Uwolniona. Tara Westover
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Uwolniona - Tara Westover страница 11

Название: Uwolniona

Автор: Tara Westover

Издательство: PDW

Жанр: Биографии и Мемуары

Серия:

isbn: 9788380155237

isbn:

СКАЧАТЬ po drugim, wsiedli na konie i rzucili się w przepaść. Gdy kobiety z plemienia zobaczyły w dole ich roztrzaskane ciała, zapłakały wielkimi łzami rozpaczy, które przy zderzeniu z ziemią zamieniały się w kamienie.

      Babcia nie powiedziała, co się stało z kobietami. Apacze prowadzili wojnę, ale nie mieli wojowników, więc może pomyślała, że zakończenie jest zbyt ponure, by o nim głośno mówić. Do głowy przychodziło słowo „rzeź”, bo to jest odpowiednie słowo, gdy myśli się o bitwie, w której jedna ze stron się nie broni. Tego słowa używaliśmy na farmie. Kurczaki szły na rzeź, nie walczyliśmy z nimi. Prawdopodobnym skutkiem męstwa wojowników była rzeź. Oni umarli jako bohaterowie, ich żony jako niewolnice.

      Gdy wracaliśmy w stronę domku na kółkach, słońce obniżało się na niebie, ostatnie promienie oświetlały szosę, a ja myślałam o kobietach Apaczów. O ich życiu, tak jak o ołtarzu z piaskowca, na którym umarły, zdecydowano wiele lat wcześniej, zanim konie rozpoczęły swój galop, a ich gniade ciała wygięły się przed ostatnim zderzeniem z ziemią. Na długo przed skokiem wojowników postanowiono, jak kobiety będą żyć i jak zginą. Postanowili o tym wojownicy, jak też same kobiety. Tak było. Wybory, niezliczone ziarnka piasku, ułożyły się w warstwy i skompresowały, zrastając się w osad, a potem w skałę, aż wszystko zostało wyryte w kamieniu.

      Nigdy wcześniej nie opuściłam Góry i boleśnie mi jej brakowało, tęskniłam za widokiem Księżniczki z wygrawerowanymi sosnami na tle masywu. Złapałam się na tym, że wpatrywałam się w puste niebo Arizony, w nadziei że ujrzę, jak jej czarny kształt wybrzusza się z ziemi, odbierając należną sobie część nieba. Ale jej tam nie było. Jeszcze bardziej niż widoku brakowało mi jej pieszczot – wiatru, który wysyłała, by przelatywał przez wąwozy i szczeliny i każdego ranka przeczesywał mi włosy. W Arizonie nie było wiatru. Tam były tylko godziny, jedna za drugą tak samo upalne.

      Całymi dniami kręciłam się od jednego krańca domku do drugiego, potem wychodziłam tylnymi drzwiami, przez patio, do hamaka, następnie zawracałam do werandy od frontu, gdzie przechodziłam nad ciałem półprzytomnego taty i wchodziłam do środka. Ucieszyłam się, gdy szóstego dnia zepsuł się samochód terenowy dziadka i Tyler z Lukiem rozebrali go na części, żeby sprawdzić, gdzie jest usterka. Siedziałam na dużej niebieskiej beczce z plastiku, obserwowałam ich i zastanawiałam się, kiedy będziemy mogli wrócić do domu. Kiedy tato przestanie mówić o iluminatach. Kiedy matka przestanie wychodzić z pokoju za każdym razem, gdy wchodzi do niego tato.

      Tego wieczoru po kolacji tato powiedział, że czas wracać.

      – Pozbierajcie swoje rzeczy – zarządził. – Za pół godziny wyruszamy.

      Był wczesny wieczór i babcia stwierdziła, że to niedorzeczna pora, aby rozpoczynać dwunastogodzinną podróż samochodem. Matka też powiedziała, że powinniśmy poczekać do rana, ale tato chciał wrócić do domu, żeby móc z chłopcami następnego ranka odzyskiwać złom.

      – Nie mogę sobie pozwolić na to, by stracić kolejny dzień pracy – powiedział.

      Matce pociemniały oczy od gniewu, ale nic nie rzekła.

      Obudziłam się, kiedy samochód uderzył w pierwszy słup. Spałam na podłodze pod stopami siostry, na głowie miałam koc. Próbowałam usiąść, ale samochód się trząsł, rzucał, jakby zaraz miał się rozpaść, a Audrey spadła na mnie. Nie widziałam, co się dzieje, ale czułam i słyszałam. Kolejny głośny łomot, szarpnięcie, matka krzyczy z przedniego siedzenia: „Tyler!”, ostatnie gwałtowne szarpnięcie, a potem wszystko się zatrzymało i zaległa cisza.

      Minęło kilka sekund, podczas których nic się nie działo.

      Potem usłyszałam głos Audrey. Wywołała nas jedno po drugim po imieniu. A potem powiedziała:

      – Są wszyscy oprócz Tary!

      Próbowałam krzyczeć, ale twarz miałam zaklinowaną pod siedzeniem, z policzkiem przyciśniętym do podłogi. Siłowałam się pod ciężarem Audrey, kiedy wykrzykiwała moje imię. W końcu wygięłam plecy i zepchnęłam ją, a potem wyciągnęłam głowę spod koca i powiedziałam:

      – Tu jestem.

      Rozejrzałam się dokoła. Tyler przekręcił się w pasie, tak że praktycznie wchodził na tylne siedzenie, i z przerażeniem patrzył na każde nasze rozcięcie, siniaka, w każdą parę szeroko otwartych oczu. Widziałam jego twarz, ale była do siebie zupełnie niepodobna. Krew tryskała mu z ust i spływała po koszuli. Zamknęłam oczy, próbując wymazać z pamięci obraz jego powykrzywianych, zakrwawionych zębów. Otworzyłam je ponownie, żeby sprawdzić, jak się mają pozostali. Richard trzymał się za głowę, dłonie miał na uszach, jakby próbował uchronić się przed hałasem. Nos Audrey był dziwnie zakrzywiony i spływała z niego po ręce krew. Luke się trząsł, ale nie widziałam krwi. Ja miałam ranę na przedramieniu, tam gdzie przycisnęła mnie rama siedzenia.

      – Nikomu nic nie jest? – rozległ się głos ojca. Odpowiedział mu zbiorowy pomruk.

      – Na samochodzie leżą przewody elektryczne – powiedział tato. – Nikt nie wyjdzie, dopóki nie zostaną odcięte od zasilania.

      Otworzyły się drzwi po jego stronie i przez chwilę myślałam, że go porazi prąd, ale potem zobaczyłam, że ustawił się w taki sposób, żeby nie dotknąć jednocześnie samochodu i ziemi. Pamiętam, jak obserwowałam go przez moje popękane okno, gdy przechodził wokół samochodu, z czapeczką ściągniętą do tyłu, tak że daszek skierowany był ku górze. Wyglądał dziwnie chłopięco.

      Obszedł samochód dookoła, zatrzymał się i kucnął tak, że głowę miał na wysokości siedzenia pasażera.

      – Nic ci się nie stało? – zapytał. A potem jeszcze raz. Gdy zrobił to trzeci raz, głos mu drżał.

      Przechyliłam się nad siedzeniem, żeby zobaczyć, do kogo mówi, i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego, jak poważny to był wypadek. Przednia połowa samochodu spłaszczyła się, silnik był wygięty, a jego tył zachodził na przód, niczym fałda na skale.

      Poranne słońce oświetlało przednią szybę. Widziałam krzyżujące się pęknięcia i rysy. To był znajomy widok. Na złomowisku widziałam setki strzaskanych szyb, każda wyjątkowa, z inną pajęczyną biegnącą od miejsca uderzenia, kroniką wypadku. Rysy na naszej przedniej szybie opowiadały własną historię. Epicentrum stanowił mały okrąg z pęknięciami wokół. Okrąg znajdował się dokładnie naprzeciw siedzenia pasażera.

      – Coś ci się stało? – pytał błagalnie tato. – Kochanie, słyszysz mnie?

      Matka siedziała na miejscu pasażera, odwrócona od okna. Nie widziałam jej twarzy, ale w sposobie, w jaki osunęła się w fotelu, było coś przerażającego.

      – Słyszysz mnie? – zapytał tato. Powtórzył to kilka razy. W końcu dostrzegłam, jak końcówka końskiego ogona na głowie matki obniża się na potwierdzenie; ruch był tak niewielki, że niemal niedostrzegalny.

      Tato stał, patrząc na nieodłączone linie wysokiego napięcia, na ziemię, na matkę. Wyglądał bezradnie.

      – Myślisz, że powinienem zadzwonić po karetkę?

СКАЧАТЬ