Ostatni kojot. Michael Connelly
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ostatni kojot - Michael Connelly страница 16

Название: Ostatni kojot

Автор: Michael Connelly

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-8110-956-7

isbn:

СКАЧАТЬ się na drinka ze starym poczciwym Burnsem.

      – Harry…

      – Trzymaj się, stary.

      Bosch się rozłączył i przez chwilę siedział nieruchomo, czekając, aż wściekłość ulotni się z niego niczym ciepło z żeberek kaloryfera. Telefon zadzwonił, zanim zdążył go odłożyć. Od razu poczuł się lepiej. Odebrał połączenie.

      – Słuchaj, przepraszam cię – rzucił do słuchawki. – Zapomnij o tym, co mówiłem.

      Nastąpiła długa chwila ciszy.

      – Halo?

      Był to kobiecy głos. Bosch poczuł się strasznie głupio.

      – Słucham.

      – Detektyw Bosch?

      – Tak, przepraszam, myślałem, że dzwoni ktoś inny.

      – Kto na przykład?

      – A kto dzwoni?

      – Doktor Hinojos.

      – Aha. – Bosch zamknął oczy i znów poczuł ogarniającą go falę gniewu. – W czym mogę pani pomóc?

      – Dzwonię, żeby panu przypomnieć, że na jutro mamy zaplanowaną sesję. O trzeciej trzydzieści. Przyjdzie pan?

      – Przecież nie mam wyboru, prawda? Poza tym nie musi pani do mnie dzwonić, żeby mi o tym przypominać. Proszę mi wierzyć, zaopatrzyłem się już w kalendarzyk, zegarek, budzik – we wszystko, co trzeba.

      Natychmiast się zreflektował. Przesadził z tym sarkazmem.

      – Wydaje mi się, że zadzwoniłam w nieodpowiedniej chwili. Już…

      – Zgadza się.

      – …zostawiam pana w spokoju. Do jutra, detektywie Bosch.

      – Do widzenia.

      Rzucił telefon na fotel. Uruchomił silnik. Ulica Ocean Park doprowadziła go do Bundy, gdzie skręcił w stronę trasy numer 10. Już z daleka zobaczył na wiadukcie wąż unieruchomionych samochodów, które blokowały wjazd na autostradę.

      – Szlag by to trafił – powiedział głośno.

      Minął wjazd na autostradę i przejechał pod wiaduktem. Ulica Bundy doprowadziła go do Wilshire. Skręcił na zachód, do centrum Santa Monica. Zanim znalazł miejsce do zaparkowania przy Third Street Promenade, upłynęło piętnaście minut. Od czasu trzęsienia ziemi unikał wielopoziomowych garaży jak ognia i nie zamierzał teraz zmieniać tego nawyku.

      Cóż to za bzdura – pomyślał, rozglądając się za wolnym miejscem przy krawężniku. Mieszkam w domu, który, zdaniem inspektorów budowlanych, w każdej chwili może osunąć się ze wzgórza, a boję się wjechać do garażu. Wreszcie znalazł lukę naprzeciwko kina porno, mniej więcej jedną przecznicę od Promenade.

      Bosch spędził godziny szczytu, spacerując tam i z powrotem wzdłuż kin, sklepów i restauracji na wolnym powietrzu, ciągnących się przez trzy przecznice. Wszedł do King George na Santa Monica, ulubionej knajpy detektywów z zachodniego Los Angeles, ale nie spotkał tam nikogo ze znajomych. Zamówił pizzę na wynos i zajął się obserwacją przechodniów. Jakiś artysta uliczny żonglował pięcioma tasakami naraz. Bosch pomyślał, że chyba wie, co ten człowiek czuje.

      Usiadł na ławce i obserwował przelewające się chodnikiem gromady ludzi. Jedynie bezdomni przystawali i poświęcali mu chwilę uwagi, ale po pewnym czasie wyczerpały mu się zasoby banknotów jednodolarowych i monet. Czuł się samotny. Przypomniała mu się Katherine Register i to, co mówiła o przeszłości. Stwierdziła, że jest silna, ale on wiedział, że siła może pochodzić ze smutku. Tak właśnie było w jej przypadku.

      Pomyślał o tym, co się stało pięć lat temu. Umarł jej mąż, zrobiła więc rachunek sumienia i odnalazła lukę we wspomnieniach. Powrócił dawny ból. Wysłała mu kartkę w nadziei, że coś zrobi. I niewiele brakowało – wziął akta z archiwum, ale nie miał odwagi do nich zajrzeć.

      Kiedy się ściemniło, poszedł Broadwayem do Mr. B’s, usiadł przy kontuarze i zamówił piwo. Na małej scenie w tylnej części lokalu grał kwintet prowadzony przez saksofon tenorowy. Właśnie rozbrzmiewały ostatnie takty Do Nothing Till You Hear From Me. Saksofonista strasznie fałszował.

      Rozczarowany, odwrócił się plecami do sceny i napił się piwa. Spojrzał na zegarek. Można jechać, nie ma już korków na drodze do domu. Jednak został. Wlał do kufla kieliszek whisky i łyknął tę zabójczą mieszankę. Kwintet przeszedł do What a Wonderful World. Żaden z członków zespołu nie podjął się śpiewania tekstu, ale to było oczywiste, przecież nikt nie wykona tej piosenki tak znakomicie jak Louis Armstrong. Bosch znał słowa na pamięć.

      Widzę drzewa zielone

      I róże czerwone,

      Co rozkwitają

      Dla ciebie i dla mnie.

      I tak sobie myślę,

      Jakiż świat jest cudowny…

      Piosenka sprawiła, że poczuł się samotny i smutny, ale to było w porządku. Samotność stanowiła ogień, który ogrzewał go przez większą część życia. Po prostu musiał się znowu do niej przyzwyczaić. Tak wyglądało jego życie, zanim poznał Sylvię, i mogło takim się stać ponownie. Czas złagodzi ból wywołany jej odejściem.

      W ciągu trzech miesięcy, które upłynęły od tego wydarzenia, przysłała mu tylko jedną pocztówkę. Nic poza tym. Jej nieobecność zniweczyła pewien porządek w jego życiu. Zanim ją spotkał, praca stanowiła dla niego jedyny stały punkt, pewny jak to, że dzień zakończy się łuną zachodu słońca nad Pacyfikiem. Kiedy pojawiła się w jego życiu, próbował zmienić swoje nawyki – a wymagało to więcej poświęcenia niż cokolwiek, co do tej pory uczynił. Jednak nie udało się. Taka zmiana nie wystarczyła, by ją zatrzymać. Odeszła. Czuł się teraz tak, jakby stracił wszelkie oparcie. Jego dusza była tak zrujnowana jak miasto, w którym mieszkał. Doszczętnie zrujnowana.

      Usłyszał kobiecy głos śpiewający piosenkę. Odwrócił się. Kilka miejsc dalej przy kontuarze siedziała młoda kobieta. Miała zamknięte oczy i nuciła.

      Nade mną niebo niebieskie

      I białe obłoki.

      Jasny, błogosławiony dzień.

      Ciemna, święta noc.

      I tak sobie myślę.

      Jakiż świat jest cudowny…

      Miała na sobie krótką białą spódniczkę, koszulkę i jasną kamizelkę. Nie wyglądała na więcej niż dwadzieścia pięć lat. Był mile zaskoczony tym, że ktoś tak młody zna tę piosenkę. Siedziała wyprostowana ze skrzyżowanymi nogami. Kołysała się do melodii saksofonu. Z uniesioną twarzą i rozchylonymi ustami wyglądała niemalże jak anioł. W tym całkowitym oddaniu muzyce była piękna. Bosch ją podziwiał. Z pewnością tak samo wyglądałaby w oczach mężczyzny, z którym by się kochała. Gliniarze powiedzieliby o niej, że z taką СКАЧАТЬ