Zemsta i przebaczenie Tom 2 Otchłań nienawiści. Joanna Jax
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zemsta i przebaczenie Tom 2 Otchłań nienawiści - Joanna Jax страница 22

Название: Zemsta i przebaczenie Tom 2 Otchłań nienawiści

Автор: Joanna Jax

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-7835-585-4

isbn:

СКАЧАТЬ po mieście i beztroskie zaglądanie do sklepów mogłyby wzbudzić podejrzenia. „Zmień swój wygląd” – do diabła, nie miała przy sobie czarodziejskiej różdżki.

      W pewnej chwili zobaczyła starszą, otyłą kobietę, okutaną grubą chustą. Zmierzała w kierunku bramy, dźwigając jakieś ciężkie tobołki. Zapewne wracała ze wsi i przywiozła nieco jedzenia dla rodziny. To była dla Alicji szansa.

      – Proszę pani… – zaczepiła kobietę, gdy ta już weszła do bramy.

      – Słucham – odpowiedziała niezbyt uprzejmie.

      – Nie chciałaby pani takiego eleganckiego, ciepłego palta? Porządna wełna, gruba, ale i delikatna – zachwalała Alicja. – I dorzucę jeszcze kapelusik.

      – Pani, a gdzie ja się tak wysztafiruję? – prychnęła kobiecina.

      – Do kościoła? – Alicja poczuła się niepewnie.

      – Jakbym się w czymś takim na mszy pokazała, to by mnie baby zjadły. – Prychnęła. – Siódmy krzyżyk mi idzie, gdzie mi się teraz na stare lata tak stroić.

      – Może pani sprzedać… Jest dużo wart.

      Kobieta pomacała materiał płaszcza i zwróciła się do Alicji:

      – Córce może bym dała… A wiele pani za niego chce? – Kobieta zaczęła mięknąć.

      – Odda mi pani swój płaszcz i chustkę – powiedziała Alicja.

      – Pani, toż to stary łach, jeszcze za Piłsudskiego kupiony. A chustka sfilcowana – bąknęła kobiecina.

      Alicja nie wytrzymała, bo kobieta zdawała się nie rozumieć powodów takiego zachowania.

      – Proszę pani, mam kłopoty. Proszę mi pomóc, a nie pożałuje pani. Zamienimy się ubraniami i zostawię pani walizkę. Swoje rzeczy przepakuję do pani siatek. I jeszcze górala dorzucę.

      Kobieta rozejrzała się dookoła, jakby sprawdzała, czy żaden patrol nie idzie w ich stronę, po czym powiedziała:

      – Idzie pani ze mną. Tylko mojemu staremu niech pani za dużo nie gada, gdyby się nawinął – powiedziała kobieta konspiracyjnym szeptem.

      Weszły na ostatnie piętro kamienicy, a potem do jedynego mieszkania znajdującego się na poddaszu. Chwilę potem znalazły się w ciasnej kuchni, skąd prowadziły drzwi w głąb mieszkania. Kobieta zamknęła drzwi wejściowe i te prowadzące do dalszej części domu. Wypakowała rąbankę z płóciennych toreb i podała je Alicji. Potem zdjęła chustkę i palto. Alicja zawahała się. Nie mogła pokazać kobiecie, że jej walizka nie jest wypełniona ubraniami, ale dolarami i markami.

      – Mogę na chwilę zostać sama? – zapytała, zdesperowana.

      Kobieta popatrzyła podejrzliwie, kiwnęła głową i zniknęła za drzwiami pokoju. Alicja powiesiła na klamce chustę na wypadek, gdyby jej wybawicielka okazała się zbytnio ciekawska i chciała ją podejrzeć przez ogromną dziurkę od klucza. Przepakowała pieniądze do płóciennych toreb, owijając je gazetami, w których kobieta przywiozła jedzenie. Pomacała dno walizki i przecięła nożem podszewkę. Wyjęła z niej kenkartę, a dokumenty Aldony Schwein wrzuciła do paleniska kozy stojącej w kuchni. Do jednej z toreb przywiązała pasek od szlafroka i założyła uprząż na szyję, wykorzystując pomysł z Casablanki, gdy szła do hotelu Excelsior po zabiciu Poirota. Zakrawało na ironię, że teraz robiła to nie z obawy przed Niemcami, ale rodakami, którzy być może byli pospolitymi złodziejami, a być może jakąś inną podziemną organizacją, na przykład komunistyczną, która uznawała jedynie zwierzchnictwo Moskwy. Naciągnęła sweter i poprawiła zawartość worka, aby jej brzuch wyglądał na zaawansowaną ciążę, a nie bezkształtny twór. Opróżniła torebkę, pozostawiając jedynie portfel i szminkę, pozostałe zaś rzeczy skończyły swój żywot w ogniu, podobnie jak paszport „panny Świni”. Nałożyła na siebie pozostałe części garderoby i zawołała kobietę. Wręczyła jej górala i ucałowała ją w oba policzki.

      – Dziękuję – powiedziała, chwyciła drugi tobołek i wyszła z domu, zostawiając oniemiałą kobietę w progu.

      Musiała się śpieszyć, żeby dotrzeć do Warszawy przed godziną policyjną. Pobiegła na dworzec i dosłownie w ostatniej chwili dopadła pociąg jadący do Warszawy.

      Kiedy zbliżali się do stolicy, ujrzała dwóch żołnierzy, którzy kontrolowali dokumenty i niekiedy bagaże, które wydały im się podejrzane. Alicja przełknęła ślinę. Nie miała już niemieckich dokumentów ani nie wyglądała uwodzicielsko, by słodkim uśmiechem i powłóczystym spojrzeniem przekonać do siebie mężczyznę. Jeden z żołnierzy wziął od niej dokumenty, po czym zadał pytanie, którego tak bardzo obawiała się Alicja:

      – Co tam wieziesz? – zapytał ostro.

      Jedną z cech Alicji Rosińskiej była wyjątkowa bezczelność, gdy czuła narastający w sobie strach. Hołdowała maksymie, że jeśli zbliża się niebezpieczeństwo, należy iść na całość.

      – Rąbankę – powiedziała cicho.

      Żołnierz popatrzył na nią ze zdziwieniem, bo z reguły szmuglerzy wymyślali wszystko, byle nie powiedzieć prawdy. Tymczasem ta dziewczyna bez ogródek się przyznała, jakby nie miała pojęcia, że jest to zabronione.

      – Nie wiesz, że to jest zakazane? – zapytał.

      – Wiem – powiedziała buńczucznie. – A jadł pan wojskowy nasz kartkowy chleb?

      – Gówien nie jadam – mruknął.

      – Ja też – odpowiedziała i dodała, uśmiechając się: – Ten dokument w środku to mój meldunek.

      Żołnierz przełożył znajdujący się wewnątrz kenkarty kwitek i zobaczył pod nim złożone wpół dwadzieścia dolarów. Przykrył je dłonią i dyskretnie wsunął do kieszeni. Po chwili oddał Alicji dokument i powiedział:

      – W porządku…

      Przez te kilka minut Alicja myślała, że serce jej wyskoczy z piersi i nawet się nie zastanawiała, co zrobi, jeśli żołnierz zechce zajrzeć do tobołka. Jedynym ratunkiem był ciążowy brzuch i wciśnięte w kenkartę dwadzieścia dolarów. Inna opcja po prostu nie wchodziła w grę.

      Wysiadła w Warszawie i szybkim krokiem kierowała się w stronę hali dworcowej. Poczuła na sobie czyjś wzrok, a po chwili usłyszała głos.

      – Alicja? Na Boga… Alicja.

      W jej stronę szedł Emil Lewin. Nie wyglądał elegancko, jak miał to w zwyczaju, teraz ubrany był w wyświechtaną kapotę i zdeptane trzewiki. Ona także wyglądała inaczej niż zwykle.

      – Emil! – Mimo wszystko ucieszyła się, bo miała nadzieję, że dowie się czegoś o Hance, za którą tak bardzo tęskniła.

      – Boże, Alicja, gdzie się podziewałaś? Szukałem cię…

      – Ty? СКАЧАТЬ