Ostatni kojot. Michael Connelly
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ostatni kojot - Michael Connelly страница 13

Название: Ostatni kojot

Автор: Michael Connelly

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-8110-956-7

isbn:

СКАЧАТЬ to od samego początku. Wziąłem z archiwum akta ze śledztwa. Są…

      Prychnęła pogardliwie i potrząsnęła głową.

      – Nie było żadnego śledztwa. To była parodia.

      – Też odniosłem takie wrażenie. Nie rozumiem tylko dlaczego.

      – Harry, wiesz, kim była twoja matka. – Kiwnął głową, a ona mówiła dalej: – Rozrywkową dziewczyną. Obydwie takie byłyśmy. I na pewno wiesz, że to zbyt delikatne określenie. A glin właściwie nie obchodziło, że któraś z nas została zamordowana. Po prostu zamknęli sprawę. Wiem, że jesteś policjantem, ale tak to wtedy wyglądało. Ona ich nic a nic nie obchodziła.

      – Rozumiem. Prawdopodobnie teraz też tak to wygląda. Wydaje mi się jednak, że to nie wszystko.

      – Harry, nie wiem, jak wiele chcesz usłyszeć o swojej matce.

      Spojrzał na nią.

      – Ja też stałem się silny dzięki przeszłości. Nie załamię się.

      – Jestem pewna… pamiętam to miejsce, do którego cię wsadzili. McEvoy czy coś takiego…

      – McClaren.

      – Ach, właśnie, McClaren. Co za straszne miejsce. Twoja matka wypłakiwała oczy, kiedy wracała z wizyt u ciebie.

      – Katherine, nie zmieniaj tematu. Co powinienem o niej wiedzieć?

      Kiwnęła głową, ale wahała się przez chwilę, zanim zaczęła mówić dalej.

      – Mar znała paru policjantów. Rozumiesz? – Przytaknął skinieniem głowy. – Obydwie znałyśmy. Tak to wtedy było. Nie ma wolności bez znajomości. Tak przynajmniej mawiałyśmy. I w takiej sytuacji najlepiej było dla gliniarzy, żeby cała sprawa przycichła. Nie należy budzić licha, jak to mówią. Jak chcesz, wybierz sobie jakieś inne banalne powiedzenie. W każdym razie nie chcieli nikogo wpakować w kłopoty.

      – Myślisz, że zabił ją glina?

      – Nie, wcale tak nie myślę. Nie wiem, kto to zrobił, Harry. A chciałabym wiedzieć. Chodzi mi o to, że dwaj detektywi, którym przydzielono tę sprawę, wiedzieli, dokąd może ich doprowadzić trop. Nie mieli zamiaru w tym grzebać, bo zależało im na swojej pracy. W pewnym sensie nie byli głupi, a, jak już mówiłam, przecież chodziło tylko o rozrywkową dziewczynę. Nie obchodziła ich. Nie obchodziła nikogo. Została zabita, koniec kropka.

      Bosch rozejrzał się po pokoju, niepewny, jakie pytanie powinien teraz zadać.

      – Wiesz, kim byli policjanci, których znała?

      – To było dawno temu.

      – Niektórych z nich ty też znałaś, prawda?

      – Tak, musiałam. Tak to wtedy było. Dzięki kontaktom wychodziłyśmy z więzienia. Wszyscy byli na sprzedaż. Różni ludzie domagali się różnych form zapłaty. Niektórzy pieniędzy. Niektórzy czego innego.

      – W aktach przeczytałem, że nie byłaś notowana.

      – Tak, miałam szczęście. Zgarnęli mnie parę razy, ale nigdy nie wciągnęli tego do akt. Zawsze wychodziłam, kiedy tylko pozwolili mi zadzwonić. Byłam czysta, bo znałam wielu policjantów, kochanie. Rozumiesz?

      – Rozumiem.

      Mówiąc to, ani na chwilę nie odwróciła wzroku. Tyle lat normalnego życia, a ona nadal jest dumna z dawnych sukcesów. Potrafiła mówić o najgorszych chwilach swego życia bez mrugnięcia okiem. To dlatego, że przez to przeszła i stąd też brała się jej godność. Wystarczy jej tego na całe życie.

      – Czy nie będzie ci przeszkadzać, jeśli zapalę, Harry?

      – Nie, jeśli i mnie pozwolisz.

      Oboje wyciągnęli papierosy i Bosch je zapalił.

      – Możesz używać tej popielniczki na bocznym stoliku. Staraj się nie strząsać popiołu na dywan.

      Wskazała szklaną miseczkę na stoliku po drugiej stronie kanapy.

      Bosch sięgnął po popielniczkę i trzymając ją w jednej ręce, palił papierosa. Wpatrywał się w nią, kiedy zapytał:

      – Pamiętasz nazwiska tych policjantów, których znałyście?

      – To było tak dawno, a poza tym wątpię, żeby mieli cokolwiek wspólnego z tym, co spotkało twoją matkę.

      – Przypominasz sobie może nazwisko Irvin S. Irving?

      Zastanawiała się przez chwilę.

      – Tak, znałam go. I ona chyba też. Patrolował bulwar. Ale nie wiem. Mogę się mylić.

      Bosch kiwnął głową.

      – To on ją znalazł.

      Wzruszyła ramionami.

      – I cóż z tego? Ktoś w końcu musiał ją znaleźć. Przecież leżała w bocznej uliczce.

      – A ci policjanci z obyczajówki, Gilchrist i Stano?

      Zawahała się, zanim odpowiedziała.

      – Tak, znałam ich… to byli źli ludzie.

      – A moja matka ich znała?

      Przytaknęła skinieniem głowy.

      – Co rozumiesz przez to, że byli źli? W jaki sposób?

      – Oni po prostu… po prostu nic ich nie obchodziłyśmy. Jeśli chcieli coś od nas, jakąś drobną informację, którą można zdobyć na schadzce, czy coś bardziej… osobistego, po prostu przychodzili i tego żądali. Bywali brutalni. Nienawidziłam ich.

      – Czy…

      – Czy mogliby ją zabić? Wtedy uważałam, a i teraz tak sądzę, że nie. Nie byli zabójcami, Harry. Byli glinami. Przekupnymi co prawda, ale kto wtedy nie był przekupny? To nie dzisiejsze czasy, kiedy bierze się gazetę do ręki i czyta o policjantach oskarżonych o zabójstwo, pobicie czy coś takiego. Przepraszam cię.

      – Nie ma za co, przecież nic takiego nie powiedziałaś. Przychodzi ci do głowy jeszcze ktoś inny?

      – Nie.

      – Żadne nazwiska?

      – Już dawno udało mi się o tym zapomnieć.

      – W porządku.

      Bosch chciał wyjąć swój notes, ale uznał, że wtedy ich rozmowa zacznie przypominać przesłuchanie. Usiłował sobie przypomnieć, co jeszcze wyczytał w aktach i o co może zapytać.

      – A ten Johnny Fox?

      – Tak, mówiłam o nim СКАЧАТЬ