Uwolniona. Tara Westover
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Uwolniona - Tara Westover страница 8

Название: Uwolniona

Автор: Tara Westover

Издательство: PDW

Жанр: Биографии и Мемуары

Серия:

isbn: 9788380155237

isbn:

СКАЧАТЬ To, jak sądziła, miało uchronić jej córki przed społecznym potępieniem, które jej samej wyrządziło tak wielką krzywdę.

      Biały drewniany płot i szafa pełna ręcznie uszytych ubrań były jednymi z efektów tej postawy. Innym było to, że jej najstarsza córka wyszła za mąż za poważnego młodego mężczyznę o kruczoczarnych włosach, który miał upodobanie do rzeczy nieszablonowych.

      Chcę przez to powiedzieć, że na narzucone jej poważanie matka zareagowała niechętnie. Babcia chciała podarować córce coś, czego sama nigdy nie miała, dar pochodzenia z dobrej rodziny. Ale Faye go nie chciała. Moja matka nie była rewolucjonistką – nawet w szczytowym okresie swojego buntu zachowała mormońską wiarę wraz z jej poświęceniem się małżeństwu i macierzyństwu, ale społeczne wstrząsy lat siedemdziesiątych musiały wpłynąć na nią przynajmniej w jednym sensie: nie chciała białego drewnianego płotu ani gabardynowych sukienek.

      Matka opowiedziała mi dziesiątki historii z dzieciństwa o tym, jak babcia martwiła się o status społeczny najstarszej córki, o to, czy jej sukienka pique jest aby dobrze skrojona albo czy jej aksamitne spodnie są w odpowiednim odcieniu niebieskiego. Opowieści te najczęściej kończyły się tym, że mój ojciec wpadał i zamieniał aksamit na niebieskie dżinsy. Szczególnie jeden raz zapadł mi w pamięć. Mam wtedy siedem albo osiem lat i ubieram się do kościoła. Wilgotną ścierką przecieram tylko twarz, dłonie i stopy, czyli tylko te części ciała, które będą widoczne. Matka patrzy, jak przekładam przez głowę bawełnianą sukienkę, wybraną przeze mnie ze względu na długie rękawy, żeby nie musieć myć całych rąk, a w jej oczach nagle pojawia się błysk zazdrości.

      – Gdybyś była córką babci – mówi – od świtu zajęte byśmy były myciem twoich włosów. Resztę poranka spędziłybyśmy, nie mogąc się zdecydować, które buty – białe czy kremowe – zrobią najlepsze wrażenie.

      Twarz matki wykrzywia się w brzydkim uśmiechu. Szuka ucieczki w poczuciu humoru, ale w tym wspomnieniu pełno jest żółci.

      – Nawet gdy w końcu wybrałyśmy kremowe, to i tak się spóźniałyśmy, bo w ostatniej chwili babcia wpadała w panikę i jechała do kuzynki Donny, żeby pożyczyć jej kremowe buty, które miały niższy obcas.

      Matka patrzy przez okno, pogrążona w swoich myślach.

      – Białe czy kremowe? – pytam. – Czy to nie ten sam kolor?

      Ja miałam tylko jedną parę butów do kościoła. Były czarne, a przynajmniej miały taki kolor wtedy, kiedy nosiła je moja siostra.

      Gdy mam już sukienkę na sobie, odwracam się do lustra i strzepuję z szyi pokruszone błoto, myśląc o tym, jakie szczęście ma matka, że uciekła ze świata, w którym tak ważna była różnica między białym i kremowym, i gdzie takie rozmowy mogły zajmować miły poranek, który przecież można spędzić na buszowaniu po złomowisku taty w towarzystwie kozy Luke’a.

      Mój ojciec, Gene, był jednym z tych młodych ludzi, którym jakoś udawało się być jednocześnie dostojnymi i niesfornymi. Miał uderzającą urodę – kruczoczarne włosy, kościstą twarz, nos jak strzała wskazujący w kierunku dzikich, głęboko osadzonych oczu. Jego usta często łączyły się w figlarnym uśmieszku, tak jakby wolno mu było śmiać się z całego świata.

      Choć spędziłam dzieciństwo na tej samej Górze, na której ojciec spędził swoje, karmiąc świnie w tym samym żelaznym korycie, bardzo niewiele wiem o jego chłopięcych latach. Nigdy o nich nie opowiadał, pozostały mi więc tylko półsłówka od matki, która powiedziała, że dziadek-z-dołu, gdy był młodszy, stosował był przemoc i łatwo wybuchał gniewem. Użycie przez matkę czasu zaprzeszłego wydało mi się zabawne. Wszyscy wiedzieliśmy, że lepiej nie wchodzić dziadkowi w drogę. Był porywczy, to był po prostu fakt, który poświadczyłby każdy mieszkaniec doliny. Miał skórę ogorzałą od słońca i wiatru, był cały spięty i narowisty niczym konie, które wypuszczał, by hasały po Górze.

      Matka taty pracowała w mieście dla Farm Bureau7. Tato, gdy dorósł, wyrobił sobie zdecydowane poglądy, jeśli chodzi o pracujące kobiety, radykalne nawet jak na wiejską wspólnotę mormońską.

      – Miejsce kobiety jest w domu – powtarzał zawsze, gdy widział w mieście zamężną, pracującą kobietę.

      Teraz, gdy jestem starsza, czasem zastanawiam się, czy poglądy taty nie miały czasem więcej wspólnego z jego matką niż z doktryną. Zastanawiam się, czy przypadkiem to on nie żałuje, że nie było jej w domu. Że zostawiała go na wiele godzin wystawionego na porywczy temperament dziadka.

      Dzieciństwo taty upłynęło na prowadzeniu farmy. Wątpię, by spodziewał się, że pójdzie do college’u. A jednak matka opowiadała, że mimo to wtedy tatę rozpierała energia, śmiał się dużo i był buńczuczny. Jeździł błękitnym volkswagenem garbusem, wkładał dziwaczne garnitury z kolorowych tkanin i nosił się z grubym, modnym wąsem.

      Poznali się w mieście. Pewnego piątkowego wieczoru Faye pracowała jako kelnerka w kręgielni, a Gene zjawił się tam z paczką przyjaciół. Nigdy wcześniej go nie widziała, domyśliła się więc od razu, że nie był z miasta i musiał przybyć z gór otaczających dolinę. Farmerskie życie sprawiło, że Gene odróżniał się od innych młodych mężczyzn: był nad wiek poważny, robił większe wrażenie swoim wyglądem i niezależnym myśleniem.

      Życie na Górze daje człowiekowi wrażenie bycia niezależnym, perspektywę prywatności i wyizolowania, a nawet poczucie władczości. W tej olbrzymiej przestrzeni można godzinami żeglować, nie będąc przez nikogo niepokojonym, dryfować po sosnach, zaroślach i skałach. To spokój zrodzony z samego faktu istnienia bezkresu. Uspokaja samą swoją wielkością, która sprawia, że to, co ludzkie, staje się nic nieznaczące. Właśnie ta górska hipnoza, to wyciszenie ludzkich dramatów ukształtowało Gene’a.

      Mieszkając w dolinie, Faye próbowała zatykać uszy na nieustanne plotki tak charakterystyczne dla małego miasta, którego opinie wdzierały się przez okna i przeciskały przez szpary w drzwiach. Matka często mówiła o sobie, że jej zadaniem było zadowalanie innych, że nie potrafiła przestać myśleć o tym, czego oczekiwali od niej ludzie, i nie dopasowywać się, kompulsywnie i niechętnie, do ich wizji jej osoby. Mieszkając w porządnym domu w centrum miasta, otoczonym ściśle przez inne domy, stojące tak blisko, że każdy mógł zajrzeć przez okno i wypowiedzieć opinię, Faye czuła się jak w pułapce.

      Często wyobrażam sobie tę chwilę, gdy Gene zabrał Faye na szczyt Buck’s Peak, a ona po raz pierwszy nie mogła dostrzec twarzy ani usłyszeć głosów ludzi mieszkających niżej, w mieście. Byli daleko. Mali z perspektywy Góry, zagłuszeni przez wiatr.

      Niedługo potem moi rodzice się zaręczyli.

      Matka opowiadała kiedyś często historię z czasów przed zamążpójściem. Była blisko związana z bratem, Lynnem, dlatego wzięła go na spotkanie z mężczyzną, który, jak miała nadzieję, zostanie jej mężem. Był letni zmierzch, kuzyni taty trochę rozrabiali, tak jak zawsze po żniwach. Gdy Lynn zjawił się w domu i zobaczył pokój pełen drabów o pałąkowatych nogach, którzy krzyczeli na siebie nawzajem, wygrażając zaciśniętymi pięściami w powietrzu, pomyślał, że jest świadkiem rozróby prosto z filmu z Johnem Wayne’em. СКАЧАТЬ



<p>7</p>

American Farm Bureau Federation – Amerykańskie Zrzeszenie Farmerów (przyp. tłum.).