Stara Flota Tom 6 Wolność. Nick Webb
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Stara Flota Tom 6 Wolność - Nick Webb страница 3

Название: Stara Flota Tom 6 Wolność

Автор: Nick Webb

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Зарубежная фантастика

Серия: Stara Flota

isbn: 978-83-65661-97-5

isbn:

СКАЧАТЬ przyjaciółka kapitana, oraz porucznik Jerusha Whitehorse, która jako dawna narzeczona Zivika praktycznie należała do rodziny.

      – Od początku. I najlepiej tym razem bez tych odgłosów obrzydzenia.

      – Zrobiłem to tylko raz, tato.

      – Dwa razy. Nie żebym celowo liczył.

      Porucznik Whitehorse odchrząknęła.

      – Panowie – napomniała ojca i syna z uśmiechem.

      Kapitan Volz wzruszył ramionami i skinieniem ręki nakazał Zivikowi przejść do prezentacji.

      – Jak mówiłem, chodzi o nowe okręty Roju. Są wielkie. Ogromne. Gigantyczne. A do tego poziomem mocy wykraczają poza skalę. Jeden z takich okrętów może bez problemu przeorać powierzchnię Ziemi albo Brytanii w maksimum dziesięć minut. Układy zasilające i uzbrojenie nie odbiegają od normy, a na ile nam wiadomo, podobnie jest z komputerami pokładowymi. Pewnie niewiele się różnią pod tym względem od tych na „Niepodległości”.

      – My, roztrzepańcy, będziemy się trzymać razem, prawda, maleństwo? – wyszeptała Rayna Scott do sufitu. Zwracała się do okrętu jak do własnego dziecka. Wszystkie okręty, na których służyła, tak właśnie traktowała.

      – Dość powiedzieć, że zniszczenie podobnego monstrum będzie niemożliwe bez pomocy księżyców Grangera. Jednak wziąwszy pod uwagę, że nie możemy ani trochę kontrolować tych księżyców, a co gorsza, musimy polegać na… – Zivik urwał, gdy uświadomił sobie z niedowierzaniem, co zamierza powiedzieć. – Na dawnym kapitanie floty, który liczy sobie trzynaście miliardów lat, bo tylko on po­­trafi sterować tymi księżycami. Chyba trzeba wymyślić, jak możemy się bronić bez… bez jego pomocy. W obecnej sytuacji to chyba najważniejsze.

      – Dzięki za wstępne informacje, które wszyscy doskonale znamy. A teraz przejdź do rzeczy. I postaraj się, żeby tym razem nie zabrzmiało to tak głupio jak poprzednio. – Volz niecierpliwie tupnął nogą.

      Zivik znowu powstrzymał się od przewrócenia oczami.

      – Wiemy, że Rój można zwabić praktycznie do dowolnej lokacji przy pomocy silnego impulsu metaprzestrzennego. Wystarczy wykorzystać obwód wzmacniający i eksplozję ładunku antymaterii albo jądrowego. Można też użyć naszych transmiterów metaprzestrzennych, o ile ustawi się je na moc wyższą niż… wyższą niż należy. Jednak do tej pory wykorzystaliśmy tę metodę tylko raz, na dodatek przez przypadek, więc nie ma pewności, czy można na niej polegać…

      – Na razie nie dysponujemy niczym więcej. Mów dalej.

      – Jasne. – Zivik odwrócił się do wyświetlonej prezentacji. O niczym innym nie marzył, jak aby tylko wrócić do kokpitu i zająć się strzelaniem do obcych myśliwców, zwłaszcza że chciał pobić rekord ustanowiony przez ojca, który ponad trzydzieści lat temu, podczas drugiej wojny z Rojem, zniszczył w jednej bitwie sto obcych maszyn. Jednak został oddelegowany do opracowania strategii, która pozwoliłaby pokonać ogromne okręty wroga. – Wygląda na to, że im większe jest natężenie impulsu metaprzestrzennego, tym bardziej skuteczne wezwanie. Przynajmniej tak wynika z danych, które udało się uzyskać podczas dwóch takich zdarzeń. Należy zatem założyć, że jeżeli zdetonujemy ładunek antymaterii, a najlepiej dziesięć, i przekierujemy większość energii wybuchu do metaprzestrzeni w krótkim czasie, powiedzmy, na dziesięć nanosekund, powinniśmy przyciągnąć uwagę Roju i zapewne ściągnąć w miejsce eksplozji wszystkie jego okręty.

      Volz zaśmiał się chrapliwie.

      – Sporo tych „jeżeli”, ale niech będzie.

      – No to przejdźmy do tego, co zrobimy. Polecimy na Penumbrę, do tej samej czarnej dziury, do której Granger zwabił Rój trzydzieści lat temu. A potem w zasadzie zrobimy to samo, co on, tylko że tym razem zdetonujemy ładunki z obwodami wzmacniającymi tuż przy horyzoncie zdarzeń, najbliżej jak się uda, i będziemy czekać w nadziei, że wszyscy wrogowie pojawią się dokładnie w wybranej przez nas lokacji.

      – A co ich powstrzyma od skoku kwantowego, gdy tylko zorientują się, że zaraz zostaną wciągnięci do czarnej dziury?

      – Naszpikujemy ich kadłuby urządzeniami zakłócającymi pole kwantowe. Powinny wystarczyć dwa lub trzy na okręt. Trzeba podlecieć blisko, bardzo blisko, i wystrzelić bloker pola kwantowego tak, aby utkwił w poszyciu, a wtedy: bach! Rój nigdzie nie ucieknie, a czarna dziura wykona za nas brudną robotę.

      Volz pogładził się po podbródku.

      – Powiem szczerze, poruczniku, że teraz wydaje się to jeszcze głupsze niż poprzednim razem.

      Tym razem Zivik przewrócił oczami. Przez chwilę milczał, żeby się opanować.

      – Uda się.

      – A niby skąd będzie wiadomo, ile okrętów Roju pojawi się w wybranej lokacji? Co się stanie, gdy przygotujemy się na przyjęcie dziesięciu, a pojawi się o wiele więcej, uzbrojonych po zęby i gotowych do walki? Nie ma mowy, żeby udało nam się podłączyć tyle urządzeń zakłócających naraz, więc okaże się, że tylko ściągniemy w pobliże Ziemi kilkadziesiąt okrętów Roju, niemal komicznie ogromnych, i na dodatek je wkurzymy. Idiotyczny pomysł. A nawet gorzej: szalony.

      – Robimy, co możemy, z informacjami, jakie mamy, kapitanie. – Zivik zwracał się do ojca per „kapitanie” tylko wtedy, gdy naprawdę był na niego zły.

      – Bzdury. Równie dobrze możemy wsadzić sobie w usta pistolet i pociągnąć za spust. I tak będzie to lepsze niż twoja propozycja.

      – Dobrze, świetnie. Świetnie! Może trzeba to dopracować, ale przynajmniej mam coś na początek, nie?

      Tym razem to Volz przewrócił oczami.

      – To raczej jakiś żart.

      – Dobra, skoro tak mówisz! – Zivik machnięciem ręki zamknął ekran. – Mam dość. Znajdź sobie lepszego stratega. Lepiej bym sobie poradził, gdybym zaprosił na randkę królową Roju, popełnił głupstwo w pokoju hotelowym, zrobił jej dziecko, wygrał proces o prawa rodzicielskie, a potem zabrał tego bękarta, hybrydę Roju i Sukinkota, do parku rozrywki, w którym przekupiłbym go watą cukrową i kilkoma przejażdżkami na karuzeli, żeby wrócił do swoich i poprosił, aby już więcej nie atakowali Ziemi. Na pewno osiągnąłbym więcej, niż gdybym próbował do czegoś przekonać ciebie, tato!

      Ruszył do drzwi tak szybko, że ledwie zdążyły się przed nim rozsunąć. Kiedy się zamknęły, w sali konferencyjnej zapanowała cisza jak makiem zasiał, a troje oficerów floty dopiero zaczynało rozumieć, co Zivik właśnie powiedział.

      – Nie… To nie fair. Można mnie przekonać. W zeszłym tygodniu przekonał mnie, że Sokoły Brytanii mają lepszą obronę niż Drapieżcy z Callisto.

      Whitehorse pokręciła głową. Rayna zachichotała.

      – To było naprawdę dramatyczne i burzliwe wyjście.

      – Traktujesz go zbyt surowo. – Whitehorse popatrzyła na Volza z mieszaniną irytacji i desperacji.

      Desperacji СКАЧАТЬ