Uwolniona. Tara Westover
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Uwolniona - Tara Westover страница 6

Название: Uwolniona

Автор: Tara Westover

Издательство: PDW

Жанр: Биографии и Мемуары

Серия:

isbn: 9788380155237

isbn:

СКАЧАТЬ tyle porodów, że Audrey i ja całymi dniami jeździłyśmy z nią samochodem dookoła doliny i obserwowałyśmy, jak przeprowadza badania przedporodowe i zapisuje kobietom zioła. Stała się naszą nauczycielką jak nigdy dotąd, bo rzadko w naszym domu odbywały się jakieś lekcje. Wyjaśniała nam, jak działa każde lekarstwo i środek uśmierzający ból. Jeśli jakaś kobieta miała wysokie ciśnienie krwi, to powinna dostać głóg, żeby ustabilizować kolagen i poszerzyć naczynia krwionośne zaopatrujące serce w krew. Jeśli jakaś inna kobieta miała przedwczesne skurcze, to potrzebowała kąpieli w imbirze, żeby zwiększyć podaż tlenu w macicy.

      Bycie akuszerką odmieniło matkę. Była dorosłą kobietą z siedmiorgiem dzieci, ale pierwszy raz w życiu to ona rządziła, bez wątpliwości i zastrzeżeń. Czasem, w dniach następujących po porodzie, obserwowałam u niej podobieństwo do poważnej, pewnej siebie Judy – w zdecydowanym ruchu głowy albo we władczym ruchu brwi. Przestała się malować, a potem przestała za to przepraszać.

      Matka pobierała za poród około pięciuset dolarów i to była kolejna rzecz, dzięki której to nowe zajęcie ją zmieniło – nagle miała pieniądze. Tato nie uważał, że kobiety powinny pracować, ale podejrzewam, że pomyślał, iż to w porządku, aby matce płacono za położnictwo, bo było to skierowane przeciw rządowi. Poza tym potrzebowaliśmy pieniędzy. Tato pracował najciężej ze znanych mi ludzi, ale zbieranie złomu oraz budowanie obór i stodół nie przynosiło wielkich dochodów. Pomagało nam to, że matka mogła kupować artykuły spożywcze za drobne banknoty, które trzymała w kopertach w swojej torebce. Czasem, gdy cały dzień mijał nam na jeżdżeniu wokół doliny, dowożeniu ziół i wykonywaniu badań przedporodowych, matka korzystała z tych pieniędzy i zabierała mnie i Audrey do restauracji. Babcia-z-miasta podarowała mi dziennik, różowy, z misiem w kolorze karmelu na okładce, i w tym dzienniku zapisałam, jak pierwszy raz matka zabrała nas na obiad. Opisałam restaurację jako „naprawdę szykowną, z menu itd.”. Zapisałam, że mój posiłek kosztował 3 dolary i 30 centów.

      Matka wykorzystywała też pieniądze, żeby doskonalić się w akuszerstwie. Kupiła butlę z tlenem, na wypadek gdyby nowo narodzone dziecko nie mogło samodzielnie oddychać, przeszła też kurs szycia chirurgicznego, żeby nauczyć się samodzielnie zszywać kobiety, które się rozerwały. Judy zawsze wysyłała kobiety na zszywanie do szpitala, ale matka była zdeterminowana, żeby samej nauczyć się to robić. Wyobrażam sobie, jak myśli: „Samowystarczalność”.

      Za resztę pieniędzy matka założyła linię telefoniczną6. Pewnego dnia pojawiła się biała furgonetka i kilku mężczyzn w ciemnych kombinezonach zaczęło się wspinać po stojących przy szosie słupach telegraficznych. Tato wpadł tylnymi drzwiami, żądając odpowiedzi na pytanie, co tu się u diabła wyrabia.

      – Myślałam, że chciałeś mieć telefon – powiedziała matka z tak szczerym zaskoczeniem w oczach, że nie dało się mu nie dowierzyć. Po czym dodała szybko: – Mówiłeś, że jeśli ktoś zacznie rodzić, a babci nie będzie w domu i nie odbierze telefonu, to pojawi się problem. Pomyślałam: on ma rację, potrzebny nam telefon! O, ja głupia! Czyżbym źle zrozumiała?

      Tato stał nieruchomo przez kilka sekund z otwartymi ustami. Oczywiście, że akuszerce potrzebny jest telefon, potwierdził. Potem wrócił na złomowisko i już więcej nie było na ten temat rozmowy. Odkąd pamiętałam, nie mieliśmy telefonu, aż tu następnego dnia leżał sobie w pudełku w kolorze limonki, jego błyszcząca powierzchnia nie pasowała do stojących obok ciemnych mętnych słoików z pluskwicą i tarczycą bajkalską.

      Kiedy Luke zapytał matkę, czy mógłby dostać akt urodzenia, miał piętnaście lat. Chciał się zapisać na kurs prawa jazdy, bo Tony, nasz najstarszy brat, dobrze zarabiał na wożeniu żwiru, a mógł to robić, bo miał uprawnienia do prowadzenia samochodu. Shawn i Tyler, najstarsi po Tonym, mieli akty urodzenia. Tylko najmłodsza czwórka – Luke, Audrey, Richard i ja nie mieliśmy.

      Matka zaczęła przygotowywać papiery. Nie wiem, czy wcześniej omówiła to z tatą. Jeśli tak, nie mam pojęcia, co mogło wpłynąć na to, że zmienił zdanie, dlaczego nagle obowiązująca od dziesięciu lat polityka nierejestrowania się u władz została obalona bez walki, ale myślę, że może to przez ten telefon. Wydawało się, że ojciec jakby zrozumiał, iż jeśli naprawdę mamy bić się z rządem, to trzeba czasem zgodzić się na poniesienie ryzyka. To, że matka była akuszerką, podważało establishment medyczny, ale żeby mogła być akuszerką, potrzebowała telefonu. Być może ta sama logika przeniosła się na Luke’a: będzie musiał zarabiać, żeby wesprzeć rodzinę, kupować zapasy i przygotowywać się na Dni Ostatnie, dlatego potrzebny mu był akt urodzenia. Inna możliwość jest taka, że matka po prostu nie zapytała taty. Być może sama o tym zdecydowała, a on zaakceptował jej decyzję. Być może nawet on, ten charyzmatyczny człowiek huragan, tymczasowo został zmieciony na bok przez jej siłę.

      Gdy matka zabrała się do wyrabiania dokumentów dla Luke’a, postanowiła, że równie dobrze może zdobyć akty urodzenia dla nas wszystkich. To się okazało trudniejsze, niż sądziła. Przewróciła dom do góry nogami w poszukiwaniu dokumentów potwierdzających, że byliśmy jej dziećmi. Niczego nie znalazła. Jeśli chodzi o mnie, to nikt nie był pewien, kiedy się urodziłam. Matka pamiętała jedną datę, tato drugą, a babcia-z-dołu, która pojechała do miasta i złożyła oświadczenie, że jestem jej wnuczką, podała trzecią.

      Matka zadzwoniła do głównej siedziby kościoła w Salt Lake City. Jakiś tamtejszy urzędnik znalazł zaświadczenie dotyczące mojego błogosławieństwa, kiedy byłam niemowlęciem, oraz inne, potwierdzenie mojego chrztu, który, tak jak w wypadku wszystkich mormońskich dzieci, odbył się, gdy miałam osiem lat. Matka poprosiła o kopie. Przyszły pocztą kilka dni później.

      – Do jasnej Anielki! – wykrzyknęła matka, kiedy otworzyła kopertę, a żadna z dat nie zgadzała się z tą, którą babcia podała w oświadczeniu.

      Matka przez cały tydzień godzinami wisiała na telefonie w naszej sprawie. Ze słuchawką opartą o ramię i kablem rozciągniętym przez całą kuchnię gotowała, sprzątała i wyciskała nalewki z gorzknika kanadyjskiego i ostropestu plamistego, jednocześnie ciągle odbywając tę samą rozmowę.

      – To oczywiste, że powinnam była ją zgłosić, kiedy się urodziła, ale tego nie zrobiłam. W tym cały problem.

      Po drugiej stronie słuchawki pomrukiwały głosy.

      – Już mówiłam panu oraz pańskiemu pracownikowi, oraz pracownikowi pana pracownika, tak samo jak pięćdziesięciu innym osobom w tym tygodniu, że nie ma na jej temat żadnej dokumentacji szkolnej ani medycznej. Nie ma! Nie została zagubiona. Nie mogę poprosić o kopie. One nie istnieją!

      – Urodziny? Powiedzmy dwudziesty siódmy.

      – Nie, nie jestem pewna.

      – Nie, nie mam dokumentów.

      – Tak, poczekam.

      Gdy matka przyznawała, że nie wie, kiedy się urodziłam, głosy w telefonie zawsze kazały jej czekać i łączyły ją ze swoimi przełożonymi, tak jakby to, że nie było wiadomo, którego dnia mam urodziny, odbierało w ogóle zasadność samej możliwości, że mam tożsamość. Wydawało się, że mówią: kto nie ma urodzin, nie może być osobą. Nie rozumiałam dlaczego. Dopóki matka nie postanowiła zdobyć mojego aktu urodzenia, to, że nie znałam daty swoich СКАЧАТЬ



<p>6</p>

Choć wszyscy w mojej rodzinie zgadzają się, że rodzice przez wiele lat nie mieli telefonu, istnieją jednak poważne różnice zdań co do okresu, którego to dotyczy. Pytałam braci, ciotki, wujków i kuzynów, ale nie udało mi się ostatecznie ustalić chronologii, dlatego polegam na własnych wspomnieniach.