Zemsta i przebaczenie Tom 2 Otchłań nienawiści. Joanna Jax
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zemsta i przebaczenie Tom 2 Otchłań nienawiści - Joanna Jax страница 19

Название: Zemsta i przebaczenie Tom 2 Otchłań nienawiści

Автор: Joanna Jax

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-7835-585-4

isbn:

СКАЧАТЬ się do ucieczki. Dwóch patrolowych pobiegło za nim, a trzeci podniósł zgubę i podał ją Alicji.

      – Proszę sprawdzić, czy nic nie ukradł.

      Alicja ostentacyjnie ją otworzyła i zaczęła z niej wyciągać niemieckie dokumenty, portmonetkę i mały notes ze zdjęciem Berlina na okładce.

      – Nie… Tak mi się wydaje. Dokumenty są, pieniądze również… – mruczała pod nosem. – Bardzo wam dziękuję. Muszę już iść, bardzo się śpieszę.

      I bez dalszej dyskusji wmieszała się w tłum, po czym szybkim krokiem opuściła halę dworca. Młody żołnierz stał oniemiały, bo nie bardzo wiedział, czy powinien spisać protokół, czy może zadać kobiecie kilka rutynowych pytań.

      Kiedy Alicja znalazła się na ulicy, zaczęła gorączkowo się rozglądać. Obawiała się, że mężczyzna uciekł niedaleko i czeka na nią w jakimś ciemnym zaułku. Przeszła na drugą stronę ulicy i weszła do bramy jednej z kamienic. Wyciągnęła z torebki papierosy i zapaliła jednego. Mocno zaciągała się dymem, żeby nieco ukoić nerwy i zastanowić się, jak wrócić na dworzec i kupić bilet do Warszawy. Po chwili stwierdziła, że nie jest to najlepszy pomysł. Po pierwsze, z uwagi na patrol, który mógł ją rozpoznać i zainteresować się, dlaczego czeka na pociąg do Warszawy, skoro niespełna pół godziny wcześniej z podobnego wysiadła. Po drugie, była przekonana, że napastnik albo jego koledzy nie zrezygnują z tak dużej forsy, jaką wiozła w walizce.

      Rozejrzała się ponownie. Gdzieś w pobliżu powinna znaleźć jakiś hotel i tam przetrwać do rana. A potem… Już na pewno coś wymyśli.

      7. Warszawa, 1941

      W starym magazynie na Woli, gdzie kilka tygodni wcześniej odbyło się uroczyste ślubowanie nowych członków Związku Walki Zbrojnej, panowała nerwowa atmosfera. Julian Chełmicki palił jednego papierosa po drugim i snuł wizje katowanej przez gestapo Alicji, Wiktor stał przybity, wciąż nie mogąc zrozumieć, jak doszło do tego, że siedząca kilka przedziałów dalej Alicja po prostu rozpłynęła się we mgle, a major „Sokół” gotował się z wściekłości. Był przekonany, że Alicję skusiły ogromne pieniądze, które wiozła w walizce, i po prostu je ukradła. Za taką fortunę mogła wyjechać i żyć spokojnie w Szwajcarii albo gdziekolwiek. Zadawał sobie tylko pytanie, czy pilnujący ją Wiktor był aż takim nieudacznikiem, że ją zgubił, czy też stali się wspólnikami w tej haniebnej kradzieży.

      – Nie mogę zrozumieć… – próbował tłumaczyć się Wiktor. – Obserwowałem przedział Aldony za każdym razem, gdy była kontrola. Wszystko szło gładko.

      – Kiedy widziałeś ją po raz ostatni? – ostro zapytał „Sokół”.

      – Za Poznaniem. Szła w kierunku toalety, oczywiście bez bagażu, po kilku minutach powróciła do przedziału – powiedział Wiktor.

      – Ktoś za nią szedł? – zapytał Julian.

      – Nie… Chyba nie… Jakiś podchmielony żołnierz próbował ją zaczepić, ale odpowiedziała mu ostro i bez przeszkód poszła dalej – jąkał się Wiktor.

      – Chyba? Chyba to się łódka na wodzie! – warknął Chełmicki.

      – Chybocze… – odruchowo poprawił Wiktor.

      – Przestańcie! – ostro nakazał „Sokół”. – Moim zdaniem, jeśli dziewczyna postanowiła ułożyć sobie życie za pieniądze państwa podziemnego, mogła wysiąść na którejś ze stacji, nie budząc podejrzeń Wiktora. Dajcie mapę, sprawdzimy, gdzie mogła to zrobić. Kiedy zorientowałeś się, że Alicji i walizki nie ma w przedziale?

      Wciąż padały te same pytania, bo major próbował ustalić, gdzie zniknęła Alicja. Minęła granicę, więc powinna być na terenie Generalnej Guberni, ale równie dobrze kilka godzin później mogła powrócić do Rzeszy. Miała mocne niemieckie papiery, język opanowała dość dobrze, a swój nieco dziwny akcent maskowała, przeciągając zalotnie sylaby. Resztę nadrabiała bezczelnością, spojrzeniem wielkich zielonych oczu i rzadko kiedy zdradzała oznaki zdenerwowania. Z pewnością poradziłaby sobie, zwłaszcza że miała coś, co niwelowało braki – kupę forsy.

      – Majorze – odezwał się Chełmicki – nie wierzę, że Alicja przywłaszczyła sobie te pieniądze. Znam ją. Jeśli zniknęła, to znaczy, że musiało stać się coś złego, i raczej na tym powinniśmy skupić nasze poszukiwania. Rozpuszczę wici, za kilka dni powinniśmy się dowiedzieć, czy została aresztowana. Jeśli zrobili to tajniacy z gestapo, Wiktor mógł stracić czujność. A może zasnął?

      – Nie zasnąłem! – zdenerwował się Wiktor, bo w istocie mimo opadających ze zmęczenia powiek nie zmrużył oka.

      – To jak jej pilnowałeś? No jak? – Julian doskoczył do Wiktora i chwycił go za poły marynarki.

      „Sokół” rozdzielił mężczyzn i każdemu z nich powiedział kilka ostrych słów, po czym nakazał się rozejść. Musiał pomyśleć w spokoju i przesunąć o jakiś czas misję Chełmickiego. Zaginiona Alicja Rosińska komplikowała wiele, a brak pieniędzy jeszcze więcej. Utrata takiej ilości gotówki zapewne skieruje na nich zainteresowanie dowództwa i dopóki pieniądze się nie odnajdą, nie otrzymają innego wsparcia, a dystrybucja kolejnych środków powierzona zostanie bardziej zaufanym i odpowiedzialnym ludziom.

      Majorowi nie podobał się także fakt, że Julian Chełmicki w takim zapamiętaniu bronił Alicji, nawet nie dopuszczając do siebie myśli, że ukradła pieniądze. Jakiż on był naiwny. Gdy ma się do czynienia z taką forsą, pokusa wygrywa z patriotyzmem, podłość ze szlachetnością, a wygoda z wyrzutami sumienia. Chełmicki był dobrze wyszkolonym żołnierzem, dlatego dowództwo zdecydowało, że zajmie się sprawą fabryk broni na terenie Polski i jej transportami, ale major zaczynał mieć wątpliwości. Do takich spraw, oprócz inteligencji i sprawności, należało mieć również intuicję. A ta najwyraźniej zawodziła Chełmickiego, bo jego nos podpowiadał mu, że panna Rosińska jest osobą o dość wątpliwej moralności.

      Gdy major i Wiktor opuścili ich miejsce spotkań, Julian usiadł na jednej ze skrzynek i zamyślił się. Zaczęło do niego docierać, że tę niezniszczalną, bezczelną Alicję mogło w końcu opuścić szczęście. Nie wierzył ani przez sekundę, że połasiła się na te pieniądze. Musiało wydarzyć się coś innego. Coś złego… Przypominał sobie chwile, gdy, będąc w Anglii, kochali się zapamiętale, spotkania w warszawskich kawiarniach, gdy śmiała się z jego dowcipów. Głośno, szczerze, mało elegancko i… cudownie. I być może już nigdy nie usłyszy tego śmiechu, nie zobaczy oczu ciskających iskierki wściekłości, nie poczuje zaborczej miłości, która kazała jej robić kontrowersyjne rzeczy. Alicja, mała, krnąbrna Alicja, jego Alicja.

      Tej nocy nie zmrużył oka, dochodząc do wniosku, że nie jest tak odporny, jak mu się zdawało, ani tak odważny, jak o nim myśleli inni. Bał się. Nagle śmierć była tak blisko, niemal ocierała się o niego, szyderczo patrzyła mu w oczy i jakby szeptała złośliwie, że śmierć jest straszna nie dlatego, że może dopaść ciebie, ale dlatego, że może spotkać kogoś najbliższego.

***

      Gubernator Fischer wiązał ogromne nadzieje z nowym szefem gestapo w Warszawie, Standartenführerem СКАЧАТЬ