każdy wykonany krok. Olejki były znacznie droższe niż nalewki, dlatego to była naprawdę tragedia, gdy musiała wyrzucić całą porcję tylko dlatego, że nie pamiętała, czy dodała olejek ze świerku. Robiła olejki na migreny i bóle menstruacyjne, jeszcze inne na bolące mięśnie czy palpitacje serca. W ciągu nadchodzących lat opracowała dziesiątki mieszanek.

      Aby opracować recepturę, matka robiła coś, co nazywała „próbą mięśni”. Wyjaśniła mi, że polegało to na „pytaniu ciała, czego potrzebuje, i wysłuchaniu jego odpowiedzi”. Mówiła głośno do siebie: „Mam migrenę. Co mi na nią pomoże?”. Następnie brała buteleczkę jakiegoś olejku, przyciskała ją do piersi i z zamkniętymi oczami pytała: „Czy potrzebuję tego?”. Jeśli jej ciało zakołysało się do przodu, oznaczało to potwierdzenie, że ten olejek pomoże jej na ból głowy. Jeśli ciało odchyliło się do tyłu, oznaczało to „nie” i matka próbowała czegoś innego.

      Rozwinąwszy swoje umiejętności, matka przestała zwracać się do całego ciała i posługiwała się tylko palcami. Splatała palec wskazujący ze środkowym, potem lekko je uginała, żeby je rozpleść, jednocześnie zadając sobie pytanie. Jeśli palce pozostawały splecione, odpowiedź brzmiała „tak”, jeśli zaś się rozplotły – „nie”. Metoda ta wiązała się z wydawaniem w momencie przesunięcia się środkowego palca po paznokciu palca wskazującego słabego, lecz niedającego się z niczym pomylić dźwięku wyraźnego kliknięcia.

      Matka wykorzystywała próby mięśni, eksperymentując z innymi metodami leczenia. W domu pojawiły się diagramy czakr i punktów ucisku, a matka zaczęła brać od klientów pieniądze za coś, co nazywała „pracą energii”. Nie wiedziałam, co to znaczy, aż pewnego popołudnia zawołała mnie i Richarda na zaplecze. Była tam kobieta o imieniu Susan. Matka miała zamknięte oczy, a jej lewa dłoń leżała na dłoni Susan. Palce drugiej dłoni miała splecione i szeptem zadawała sobie pytania. Po kilku z nich zwróciła się do kobiety, mówiąc:

      – Twoja relacja z ojcem szkodzi twoim nerkom. Pomyśl o nim, gdy będziemy dostrajać czakry.

      Matka wyjaśniła, że praca energii jest najskuteczniejsza w obecności kilku osób.

      – Żebyśmy mogli korzystać z energii wszystkich obecnych – dodała.

      Wskazała na moje czoło i powiedziała, żebym położyła jedną dłoń między brwiami, a drugą ujęła rękę Susan. Richard miał położyć dłoń na СКАЧАТЬ