Zemsta i przebaczenie Tom 2 Otchłań nienawiści. Joanna Jax
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zemsta i przebaczenie Tom 2 Otchłań nienawiści - Joanna Jax страница 24

Название: Zemsta i przebaczenie Tom 2 Otchłań nienawiści

Автор: Joanna Jax

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-7835-585-4

isbn:

СКАЧАТЬ style="font-size:15px;">      Dotarł do Warszawy tuż przed godziną policyjną i skierował pierwsze kroki do domu rodziców. Padał z nóg. Nie spał prawie trzy noce, podróżując pociągami towarowymi, zdezelowanymi ciężarówkami, a niekiedy i furmankami. Śmierdział łajnem, spalinami i wódką, którą poił się, gdy dokuczało mu zimno. Nie miał jednak siły zastanawiać się nad reakcją rodziców, gdy zamiast eleganckiego, wymuskanego syna ujrzą nieogolonego obszarpańca. Był niemal pewien, że zrzucą to na barbarzyński system, który każe ludziom żyć niczym prosięta i w którym czyste paznokcie świadczą o przynależności człowieka do znienawidzonej burżuazji.

      Wszedł za bramkę posesji i rozejrzał się dookoła. Następnie obszedł dom, zajrzał do salonu, jedynego pomieszczenia, w którym paliło się światło. Nic nie wydało mu się podejrzane. Ojciec z fajką w ustach siedział w fotelu i czytał gazetę, a matka przeglądała albumy. Uśmiechnął się, patrząc na ten widok. Przeszedł na tyły budynku i odnalazł kuchenne drzwi. Wspiął się na palce i przesunął dłonią po wąskim daszku znajdującym się nad wejściem. Chwilę potem natrafił na klucz. Otworzył cicho drzwi i przeszedł do holu, a następnie stanął w progu salonu. Matka podniosła głowę znad albumu i jęknęła:

      – Matko Przenajświętsza! Igorek…

      Ojciec zerwał się z fotela, podszedł do Igora i uściskał go, po czym odsunął się dyskretnie pod wpływem smrodu, jaki roztaczał jego syn. Matka także się z nim przywitała i obściskiwała tak długo, aż Igor delikatnie wyswobodził się z jej objęć. Ona zdawała się nie czuć odoru, nie widzieć zmęczonej twarzy i nieogolonej brody syna. Śmiała się i łkała na zmianę. W końcu pozwoliła mu, aby się umył i przebrał.

      Gdy zszedł z piętra, czekała na niego gorąca kolacja.

      – Szukają cię, Igor – powiedział grobowym tonem Fiodor.

      – Wiem, tato. Ale musiałem przyjechać…

      – Do tej kobiety… Igor, to przez nas. Byli tutaj, szukali cię. Pelagia powiedziała im o Bocianowie. Modliłem się, żeby ciebie tam nie było. Bóg mnie wysłuchał, ale Lewinównę zabrali… – Ojciec jąkał się, bo wiedział, że ta wiadomość może zdruzgotać jego syna.

      – Wiem, tato… Wiem, że Hankę zamknęli, ale nie wiem, co teraz się z nią dzieje. To nie wasza wina, tylko moja. I to, że przyleźli do was, to także moja wina. Zachowałem się jak nieodpowiedzialny gówniarz – stanowczo stwierdził Igor.

      – Jesteś naszym jedynym synem, do kogo miałeś pójść, jak nie do rodziców? – Maria pogłaskała syna po dłoni.

      – Słuchajcie… – Igor przyjął rzeczowy ton. – Niedługo wybuchnie wojna.

      – Synku, już jest wojna – zganiła go matka.

      – Igor mówi o wojnie na wschodzie… – mruknął ojciec.

      – Myślisz, że to może mieć dla nas jakieś konsekwencje? – naiwnie zapytała Maria.

      Ojciec i syn wymienili spojrzenia. Fiodor, podobnie jak Igor, miał świadomość, że jeśli Hitler napadnie na Związek Radziecki, Łyszkinowie z dnia na dzień mogą stać się w Warszawie persona non grata. A chcąc dopaść komunistę Igora Łyszkina, Niemcy nie będą mieli oporów, by posunąć się do najgorszego.

      – Jak myślisz, Igor, ile mamy czasu? – zapytał ojciec.

      – Kilka tygodni? Może mniej… Przeze mnie siedzicie na beczce prochu, dlatego zróbcie to możliwie najszybciej. Póki co przenieście się gdzieś na prowincję, a potem… byle jak najdalej stąd – niepewnie odpowiedział Igor.

      – Co nam radzisz, synku? – zaniepokoiła się Maria.

      – Mamusiu, to najtrudniejsze słowa, jakie kiedykolwiek przyszło mi do was mówić, bo może to oznaczać, że nie będziemy się widzieli bardzo długo. Spieniężcie co się da i uciekajcie za ocean. Tutaj wkrótce będzie piekło. Nawet Szwajcaria i Portugalia wydają się kiepskim azylem. Ameryka, nie wiem, może Stany Zjednoczone, może Argentyna. Byle jak najdalej stąd…

      Matka zakryła twarz rękoma.

      – Boże… Przecież to koniec świata. A co z tobą? Wyjedziesz z nami? – Popatrzyła na swojego syna błagalnym wzrokiem.

      Pokręcił przecząco głową.

      W salonie Łyszkinów zapadła niemal grobowa cisza. Nie widzieli syna od tak dawna, a i wcześniej ich spotkania można było nazwać rzadkimi, jeśli nie sporadycznymi, ale w tym momencie poczuli, jakby to było pożegnanie. Taka odległość po prostu przerastała ich wyobraźnię. Wiedzieli jednak, że Igor ma rację. Nie byli tu bezpieczni, a powrót do Związku Radzieckiego nie wchodził w rachubę. Siedzieli więc w milczeniu, dopóki Igor nie zasnął na ogromnej kanapie. Maria okryła go pledem i siedziała przy nim aż do rana, kiedy to jej syn opuścił willę na Mokotowie.

      10. Warszawa, 1941

      – Powtórz jeszcze raz. Minuta po minucie. Kiedy po raz pierwszy zwróciłaś uwagę na tego człowieka? – „Sokół” już od godziny zamęczał Alicję pytaniami.

      Był bardzo zaniepokojony faktem, że ktoś poznał ich kanał przerzutu pieniędzy z Rzeszy do Polski.

      – Wsiadł w Berlinie. Tak… Na pewno. Wszedł do przedziału zaraz po kobiecie z dzieckiem – niepewnie powiedziała Alicja, bo odpowiadanie wciąż na te same pytania spowodowało, że zaczynała powoli tracić zaufanie do stanu swojej pamięci.

      – Myślisz, że się znali? – ciągnął „Sokół”.

      – Nie sądzę. Ona była Niemką i cały czas świergotała do swojego syna, który już kilkadziesiąt kilometrów za Berlinem zaczął się niecierpliwić.

      – A ten starszy mężczyzna?

      – Czytał przez cały czas i właściwie się nie odzywał.

      – Właściwie? Przypomnij sobie, może jednak coś mówił? Może miał dziwny akcent?

      – Kilka kurtuazyjnych zdań… Nie wydawał mi się podejrzany.

      – Ten, który cię napadł również nie wydał ci się podejrzany – mruknął „Sokół”.

      – W rzeczy samej. Nie rozglądał się nerwowo, nie zerkał co chwilę na moją walizkę ani nie trzęsły mu się ręce – zdenerwowała się Alicja.

      – Proszę się nie dziwić tym pytaniom. Ktoś musiał zdradzić. Nie wiemy tylko, czy mamy zdrajcę w naszych szeregach, czy to bankowiec z Dresdner Banku. Myślę jednak, że to musiał być ktoś od nas… – głośno myślał „Sokół”.

      – A ile osób wiedziało o moim wyjeździe? – zapytała Alicja, bo ona także zastanawiała się, skąd wiedziano o jej misji. Na pewno wiedzieli „Sokół”, Julian i Wiktor. Kto, u licha, jeszcze, jeśli oni wszyscy byli poza podejrzeniami.

      – Bardzo wąskie grono – mruknął СКАЧАТЬ