Название: Stara Flota Tom 6 Wolność
Автор: Nick Webb
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Зарубежная фантастика
Серия: Stara Flota
isbn: 978-83-65661-97-5
isbn:
Zdawała sobie sprawę, że stale mówi o księżycu, jakby był kierowany przez Grangera. Marines w to nie wierzyli. Trudno. Proctor miała już wystarczające dowody i doskonale wiedziała, kto stoi za sterami Tytana.
Tylko gdzie się podziewał Tim przez minione trzydzieści lat? A może było ich trzynaście miliardów?
– Dobra, przeprowadź pozostałe skany, poruczniku. Jeżeli zrobisz to jak należy, praca nie zajmie więcej niż dwadzieścia minut.
– Tak jest, ma’am. – Porucznik pochylił się nad pulpitem i zaczął przeszukiwać kolejne pasma i częstotliwości. Od czasu do czasu podnosił wzrok, aby zameldować, co się dzieje. Skany nie przynosiły żadnych rezultatów.
„Błagam, żyj, Tim. Błagam. Jesteś nam potrzebny”.
Podczas ataku na Nowy Dublin w zeszłym tygodniu zginęło milion ludzi. Rój pojawił się także nad Ido, Hestią 9 i nad Amperą Rayą. Rozpętał pandemonium i zniknął. Potrzeba było aż trzech księżyców Grangera, aby zniszczyć jeden okręt wroga.
Księżyce Grangera. Wszyscy tak właśnie je nazywali, ale czy naprawdę w nie wierzyli? A Proctor? Czy ona też wierzyła? Wydawało się to absurdalne, ale cóż z tego? Dwanaście księżyców zostało w jakiś sposób zmienionych przy użyciu niewyobrażalnej i niepojętej technologii – i oto stały się ogromnymi działami, które mogły wykonać skok kwantowy i pojawić się w dowolnym obszarze przestrzeni Zjednoczonej Ziemi, aby walczyć z inwazją Roju.
Niestety, księżyce Grangera nie zawsze przybywały na czas, dlatego ludzie ponosili przerażające straty. Milion ofiar oznaczało dziesiątki milionów bliskich pogrążonych w żałobie oraz miliardy przerażonych ludzi, którzy zastanawiali się, czy nie będą następni.
– Żadnych odczytów, ma’am.
– Co ze skanami metaprzestrzeni?
Porucznik Davenport pobladł.
– Przepraszam, zapomniałem. – Pochylił się znowu nad konsolą, a po chwili nerwowo podrapał się w głowę. – Ma’am? To… dziwne. Tak mi się zdaje, nie znam się na metaprzestrzeni.
Proctor znowu wstała z fotela i podeszła, aby przyjrzeć się odczytom na pulpicie taktycznym. A potem pochyliła się, żeby przyjrzeć się dokładniej.
„Naprawdę dziwne”.
– Masz rację, poruczniku, to nie jest normalne. Zdaje się, że ten księżyc działa jak… sferyczny obwód dla większych, ekstremalnie niskich częstotliwości fali metaprzestrzennej.
Komandor Carson podszedł bliżej.
– Co to oznacza?
Proctor odwróciła się do niego z wyrazem zamyślenia na twarzy.
– Nie mam pojęcia. – Wróciła na swój fotel. – Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałam. Nie wiedziałam nawet, że coś podobnego jest w ogóle możliwe. Co to oznacza? Boże! Co to wszystko oznacza?
Marines nie umieli jej odpowiedzieć. Proctor podejrzewała, że nikt w tym wszechświecie nie znał odpowiedzi na jej pytanie.
Oprócz jednego człowieka.
Zerknęła na młodego żołnierza przy stanowisku sterowania.
– Poruczniku Case, podlećmy bliżej.
ROZDZIAŁ 3
Brytania, Whitehaven
Plac zabaw na Podniebnych Tarasach
Sara Watkins miała osiem lat, a jej ulubionym miejscem na placu zabaw były huśtawki. Mogła się huśtać tak wysoko, że prawie dotykała chmur. Wyciągała nogi, a jasne słońce Brytanii grzało jej palce, gdy unosiła się w niebo.
Na huśtawkach grała w gry. Zawsze tylko ze sobą. Miała przyjaciółki, ale czasami nie podobały im się zabawy Sary. Nazywały ją dziwadłem, ale to one były dziwadłami. Sara rozmawiała ze sobą. Kto by nie rozmawiał? Przecież była interesującą osobą!
– A teraz muszę się rozhuśtać. Żeby się rozbujać, najpierw podciągnę pod siebie nogi, a potem wyprostuję do przodu. Właśnie tak. – Zademonstrowała. Oczywiście mówiła do swojej najlepszej przyjaciółki. Nikt inny jej nie widział, ale była tu. Samanta. Sara nazywała ją Sam. Stała tuż obok huśtawki i przyglądała się uważnie. Jasne, że była wymyślona, ale nie wypadało jej tego wypominać, zwłaszcza że była też zabawna.
– Saro, ostrożnie! – zawołała matka ze skraju placu zabaw.
– Dobrze!
Sara podciągnęła nogi, a potem je wyprostowała, jej ciało odchyliło się, gdy huśtawka wyniosła ją w górę po szerokim łuku. Raz po raz dziewczynka kuliła się i prostowała, aby rozbujać się coraz wyżej. Nie było to łatwe, musiała podciągać i prostować nogi oraz zginać ciało we właściwym momencie. Tata Sary był fizyk…owcem? A może fizykistą? Fizykiem? Fizykologiem? Nieważne. W każdym razie używał dziwnych słów, jak moment pędu, kąt… i jakiegoś jeszcze, żeby opisać, co robiła.
Ojcowie byli dziwni. Sara po prostu świetnie się bawiła, to oczywiste.
– Saro, bądź ostrożna! To za wysoko! Spadniesz! – zawołała matka, ale ton jej głosu zdradzał, że nie zwracała na córkę większej uwagi. Była zbyt zajęta rozmową przez telefon. Pewnie dzwoniła jej przyjaciółka. Świetnie. Sara uznała, że dzięki temu zdąży rozbujać się naprawdę wysoko, zanim mama zauważy i naprawdę się zdenerwuje.
Wyżej.
Wyżej.
Dziewczynka wyprężyła się na szczycie łuku, wyciągnęła stopy do słońca i zmrużyła oczy od blasku.
Wyżej.
Wyżej.
Jej mama wrzasnęła.
– Mamo, ale to nie jest tak wysoko! Nic mi nie jest, patrz!
Rozbujała się jeszcze wyżej. Nie zwracała uwagi na ruch w pobliżu, skupiona tylko na tym, aby rozhuśtać się jak najmocniej. Chciała zrobić wrażenie na Sam i na mamie.
Wrzask nie ucichł. Co się stało mamie?
Dopiero wtedy dziewczynka zorientowała się, że wokół zrobiło się ciemniej. Wyprężyła się na szczycie łuku i zmrużyła oczy, aby spojrzeć w słońce.
Słońca nie było.
Zniknęło.
– СКАЧАТЬ