Zemsta i przebaczenie Tom 2 Otchłań nienawiści. Joanna Jax
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zemsta i przebaczenie Tom 2 Otchłań nienawiści - Joanna Jax страница 21

Название: Zemsta i przebaczenie Tom 2 Otchłań nienawiści

Автор: Joanna Jax

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-7835-585-4

isbn:

СКАЧАТЬ wojen, represji i terroru. Panowałby raj na ziemi, niezmącony ludzką podłością. Dobro pokonałoby zło i każdy byłby szczęśliwym człowiekiem. To dobra opowieść dla małych dzieci, cudowna baśń czytana przed snem maluchom, które i tak kiedyś wyrosną na ofiary i katów. I ta odwieczna walka wciąż będzie trwała, dopóki istnieje świat, dopóki istnieje człowiek”.

      Tego wieczoru poszedł do Adrii i upił się niemal do nieprzytomności, aby chociaż na chwilę zapomnieć o Holly Evans i swoim duchowym bankructwie, z którego przez większość swojego życia nie zdawał sobie sprawy.

***

      Młodziutka dziewczyna delikatnie wycierała zakrzepłą krew z twarzy Hanki Lewinówny. Miała z tym trudność z powodu zabandażowanych palców. Kilka dni temu Schwartz wyrwał jej wszystkie paznokcie, a w izbie szpitalnej więzienia zrobiono jej opatrunki. W celi nie było jednak nikogo innego, ponieważ trzecia z więźniarek zmarła poprzedniej nocy.

      Każde dotknięcie mokrą szmatką wywoływało na twarzy Hanki grymas bólu. Rany nie były głębokie, ale ciężkie oficerki Renate Zoll skutecznie poobijały jej twarz. Właściwie nie miała twarzy, tylko napuchniętą siną bułę z zakrzepniętą krwią wyciekającą z rozciętego łuku brwiowego i rozbitego nosa.

      – Ja żyję? – jęknęła.

      – Żyjesz, żyjesz – powiedziała cicho dziewczyna i dodała: – Mam na imię Zośka.

      – Dlaczego ja żyję? – ponownie wystękała Hanka.

      – Bo widać to jeszcze nie twój czas – szepnęła Zośka.

      – Ale ja nie chcę żyć – płaczliwie dodała Lewinówna.

      – Też mi się tak zdawało, jak ten knur wyrywał mi paznokcie. Ale potem już było lepiej. Zobaczysz jutro, może pojutrze znowu będziesz chciała żyć – odpowiedziała jej pogodnym tonem Zośka.

      – Ty nic nie wiesz… Ja jestem tu już tak długo, że jutrzejszy dzień niczego nie zmieni. Tkwię niczym stały element wyposażenia. Nie musieli mnie bić ani katować, żeby wywołać we mnie tę chęć. To straszne miejsce… – Zaczęła płakać.

      – Kobieto, nie mów tak. Trzeba walczyć. Do samego końca. Chcesz tym gnojom dać satysfakcję? Chcesz, żeby taka kurwa, jak „Biała Suka”, triumfowała? No wyobraź sobie jej pełną szczęścia mordę, gdybyś umarła. Wygrałaby. A dopóki dychamy, wciąż jest nadzieja. – Zośka mówiła z zaciętością w głosie.

      Hanka uśmiechnęła się z trudem. Pierwszy raz od wielu miesięcy. A sprawiła to myśl, że napadła na Renate Zoll. Dusiła ją, jakby była szmacianą lalką i już wyobrażała sobie ten doping w oczach innych osadzonych, zwłaszcza tych, które miały okazję doświadczyć spotkania z tą kobietą.

      – Wiesz za co „Biała Suka” mnie tak skopała? – zapytała.

      – A czy ona potrzebuje mieć za co? – Zośka wzruszyła ramionami, bo nie dotarły do niej informacje o wyczynie Hanki.

      – Chciałam ją udusić. – Lewinówna znowu próbowała się uśmiechnąć.

      – Opowiadasz… – zaciekawiła się Zośka.

      – Prawdę mówię… Rzuciłam się na nią, wbiłam paznokcie w szyję i dusiłam potwora. Nie zabili mnie za to tylko dlatego, że chcą ze mnie zrobić przynętę na takiego jednego – wyszeptała Hanka.

      – To ci dopiero… Odważna jesteś, ja bym tak nie umiała. Jesteś moją bohaterką. Szkoda, żeś jej nie zadusiła na śmierć. – Uśmiechnęła się i powróciła do opatrywania ran Lewinównie.

      Hanką targały dziwne uczucia. Z jednej strony wciąż nie opuszczała jej myśl, żeby pożegnać się z życiem, z drugiej czuła mściwą satysfakcję, że udało jej się poniżyć najbardziej znienawidzoną strażniczkę Pawiaka, a ta nawet nie mogła jej zabić. Zastanawiała się, jak to będzie, gdy wydobrzeje i stanie z nią twarzą w twarz. Jak to będzie czuć bezradność tego potwora. Tak, zemsta bywała antidotum na tragedie. Dodawała sił, odpędzała myśli od samobójstwa, odprężała umysł, łagodziła duchowy ból. „Kto następny?” – myślała, opętana żądzą zemsty. Igor, bo przez niego straciła córeczkę? Jakub Mozel, bo wplątał ją w niebezpieczne sprawy? A może Schwartz, który odebrał jej to, co najbardziej w życiu kochała? Tak, każdego z nich nienawidziła na swój sposób. Nawet Łyszkina. Wszedł do jej serca niczym nieproszony gość, zawładnął jej umysłem i sercem, pozbawiając instynktu samozachowawczego. I zmarnował życie, bo jeden krok pociągnął za sobą kolejne. Mozel zaś był egoistycznym draniem, zapatrzonym w swoją ideę tak bardzo, że gotów był dla niej poświęcić połowę ludzkości. Nieważne, że mógł zostawić za sobą trupy ludzi, którzy mu pomogli. Przecież był szubrawcem w słusznej sprawie. I w końcu Schwartz, najczarniejszy z czarnych charakterów. Może paradoksalnie to brzmiało, ale głównie dla niego zachciało jej się żyć. Czuła do niego absolutnie doskonałą, czystą nienawiść, nieskalaną ani odrobiną wątpliwości czy usprawiedliwień. Chciała żyć po to, żeby pewnego dnia ten potwór dostał się w jej ręce. W chwili, gdy będzie bezbronny, bo zgubi go moment nieuwagi. Ale ona będzie czujna. Niczym lampart tropiący zwierzynę łowną, gotowy, by w każdej chwili rzucić się na ofiarę. Za rok, dwa, pięć w końcu to nadejdzie. A wtedy Schwartz pozna siłę jej nienawiści.

***

      Po kilku dniach mogła już poruszać się o własnych siłach, ale jej twarz ciągle była sina i opuchnięta. Mogła jednak normalnie patrzyć na świat i spoglądała na niego silniejsza niż kiedykolwiek. Ten atak na Renate Zoll pozwolił jej odnaleźć powołanie. Nienawiść.

      Pewnego poranka, po pobudce, nastąpił moment, na który czekała. W drzwiach celi stanęła naprzeciw „Białej Suki”. Patrzyła jej prosto w oczy, bezczelnie, z kpiarskim uśmieszkiem. Dla Renate Zoll było to przykre doświadczenie. To ona zawsze patrzyła w ten sposób na więźniarki. Była panią ich życia, decydowała, którą zakatuje o poranku, a która wyląduje w obozie. Tymczasem Renate stała naprzeciwko kobiety, która niegdyś była wielką gwiazdą estrady, i zamiast pokonanej diwy ujrzała jej wzrok pełen pogardy i mściwej satysfakcji.

      8. Skierniewice, 1941

      Alicja czuła się nieswojo w kompletnie obcym jej miasteczku, z walizką wypchaną pieniędzmi. W dodatku ktoś bardzo chciał je ukraść, a ją być może pozbawić życia. A nawet jeśli puściłby ją wolno, co powiedziałaby dowódcom? I temu najważniejszemu – Julianowi Chełmickiego. Jeśli uważał ją za kobietę o wątłych zasadach moralnych, wysoce prawdopodobne było, że posądzi ją o kradzież tych pieniędzy. Była chwila, że miała na to ochotę, więc ironią losu byłoby wrócić z pustymi rękoma i w dodatku z tych dobrodziejstw nie skorzystać.

      Sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła z niej visa. Odbezpieczyła broń i wyjrzała z bramy. Jak to przy dworcu kolejowym, kręciło się wiele osób, kilka patroli. Oceniła sytuację. Każdy mężczyzna wydawał jej się podejrzany, a nawet kobieta pchająca dziecięcy wózek. Nie sądziła, że ktoś odważy się wyrwać jej ogromną walizkę w tym ruchliwym miejscu, ale wszystkiego można się było spodziewać. Wspólnik z samochodem albo motorem, ustawiona sztafeta. „Myśl, myśl, myśl” – nakazywała sobie, coraz bardziej spanikowana СКАЧАТЬ