Название: Uwolniona
Автор: Tara Westover
Издательство: PDW
Жанр: Биографии и Мемуары
isbn: 9788380155237
isbn:
Dostałam mój akt urodzenia na długo przed Lukiem. Kiedy matka mówiła głosom po drugiej stronie słuchawki, że jej zdaniem urodziłam się któregoś dnia w ostatnim tygodniu września, słuchały w milczeniu. Ale kiedy mówiła im, że nie jest do końca pewna, czy Luke urodził się w maju czy w czerwcu, to w odpowiedzi na to głosy wyraźnie zaczynały brzęczeć.
Tamtej jesieni, w wieku dziewięciu lat, pojechałam z matką do rodzącej kobiety. Od miesięcy o to prosiłam, przypominając, że Maria w moim wieku widziała poród już kilkanaście razy.
– Nie jestem matką karmiącą – odpowiedziała. – Nie mam powodu, żeby cię zabierać. Poza tym ci się nie spodoba.
W końcu matkę wynajęła kobieta, która miała kilkoro małych dzieci. Ustalono, że zajmę się nimi podczas porodu.
Telefon zadzwonił w środku nocy. Mechaniczny dzwonek rozbrzmiewał w korytarzu, a ja wstrzymałam oddech w nadziei, że to nie pomyłka. Minutę później matka była przy moim łóżku.
– Już czas – powiedziała i razem pobiegłyśmy do samochodu.
Pokonując dziesięć mil, ćwiczyłyśmy z matką, co mam powiedzieć, jeśli stanie się najgorsze i przyjdą federalni. Pod żadnym pozorem nie mogłam im powiedzieć, że moja matka jest akuszerką. Jeśli spytają, dlaczego zatem tam jesteśmy, miałam milczeć. Matka nazywała to „sztuką trzymania buzi na kłódkę”.
– Powtarzaj, że spałaś i nic nie widziałaś, nic nie wiesz i nie pamiętasz, dlaczego tu jesteśmy – powiedziała. – Nie dawaj im więcej sznura na stryczek dla mnie, bo już mają wystarczająco.
Matka zamilkła. Prowadziła, a ja patrzyłam na nią. Jej twarz, oświetlona światłami deski rozdzielczej, na tle głębokiej czerni wiejskich dróg wydawała się upiornie blada. W rysach, zmarszczonym czole i zaciśniętych ustach wyryty był strach. Będąc sama, tylko ze mną, na bok odłożyła maskę, którą pokazywała innym ludziom. Znów była dawną sobą, delikatną, ciężko oddychającą.
Usłyszałam cichy szept i uświadomiłam sobie, że to matka. Wymieniała listę rzeczy, które mogą się zdarzyć. Co jeśli coś pójdzie nie tak? Co jeśli były jakieś wcześniejsze choroby, o których jej nie powiedzieli, jakieś komplikacje? Albo jeśli to będzie coś zwykłego, banalny kryzys, a ona wpadnie w panikę, nie potrafi się opanować i nie zdoła na czas zatamować krwotoku? Będziemy na miejscu za kilka minut, wtedy w jej małych, drżących dłoniach znajdą się dwa życia. Aż do tej chwili nie rozumiałam, jak wielkie ryzyko na siebie brała.
– W szpitalach też umierają ludzie – szepnęła, zaciskając palce na kierownicy, niczym zjawa. – Czasem Bóg wzywa ich do domu i nie da się nic zrobić. Ale jeśli to przydarzy się akuszerce… – odwróciła się i powiedziała prosto do mnie – wystarczy jeden błąd i będziesz mnie odwiedzać w więzieniu.
Dojechałyśmy na miejsce i w matce zaszła przemiana. Wydała szereg rozkazów – ojcu, rodzącej i mnie. Niemal zapomniałam zrobić to, o co mnie prosiła, do tego stopnia nie mogłam oderwać od niej wzroku. Teraz wiem, że tamtej nocy widziałam ją po raz pierwszy, jej tajemną siłę.
Wydawała krzykiem rozkazy, a my je bez słowa wykonywaliśmy. Dziecko urodziło się bez komplikacji. Bycie bliskim świadkiem tego wydarzenia w cyklu życia było naprawdę mityczne i romantyczne, ale matka miała rację, nie podobało mi się. Trwało długo i było wyczerpujące. Śmierdziało kroczem i potem.
Nie poprosiłam, żeby zabrała mnie do następnego porodu. Matka wróciła do domu blada, trzęsła się. Głos jej drżał, gdy opowiadała mnie i mojej siostrze, co zaszło, jak puls nienarodzonego dziecka niebezpiecznie słabł, serce mu ledwie biło, jak zadzwoniła po karetkę, a potem stwierdziła, że nie ma czasu do stracenia, i zabrała rodzącą własnym samochodem. Jechała tak szybko, że zanim dotarła do szpitala, eskortowała ją policja. Na ostrym dyżurze próbowała przekazać lekarzom niezbędne informacje w taki sposób, żeby nie zdradzić zbyt dużo i by nie zaczęli podejrzewać, że jest niezarejestrowaną akuszerką.
Wykonano pilnie cesarskie cięcie. Rodząca i dziecko przez kilka dni zostali w szpitalu, a gdy wrócili do domu, matka przestała się trząść. Wydawała się wręcz podekscytowana i zaczęła inaczej opowiadać o tych zdarzeniach, smakowała moment, gdy jej samochód zatrzymał policjant, zaskoczony, że na tylnym siedzeniu znajduje się jęcząca, ewidentnie rodząca kobieta.
– Zrobiłam z siebie trzpiotkę – powiedziała do mnie i Audrey, podnosząc głos, który naraz zyskał pewność siebie. – Mężczyźni lubią myśleć, że ratują jakąś głupiutką kobietę, która władowała się w kłopoty. Musiałam tylko odsunąć się na bok i pozwolić, by to on odegrał rolę bohatera!
Najniebezpieczniejszy dla matki moment nadszedł chwilę później, w szpitalu, kiedy kobietę odwieziono na noszach. Jakiś lekarz zatrzymał matkę i zapytał, co robiła z rodzącą. Uśmiechnęła się na to wspomnienie.
– Zadałam mu najgłupsze pytanie, jakie byłam w stanie wymyślić. – Tu zaczęła mówić cienkim, kokieteryjnym głosikiem, zupełnie niepodobnym do swojego: – Och! Czy to była główka dziecka? Czy dzieci nie rodzą się stópkami do przodu?
To przekonało lekarza, że matka raczej nie była akuszerką.
W Wyoming nie było tak dobrych zielarek jak matka, dlatego kilka miesięcy po incydencie w szpitalu Judy wróciła do Buck’s Peak, by uzupełnić zapasy. Kobiety gawędziły w kuchni, Judy siedziała na stołku barowym, matka oparta o blat, z głową leniwie złożoną w dłoniach. Zabrałam listę ziół do składziku. Poszła za mną Maria, niosąc ze sobą innego niemowlaka. Zdejmowałam suszone liście i mętne płyny z półek, nie przestając opowiadać o wyczynach matki aż po historię o wydarzeniu w szpitalu. Maria miała własne opowieści o wyprowadzaniu w pole federalnych, ale gdy zaczęła jakąś opowiadać, przerwałam jej.
– Judy jest dobrą akuszerką – powiedziałam, pusząc się z dumy. – Ale jeśli chodzi o lekarzy i gliny, to nikt tak dobrze nie udaje głupiej jak moja matka.
Rozdział 3
Kremowe buty
Moja matka, Faye, była córką listonosza. Dorastała w mieście, w żółtym domu otoczonym płotem z białych drewnianych palików, wzdłuż którego rosły fioletowe irysy. Jej matka była krawcową, według niektórych najlepszą w całej dolinie, dlatego jako młoda kobieta Faye nosiła piękne, doskonale skrojone ubrania, od aksamitnych żakietów i poliestrowych spodni po wełniane spodnium i gabardynowe sukienki. Chodziła do kościoła, brała udział w aktywnościach szkolnych i wspólnotowych. Jej życiu towarzyszyła aura porządku, normalności i głębokiego poważania.
Tę aurę poważania utkała misternie jej matka. Moja babka, LaRue, osiągnęła dorosłość w latach pięćdziesiątych dwudziestego wieku, w dekadzie СКАЧАТЬ