Zemsta i przebaczenie Tom 2 Otchłań nienawiści. Joanna Jax
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zemsta i przebaczenie Tom 2 Otchłań nienawiści - Joanna Jax страница 9

Название: Zemsta i przebaczenie Tom 2 Otchłań nienawiści

Автор: Joanna Jax

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-7835-585-4

isbn:

СКАЧАТЬ Wiem, że żyje, jeden taki się dowiedział.

      – To dobrze, Lewin. A co, szkoda ci mamony na kochaną siostrunię? – zapytał.

      – Franek, jakbym miał, to bym i pół miliona zapłacił. Ale nie mam. Z mojego mieszkania mnie wyrzucili, bogaty szwagier zwinął żagle do Anglii, a ja z małych oszczędności żyję. Ale i one mi się kończą. Sądziłem, że posprzedaję parę wartościowych rzeczy, ale teraz to tyle za nie płacą, że szkoda gadać – powiedział z desperacją w głosie Emil.

      – Jakbym ja miał trzydzieści tysięcy, tobym nawiał za granicę, gdzie Szwabów nie ma… – rozmarzył się Franek. – Trochę szmugluję żarcie ze wsi, ale pieniądze z tego małe. Jestem zwykła płotka, ale są tacy, co fortuny się na szmuglu drobili. Całe wagony i ciężarówki żarcia wożą z Karczewa albo Rzeszy. Bracie, szampany, kawiory, kawę prawdziwą… Mówię ci, takiego bogactwa się dorobili, że mucha nie siada.

      – To czemuś ty się, Franek, tym nie zajął, tylko łba nadstawiasz za pół prosiaka? – zapytał.

      – Chłopie, kapitalik jakiś trzeba mieć na początek i porządne dokumenta, żeby do Rzeszy jeździć. A to kosztuje. Ostatnio to już w portki narobiłem, jak nas Niemcy z rąbanką przydupili w pociągu. Z tego cykora to żem przez okno cały towar wyrzucił i potem pół dnia szukałem przy nasypach. Dobrze, że nikt nie lazł i nie trafił na to, boby miał na miesiąc wyżery. – Franek przewrócił oczami.

      Lewin zamyślił się. To był doskonały pomysł. Wszyscy szmuglowali do Warszawy towary deficytowe i co cwańsi zbijali fortunę. Mógłby zaryzykować, a nawet dogadać się z kilkoma znajomymi z gestapo, ale Franek miał rację: potrzebne były pieniądze na pierwszy duży transport, a jego portfel świecił pustkami. Nie miał nawet pięknej Adrianny, którą oddawał znajomym za niewielką gratyfikację. Teraz jednak, gdy była w ciąży, nie byłaby zbytnio przydatna.

      Przyszedł mu jednak do głowy inny pomysł. Jego prawdziwy ojciec był bogaty przed wojną. Miał gorzelnię, dużo ziemi i prowadził rozliczne interesy. Być może dogadał się z Niemcami, a nawet jeśli nie, musiał mieć spore oszczędności. Nie wyobrażał sobie jednak, że jedzie do niego i prosi o wsparcie, nawet dla Hanki nie byłby w stanie kolejny raz narazić się na poniżenie. Ale przecież… Franek był złodziejem. Mogli włamać się do dworku w Chełmicach i zmusić starego do oddania wszystkiego, co miał. Musiał jednak udać się do swojej rodzinnej miejscowości i zrobić dyskretne rozeznanie w obecnym życiu swojego ojca. A potem… No cóż, jeśli miałby wybierać pomiędzy życiem Hanki i starego Chełmickiego, z pewnością wybrałby życie siostry.

      Postał jeszcze chwilę przy budce z pieczywem i bezwiednie przyglądał się ludziom krążącym wokół straganów. Niekiedy przystawali przy jakimś stoisku, pytali o cenę, po czym kiwali głowami i ze smutkiem odchodzili, szukając czegoś, na co mogliby sobie pozwolić. Nagle w potoku ludzi Emil dostrzegł młodą kobietę, która wyglądała niczym gwiazda amerykańskiego kina. Miała upięte w elegancki kok włosy, spojrzenie, które wbiłoby w ziemię każdego mężczyznę i poruszała się z gracją, jak baletnica na deskach teatru. Przystanęła przy jednym z handlarzy i dotykała długimi palcami apaszek, niedbale przewieszonych przez jego ramię.

      – Panienko, to najprawdziwszy jedwab z Milanówka. No, pomaca pani, nawet panienki skóra nie jest taka gładka – zachwalał swój towar handlarz. – A i cena okazyjna, bo teraz to każdy pieniądze na węgiel i jedzenie wydaje.

      – Ach, widzę – mruknęła dziewczyna. – Zastanawiam się tylko, którą wybrać. Tę w niebieskie kwiaty czy w żółte.

      – Do pani oczu zdecydowanie bardziej będzie pasował błękitny, chociaż trudno będzie pani znaleźć tak piękny kolor – zagadnął Emil, podchodząc do nieznajomej.

      Zmierzyła go od góry do dołu i wydęła wargi, jak niegdyś czyniła to jego piękna Adrianna. Musiała być folksdojczką, bo ubrana była zbyt elegancko jak na wojenne warunki. Poza tym Polki rzadko kupowały tak luksusowe rzeczy, wydając każdy grosz na jedzenie, którego było w Warszawie sporo, ale ceny dochodziły do monstrualnych kwot.

      Pochodzenie pięknej dziewczyny nie miało dla Emila znaczenia. Chciał jedynie nasycić wzrok jej nietuzinkową urodą. Milczała. Nieco spłoszona, wzięła chustkę w żółte kwiaty, zapłaciła handlarzowi i ruszyła dalej.

      – Czy powiedziałem coś niewłaściwego? – Emil nie odpuszczał.

      Zatrzymała się i przyjrzała się bliżej natrętowi. Był niezwykle przystojny, dobrze ubrany i bardziej przypominał eleganckich Niemców niż niechlujnych Polaków. Może byłby w stanie ukoić jej wściekłość, która w ten dzień wyjątkowo nie chciała minąć, mimo że w torbie niosła pudełko pierwszorzędnych pralinek, prawdziwą kawę i jedwabną apaszkę. Ale ona chciała poczuć się kimś ważnym. Wciąż była kompletnie rozbita sytuacją sprzed kilku godzin, jakby w istocie coś zaczynało jej się wymykać z rąk, a ona traciła władzę i panowanie nad własnym życiem. Było to irracjonalne, każda ze strażniczek w tym przypadku musiałaby odpuścić, ale Renate potraktowała to jako swoją osobistą porażkę.

      – Chodź – powiedziała nagle, zupełnie nieskrępowana.

      „O, chyba trafiłem na prostytutkę” – pomyślał Emil i pożałował, że nie ma pieniędzy na podobne rozrywki, bo chociaż stronił od takich kobiet, dla tej zrobiłby wyjątek.

      – Nie stać mnie na panią – wydukał.

      – Ale mnie stać na ciebie – burknęła, a widząc jego zaskoczoną minę, dodała: – To idziesz czy nie?

      Kompletnie zdezorientowany podążył za piękną dziewczyną, która zaczęła iść coraz szybciej, poszturchując ludzi i obijając się o krawędzie budek i ław.

      – Ej, ej, co się dzieje? – Lewin złapał kobietę za rękę.

      – Nic. Widzę, jak na mnie patrzysz. Chcesz mnie, prawda? A ja potrzebuję mężczyzny. Układ jest prosty. Coś jeszcze chcesz wiedzieć? – warknęła ze złością. Nie miała ochoty wdawać się w żadne rozmowy z tym Polaczkiem, pragnęła jedynie rozładować swoje napięcie.

      – Na przykład jak masz na imię? – Roześmiał się, z ulgą przyjmując fakt, że nie zażądała pieniędzy.

      – Renate – mruknęła i znowu szybkim krokiem ruszyła przed siebie.

      Tym razem jednak Emil nie próbował jej zatrzymać, tylko podążył za nią.

      – Ja mam na imię Emil – wysapał, gdy zatrzymali się pod drzwiami mieszkania w jednej z kamienic.

      – Hm… Ładnie – bąknęła Renate i przekręciła klucz w drzwiach. – Dobry wieczór, pani Hakielowa! – krzyknęła gromko.

      Odpowiedziała jej cisza.

      – Nie ma mojej gospodyni. Pewnie dzisiaj na popołudnie miała – powiedziała Renate i dodała bezceremonialnie: – Idę do łazienki, a ty poczekaj w moim pokoju. To ten ostatni po lewej stronie.

      – Boże… – wyrwało się Emilowi.

СКАЧАТЬ