Zemsta i przebaczenie Tom 2 Otchłań nienawiści. Joanna Jax
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zemsta i przebaczenie Tom 2 Otchłań nienawiści - Joanna Jax страница 8

Название: Zemsta i przebaczenie Tom 2 Otchłań nienawiści

Автор: Joanna Jax

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-7835-585-4

isbn:

СКАЧАТЬ zmiany, Hermana Rilkego.

      – Ta szmata rzuciła się na mnie! Chciała mnie udusić. Ścierwo! – wrzasnęła Renate.

      – Nasza gwiazda pokazała pazurki – złośliwie skomentował Rilke. – Nie możesz jej zastrzelić, ci z Szucha obdarliby nas ze skóry. Ale załatw to po swojemu. Tylko pamiętaj, nie przesadź.

      Rilke odszedł, pozostawiając kobiety same. Renate schowała do kabury pistolet, uśmiechnęła się złośliwie i podniosła z podłogi skórzaną pałkę, którą upuściła, gdy więźniarka niespodziewanie się na nią rzuciła. Podeszła do Hanki i chwyciła za ramię. Popchnęła ją w stronę korytarza, gdzie ulokowano karcery dla najbardziej krnąbrnych więźniów. Otworzyła jeden z nich, pociągnęła za rękę Lewinównę i z impetem zaczęła okładać ją pałką. Gdy Hanka upadła i skuliła się pod wpływem razów Renate, ta zaczęła ją kopać. Była w jakimś ślepym amoku, bo przestała dopiero wówczas, gdy pojawiły się na jej czole krople potu. Przetarła je rękawem i wyszła z celi.

      Hanka Lewin przez kilka godzin leżała na zimnej posadzce i czuła ból na niemal każdym centymetrze swojego ciała. Nawet oddychanie sprawiało jej trudność. Z nosa sączyła się krew, miała rozbity łuk brwiowy, a wokół niej utworzyła się kałuża moczu. Miała nadzieję, że umrze, a jej gehenna właśnie dobiega końca. Szeptała słowa, które tak bardzo chciałaby powiedzieć swojej córeczce, Igorowi i swojemu bratu. Wyobrażała sobie, że usłyszą ją w końcu, poczują, jak bardzo za nimi tęskni i uwierzą, że tam, po drugiej stronie, wciąż będzie ich kochać. Szukała w swoim umyśle i duszy tych magicznych drzwi, przez które będzie mogła przejść do miejsca, gdzie nie ma bólu. Ani tego fizycznego, ani tego duchowego.

      – Zabierz mnie w końcu, Boże. Nie chcę już żyć, chcę być tam, gdzie rodzice… Chcę poczuć ten spokój albo nicość. Zabierz mnie, Boże…

      Po chwili straciła przytomność.

***

      Renate Zoll szła korytarzem i rozcierała sobie szyję, na której wciąż czuła zadzierzgnięte palce Hanki Lewin. Była wściekła, bo ta kobieta powinna zginąć za atak na niemieckiego funkcjonariusza. Tak bardzo chciałaby zobaczyć w oczach tej dziwki śmierć. Zamglone spojrzenie i twarz, z której uchodzi życie. Przypomniała sobie moment, gdy pierwszy raz zabiła więźnia. Trochę drżała jej ręka, gdy naciskała na spust i niezbyt dobrze uchwyciła moment, gdy skonał, ale w chwili, gdy upadł na betonowy plac, poczuła podniecenie. Nie umiała określić, co było w tym ekscytującego, ale chyba władza. Ten fakt, gdy decydujesz o czyimś życiu i śmierci.

      Uśmiechając się na to wspomnienie, weszła do pokoju Rilkego.

      – Jeśli będziemy im pobłażać, to następnym razem wydarzy się jakieś nieszczęście. To był zły przykład dla innych więźniarek. Napadnij na strażnika, a nic ci się nie stanie – z wyrzutem powiedziała Renate.

      – Nie miała broni ani żadnych niebezpiecznych narzędzi. Jest wycieńczona i chyba obłąkana. Cóż mogłaby ci zrobić? – Roześmiał się.

      – Ale… – zaczęła, ale Herman nie pozwolił jej skończyć.

      – Ta osoba to bardzo cenna zdobycz gestapo. Nie możemy jej stracić tylko dlatego, że poczułaś się poniżona napaścią przez to polskie ścierwo. Musisz patrzyć nieco dalej niż czubek własnego nosa – burknął Rilke. Mimo że Renate była piękna i pociągająca, nie była tyle warta, aby narażać się przełożonym. Po chwili zapytał podejrzliwie: – Mam nadzieję, że nie przesadziłaś z karą dla niej?

      – One padają jak muchy. Od byle czego. – Renate wzruszyła ramionami i opuściła pokój Rilkego, jeszcze bardziej wściekła niż w chwili, gdy wychodziła z karceru Hanki Lewinówny.

      Zeszła do pralni i chwyciła wiszący na gwoździu pęk kluczy. Podeszła do jednej z kadzi, gdzie dwie więźniarki prały na tarkach prześcieradła, i zaczęła je okładać po głowie i twarzy ciężkimi kluczami.

      – Brudne, brudne! Słyszycie? Brudne! – krzyczała, bijąc coraz mocniej.

      Gdy dała upust swojej złości, odwiesiła pokrwawione klucze i bez słowa wyszła z pralni. Zarówno więźniarki, jak i pilnujące je strażniczki stały przez chwilę oniemiałe, nie rozumiejąc wybuchu Renate Zoll. W końcu jedna ze strażniczek ocknęła się i warknęła:

      – Wracajcie do roboty. A ty… – zwróciła się do młodej dziewczyny o ciemnych oczach – powycieraj krew. Zaraz zababrzecie wszystko.

      Pobite dziewczyny zaczęły wycierać siebie i wszystko wokół, nie chcąc przysparzać sobie dodatkowej pracy i ewentualnej kary za poplamione prześcieradła.

      Gdy Renate Zoll skończyła służbę i zamieniła mundur strażniczki na elegancki kostium, postanowiła sprawić sobie przyjemność i kupić jakiś ładny fatałaszek. Nie miała zbyt wielu pieniędzy, ale wiedziała, że w Warszawie jest takie miejsce, gdzie sprzedawano całkiem szykowne ubrania za niską cenę. Polacy byli coraz biedniejsi i głodni, dlatego wyprzedawali wszystko, co najcenniejsze, aby nasycić swoje żołądki czymś pożywniejszym niż marmolada z buraków czy paskudny chleb na kartki.

      Gdy jako folksdojczka przyjechała z Katowic, by podjąć pracę strażniczki na Pawiej, nie spodziewała się, że mimo wojny Warszawa jest jednym z najlepiej zaopatrzonych w towary miastem Europy. Tutejsi szmuglerzy swoje rzemiosło opanowali w sposób mistrzowski. Na rynku można było kupić dosłownie wszystko. Oczywiście ceny były powalające dla przeciętnych polskich obywateli, ale ona zarabiała niemieckie pieniądze i żyła jak Niemcy. Znała także polski, co sprawiało, że bez lęku myszkowała w zacisznych budkach stołecznych handlarzy.

      Idąc w stronę rynku, zastanawiała się, czy kupić sobie nową apaszkę, czy może pudełko szwajcarskich czekoladek. Po kilku minutach doszła do wniosku, że zasłużyła sobie i na ładny fatałaszek, i na coś słodkiego.

***

      – A co ty, Lewin, masz minę, jakby ci kto w dupie koły łamał? – zagadnął Franek „Diamentowa Rączka” Lewina.

      Ten tylko machnął ręką i skrzywił się jeszcze bardziej.

      – Chodziłem po tym piekle ze cztery godziny, a Mozela nie znalazłem – skłamał.

      Franek ściszył głos.

      – Nie dziwota, jak go Szwab jakiś gołymi rękami zadusił i jak worek kartofli do piwnicy wrzucił. Albo i nie Szwab…

      – Naprawdę? – Emil udawał zdziwionego, po czym dodał, jakby od niechcenia: – A kto niby miał go zabić jak nie Szwaby?

      – A bo to mało pejsaków w getcie, co by za bochenek chleba zadusili gołymi rękami? Ale co mi tam żałować Żydziaka i w dodatku czerwonego. Szkoda tylko, żeś swojej sprawy nie załatwił jak potrzeba. Ale słuchaj, jest taki jeden, Perełka na niego mówią, bo frant sobie taką sztuczną szczękę wstawił, że z daleka widać. Dostał kiedyś w cyferblat od Mańka Druciarza, bo go orżnął na ruskim złocie i musiał wstawić sobie sztuczną klawiaturę, ale nie w tym dzieło… Perełka zna takiego jednego oficera z Pawiaka, co zwolnienia załatwia. Tylko mu posmarować trzeba.

      Ten temat zainteresował СКАЧАТЬ