Uwolniona. Tara Westover
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Uwolniona - Tara Westover страница 21

Название: Uwolniona

Автор: Tara Westover

Издательство: PDW

Жанр: Биографии и Мемуары

Серия:

isbn: 9788380155237

isbn:

СКАЧАТЬ zauważając przy okazji zdechłą mysz, którą Richard wrzucił do niego poprzedniego dnia, a potem wyniosłam go na zewnątrz i zlałam wodą z ogrodowego węża. Wiedziałam, że powinnam była umyć go dokładniej, może płynem do mycia naczyń, ale patrząc, jak Luke zwija się z bólu na trawie, uznałam, że nie mam na to czasu. Gdy woda wypłukała ostatnie pomyje, ustawiłam pojemnik stabilnie i wypełniłam go wodą.

      Luke czołgał się w moją stronę, żeby włożyć nogę do środka, kiedy usłyszałam echo głosu matki. Mówiła kiedyś, że w wypadku poparzenia prawdziwy problem stanowi nie uszkodzona tkanka, lecz infekcja.

      – Luke! – wykrzyknęłam. – Nie! Nie wkładaj nogi do środka!

      Zignorował mnie i dalej się czołgał w kierunku pojemnika. Miał stalowe spojrzenie, które mówiło, że nie liczy się nic prócz ognia, który płonął w jego nodze i sięgał mózgu. Zadziałałam szybko. Popchnęłam pojemnik i trawę zalała wielka fala wody. Luke wydał z siebie gardłowy odgłos, jakby się dusił.

      Pobiegłam z powrotem do kuchni i znalazłam worki, które pasowały rozmiarem do pojemnika, otworzyłam jeden i powiedziałam Luke’owi, żeby włożył do niego nogę. Nie poruszył się, ale pozwolił, żebym naciągnęła worek na otwartą ranę. Ustawiłam pojemnik i wsadziłam do środka wąż ogrodowy. Gdy pojemnik napełniał się wodą, pomogłam Luke’owi utrzymać równowagę i włożyć do środka poparzoną nogę, teraz owiniętą w czarny plastikowy worek. Popołudniowe powietrze było parne, woda szybko będzie się ogrzewać. Dorzuciłam więc paczkę z lodem.

      Minęło niewiele czasu, dwadzieścia, może trzydzieści minut, a Luke’owi wrócił rozsądek i spokój i mógł znów stanąć o własnych siłach. Wtedy z piwnicy wyszedł na górę Richard. Pojemnik na śmieci stał na środku trawnika, trzy metry od najmniejszego cienia, a popołudniowe słońce świeciło mocno. Pełen wody, był za ciężki, żebyśmy mogli go przenieść, a Luke odmówił wyjęcia z niego nogi nawet na minutę. Przyniosłam słomiane sombrero, które babcia podarowała nam w Arizonie. Ponieważ Luke wciąż szczękał zębami, przyniosłam też wełniany koc. I tak stał, mając na głowie sombrero, na ramionach wełniany koc i jedną nogę w pojemniku na śmieci. Wyglądał częściowo jak bezdomny, a częściowo jak ktoś na wakacjach.

      Słońce ogrzało wodę, Luke zaczął się wiercić z bólu. Poszłam z powrotem do zamrażarki, ale nie było już lodu, tylko kilkanaście toreb z mrożonymi warzywami, więc wrzuciłam je do pojemnika. Powstała mętna zupa z groszkiem i kawałkami marchewki.

      W pewnej chwili pojawił się w domu tato – nie wiedziałam, ile czasu minęło – zmizerniały, z poczuciem porażki wypisanym na twarzy. Luke, już spokojny, odpoczywał, przynajmniej na tyle, na ile się da odpoczywać na stojąco. Tato przesunął pojemnik do cienia, bo pomimo kapelusza ramiona i ręce Luke’a zrobiły się czerwone od słońca. Powiedział, że najlepiej zostawić nogę tam, gdzie jest, aż do powrotu matki.

      Samochód matki pojawił się na szosie około szóstej. Wyszłam jej naprzeciw i w połowie drogi w górę opowiedziałam, co się stało. Pobiegła do Luke’a i powiedziała, że musi zobaczyć nogę, więc wyjął ją, ociekającą wodą. Plastikowy worek przywarł do rany. Matka nie chciała odrywać delikatnej tkanki, dlatego powoli, ostrożnie, odcinała worek, aż ukazało się ciało. Było niewiele krwi i jeszcze mniej pęcherzy, ponieważ do tego potrzebna jest skóra, a Luke’owi mało jej zostało. Twarz matki nabrała koloru szarawej żółci, lecz ona sama zachowała spokój. Zamknęła oczy i skrzyżowała palce, a potem na głos zapytała, czy w ranie jest zakażenie. Klik-klik-klik.

      – Tym razem ci się udało, Taro – powiedziała. – Ale co to w ogóle za pomysł, żeby poparzoną część ciała wkładać do pojemnika na śmieci?

      Tato wniósł Luke’a do środka, a matka przyniosła swój skalpel. Odcięcie tkanek zajęło jej i tacie przeważającą część wieczoru. Luke próbował nie krzyczeć, ale kiedy podnosili i rozciągali kawałki skóry, żeby zobaczyć, gdzie się kończy martwa tkanka, a zaczyna żywa, mocno dyszał, a z oczu płynęły mu łzy.

      Matka nałożyła na ranę maść z dziewanny i żywokostu, swoją własną mieszankę. Umiała radzić sobie z poparzeniami, to była jej specjalność, ale widziałam, że się martwi. Powiedziała, że nigdy nie widziała aż tak poważnego przypadku. Nie była pewna, co będzie dalej.

      Tej pierwszej nocy zostałyśmy z matką przy łóżku Luke’a. Prawie nie spał, tak trząsł się z gorączki i bólu. Żeby przeciwdziałać gorączce, położyłyśmy mu na twarzy i piersiach lód; na ból podałyśmy mu lobelię, werbenę pospolitą i tarczycę. To była inna mieszanka autorstwa matki. Zażywałam ją, żeby złagodzić ból w nodze, gdy spadłam z kosza ze złomem; gdy czekałam, aż rana się zabliźni, nie odnosiłam jednak wrażenia, że mi to cokolwiek pomaga.

      Wierzyłam, że leki zachodniej medycyny były obrazą dla Boga, ale gdybym tamtej nocy miała morfinę, to podałabym ją Luke’owi. Ból odbierał mu dech w piersiach. Leżał wsparty w łóżku, z czoła spływały mu na pierś krople potu, wstrzymywał oddech, aż się robił czerwony, potem fioletowy, tak jakby odcięcie mózgu od tlenu było jedynym sposobem na to, by przetrwać kolejną minutę. Gdy ból w piersiach stawał się silniejszy niż ból z poparzenia, wypuszczał powietrze potężnym wydmuchem, wydając z siebie jednocześnie okrzyk – ulgi dla płuc, katuszy dla nogi.

      Drugiej nocy sama się nim opiekowałam, żeby matka mogła odpocząć. Spałam czujnie, budząc się na najlżejszy szum czy sygnał zmiany ułożenia ciała, żeby móc przynieść lód i nalewki, zanim Luke całkowicie oprzytomnieje i zawładnie nim ból. Trzeciej nocy zajmowała się nim matka, a ja stałam w drzwiach, słuchając jego krzyków i patrząc, jak matka obserwuje go, zmartwiona, z oczami spuchniętymi ze zgryzoty i wycieńczenia.

      Gdy spałam, śniłam. Śniłam o ogniu, którego nie widziałam. Śniłam, że to ja leżę w tym łóżku, ciało mam owinięte luźnymi bandażami jak mumia. Matka klęczy obok mnie na podłodze, przyciskając moją zawiniętą dłoń, jak to robiła z Lukiem, muskając moje czoło i modląc się.

      Tamtej niedzieli Luke nie poszedł do kościoła, nie poszedł też w następną ani następną niedzielę. Tato kazał nam mówić, że Luke jest chory. Powiedział, że jeśli rząd dowie się o nodze Luke’a, to będziemy mieć kłopoty, federalni zabiorą nas, dzieci, rodzicom. Zabiorą Luke’a do szpitala, gdzie jego noga ulegnie zakażeniu i Luke umrze.

      Około trzech tygodni po poparzeniu matka oznajmiła, że skóra wokół krańców rany zaczęła odrastać i że jest dobrej myśli, nawet jeśli chodzi o najgorsze partie. Wtedy Luke już siedział, a tydzień później, kiedy przyszły pierwsze chłody, mógł już z minutę czy dwie stać, podpierając się kulami. Nie minęło wiele czasu, a uderzał nimi w podłogę, chodząc po całym domu, chudy jak szczapa, i pochłaniał olbrzymie ilości jedzenia, żeby odzyskać wagę, którą stracił. Sznurek już wtedy był rodzinną legendą.

      – Mężczyzna powinien mieć prawdziwy pasek – powiedział tato przy śniadaniu w dniu, wręczając synowi skórzany pasek ze stalową sprzączką, gdy Luke czuł się już na tyle dobrze, że mógł wrócić na złomowisko.

      – Ale nie Luke – powiedział Richard. – On woli plastikowy sznurek, wiecie, jaką wagę przywiązuje do mody.

      Luke СКАЧАТЬ