Uwolniona. Tara Westover
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Uwolniona - Tara Westover страница 13

Название: Uwolniona

Автор: Tara Westover

Издательство: PDW

Жанр: Биографии и Мемуары

Серия:

isbn: 9788380155237

isbn:

СКАЧАТЬ style="font-size:15px;">      – Sz-sz-kołę p-p-pro-wadzi k-kościół – przerwał mu Tyler. – C-co m-może być w niej z-złego?

      Tato otworzył nagle usta, wyrzucając z siebie gwałtowny podmuch powietrza.

      – Myślisz, że iluminaci nie zinfiltrowali kościoła? – grzmiał, a każde słowo odbijało się mocnym echem. – Nie wiesz, że pierwsze kroki kierują właśnie do tej szkoły, gdzie mogą wychowywać całe pokolenie mormonów socjalistów? Myślałem, że lepiej cię wychowałem!

      Nigdy nie zapomnę ojca w tamtej chwili, jego mocy i desperacji. Pochyla się, szczęka nieruchoma, zmrużone oczy, szuka w twarzy syna jakiejś oznaki potwierdzenia, jakiejś zmarszczki świadczącej o wspólnocie przekonań. Nie odnajduje ich.

      Historia o tym, jak Tyler postanowił opuścić Górę, jest dziwna, pełna dziur i niespodziewanych zwrotów akcji. Zaczyna się od niego samego i jego inności. To się czasem zdarza w rodzinach – jedno dziecko do niej nie pasuje, funkcjonuje w innym rytmie, jego metrum ustawione jest na nieprawidłową melodię. W naszej rodzinie tym dzieckiem był Tyler. Kiedy my podskakiwaliśmy w gidze, on tańczył walca, nie słyszał jazgotliwej muzyki naszego życia, a my byliśmy głusi na spokojną polifonię jego.

      Tyler lubił książki i ciszę. Lubił organizować, ustawiać i oznaczać. Matka znalazła kiedyś u niego w szafie całą półkę pudełek od zapałek, uporządkowanych według dat. Tyler powiedział, że zawierały wiórki po temperowaniu ołówka w ciągu ostatnich pięciu lat, które zbierał na rozpałkę do naszych toreb „do wyjścia w góry”. W całym domu panował czysty chaos – sterty brudnych ubrań, zatłuszczonych i czarnych po pracy na złomowisku, zaśmiecone podłogi w sypialniach; w kuchni na wszystkich stołach i półkach zalegały mętne słoiki z nalewkami, które zdejmowano tylko po to, by zrobić miejsce na jeszcze bardziej bałaganiarskie działania, na przykład zdjęcie skóry z truchła jelenia albo czyszczenie broni z kosmoliny. A w sercu tego chaosu Tyler trzymał wiórki z ołówka z pięciu lat, poukładane według dat.

      Moi bracia byli jak stado wilków. Nieustannie ze sobą współzawodniczyli, a za każdym razem, gdy jakieś młode doznawało przyspieszenia wzrostu i marzyło o zajęciu lepszej pozycji, wybuchała bójka. Kiedy byłam mała, te przepychanki zazwyczaj kończyły się w momencie, gdy matka zaczynała krzyczeć nad stłuczoną lampą albo wazą, ale gdy dorastałam, zostało coraz mniej rzeczy, które można było stłuc. Matka mówiła, że kiedyś mieliśmy telewizor, zanim Shawn nie włożył w niego głowy Tylera.

      Kiedy bracia się siłowali, Tyler słuchał muzyki. Miał jedyny odtwarzacz, jaki w życiu widziałam, a obok niego trzymał wysoki słupek z płytami CD, na których widniały dziwne słowa, takie jak „Mozart” i „Chopin”. Pewnego niedzielnego popołudnia, kiedy miał może szesnaście lat, przyłapał mnie, jak się w nie wpatruję. Próbowałam uciekać, bo myślałam, że może mi przywali za to, iż jestem w jego pokoju, ale zamiast tego wziął mnie za rękę i zaprowadził do słupka.

      – K-k-która naa-naaj-bardziej ci się p-p-podoba? – zapytał.

      Jedna z płyt była czarna, a jej okładka przedstawiała grupę kobiet i mężczyzn ubranych na biało. Wskazałam na nią. Tyler spojrzał na mnie sceptycznie.

      – T-t-to jest m-m-muzyka chó-chóralna – powiedział.

      Włożył płytę do odtwarzacza, a potem usiadł przy biurku, żeby czytać. Przycupnęłam na podłodze obok jego stóp i rysowałam palcem wzory na dywanie. Rozległa się muzyka – ciche smyczki, potem szept głosów, śpiewających miękko, jedwabiście, a jednocześnie przenikliwie. Pieśń była mi znana, śpiewaliśmy ją, oddając cześć Bogu, w kościele, w chórze niepasujących do siebie głosów, ale to było coś innego. To było pełne uwielbienia, ale było też czymś więcej, czymś, co ma związek z nauką, dyscypliną i współpracą. Czymś, czego jeszcze nie rozumiałam.

      Pieśń wybrzmiała, a ja siedziałam dalej jak sparaliżowana, kiedy zaczęła się następna, a potem kolejna, aż płyta się skończyła. Bez muzyki pokój wydał się martwy. Zapytałam Tylera, czy możemy posłuchać jeszcze raz, a godzinę później, kiedy muzyka przestała grać, ubłagałam go, żeby znów ją włączył. Kiedy Tyler wstał od biurka i wcisnął przycisk „play”, mówiąc, że to ostatni raz, było już bardzo późno, a w domu panowała cisza.

      – J-j-jutro m-m-możemy p-p-posłu-chać j-j-jeszcze raz – powiedział.

      Muzyka stała się naszym językiem. Wada wymowy Tylera sprawiała, że mało mówił, jego język był ciężki. Z tego powodu nigdy dużo ze sobą nie rozmawialiśmy, nie znałam swojego brata. Teraz, codziennie wieczorem, gdy wracał ze złomowiska, czekałam na niego. Kiedy już wziął prysznic, zdrapując z siebie brud z całego dnia, sadowił się przy biurku i pytał:

      – Cz-cz-czego dzi-dzisiaj po-po-posłuchamy?

      Wtedy wybierałam płytę i kiedy ja leżałam na podłodze obok jego stóp, wgapiona w jego skarpetki, i słuchałam, on czytał.

      Byłam takim samym łobuzem jak wszyscy moi bracia, ale kiedy przebywałam z Tylerem, zachodziła we mnie przemiana. Może to przez muzykę, jej urok, a może to był jego urok. W jakiś sposób udało mu się sprawić, że widziałam siebie jego oczyma. Próbowałam pilnować się, żeby nie krzyczeć. Próbowałam unikać kłótni z Richardem, zwłaszcza tych, które kończyły się turlaniem po podłodze, kiedy on ciągnął mnie za włosy, a ja drapałam go po miękkiej twarzy.

      Powinnam była wiedzieć, że Tyler pewnego dnia wyjedzie. Wyjechali Tony i Shawn, a oni przecież pasowali do Góry tak, jak Tyler nigdy. Tyler zawsze uwielbiał coś, co tato nazywał „nauką z książek”, co całej reszcie, z wyjątkiem Richarda, było zupełnie obojętne.

      Był taki czas, Tyler był wtedy małym chłopcem, gdy matka miała idealistyczne podejście do edukacji. Mówiła, że zostawaliśmy w domu po to, żeby odebrać lepszą edukację niż inne dzieci. Ale tylko matka tak mówiła, bo tato uważał, że powinniśmy się uczyć umiejętności praktycznych. Kiedy byłam bardzo mała, kłócili się o to – matka codziennie rano próbowała zorganizować lekcje, ale gdy tylko odwracała się do chłopców plecami, tato zaganiał ich na złomowisko.

      W końcu matka przegrała tę bitwę. Zaczęło się od Luke’a, czwartego z jej pięciu synów. Luke był mądry, jeśli chodziło o Górę: umiał tak postępować ze zwierzętami, że wydawało się, jakby z nimi rozmawiał. Ale miał poważne problemy z nauką i trudno mu było nauczyć się czytać. Matka przez pięć lat codziennie siadała z nim rano przy kuchennym stole, wyjaśniając od nowa te same dźwięki, ale mając dwanaście lat, Luke potrafił tylko przesylabizować jedno zdanie z Biblii podczas rodzinnego studiowania Pisma. Matka nie mogła tego zrozumieć. Bez problemu nauczyła czytać Tony’ego i Shawna, a cała reszta też jakoś to podłapała. Mnie nauczył czytać Tony, kiedy miałam cztery lata; myślę, że założył się o to z Shawnem.

      Kiedy Luke już potrafił nabazgrolić swoje imię i przeczytać krótkie, proste słowa, matka przystąpiła do matematyki. Ja nauczyłam się jej, myjąc naczynia po śniadaniu i słuchając, jak matka wciąż od nowa wyjaśnia, czym są ułamki albo jak używać liczb poniżej zera. Luke nie robił postępów i po roku matka się poddała. Przestała mówić o tym, że mamy odebrać lepszą edukację niż inne dzieci. Zaczęła СКАЧАТЬ