Название: Czerń i purpura
Автор: Wojciech Dutka
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Книги о войне
isbn: 978-83-8125-641-4
isbn:
Gorliwość Franza w ruchu narodowosocjalistycznym zachwycała w równym stopniu babcię, jak i rodziców. Ojciec był przekonany, że to wpływ ostatniego tęgiego lania i poczytywał je sobie za wielki sukces wychowawczy. Syn miał diametralnie inne zdanie i unikał ojca, jak mógł. Nie ufał mu tak samo jak księdzu, który zdradził tajemnicę spowiedzi. Odrzucenie przy wyznaniu grzechów mógł jeszcze znieść i przystąpić jakiś czas potem do sakramentu pokuty, ale takiej zdrady nie potrafił przebaczyć. Czując się odtrąconym zarówno przez Boga, jak i Kościół, postanowił żarliwością służby w nazistowskiej organizacji podbudować nadwątloną godność i poczuć się lepiej wśród rówieśników. Uczestnicy spisku też zostali ukarani i podejrzewali Franza o sypanie. Kapusiów nikt przecież nie lubił. Z tego powodu chłopak obiecał sobie solennie, że nigdy więcej nie pójdzie do spowiedzi.
Zdaniem Franza chodziło o fundamentalne zasady. Skoro ksiądz nie dochował tajemnicy spowiedzi, do czego był zobowiązany, chłopak poczuł się zwolniony z lojalności wobec proboszcza. Jednak rana powstała wskutek tego odtrącenia nie chciała się goić. Mijały dni i tygodnie, a ona powoli, systematycznie zatruwała go jadem. Każda wewnętrzna rana, zdrada lub niewierność, która nie zostanie odkupiona przez jej sprawcę, zaczyna gnić w skrzywdzonym sercu. I taki poniżony człowiek powoli się zmienia. Franz nie ufał już ludziom. Nie wierzył w nich. Potrzebował nowej wiary. Narodowy socjalizm idealnie nadawał się do odgrywania roli nowej religii. Zapewniał bowiem złudne poczucie bliskości i przynależności do szerszej, łatwo definiowalnej wspólnoty. Franz pragnął ukojenia. Nie chciał już upokarzać się przed chrześcijańskim Bogiem w ciągłej spowiedzi. Chciał zyskać poczucie bezgrzeszności. I znalazł je w ruchu nazistowskim, nie zdając sobie sprawy, że rozpoczął drogę ku samotności, rozpaczy i pustce.
Herr Schneider otoczył chłopców opieką i nie pozwalał na zbyt wiele. Franz uprosił jedynie, by po uroczystości z udziałem Baldura von Schiracha mógł spotkać się ze starszym bratem. Friedrich Weimert mieszkał w Wiedniu i rzadko dawał znać rodzinie, jak się mu żyje. Franz miał zanotowany na jakimś świstku adres brata w jednej z robotniczych dzielnic Wiednia.
Schneider był zaskakująco sprytnym prostakiem. Walczył po zakończeniu wielkiej wojny we Freikorps na Śląsku. Miał kontakty z nacjonalistami w Niemczech. Po gwałtownym załamaniu gospodarczym pod koniec lat dwudziestych wrócił do rodzinnej Austrii, gdzie dzięki koneksjom politycznym dostał posadę w szkole w Drasenhofen. W Austrii ruch pronazistowski był silny, a Schneider po Anschlussie złapał wiatr w żagle. Tym razem Niemcy przyszły do niego. Jego lekcje były przepełnione duchem militaryzmu; chłopcy uczyli się o typach broni, uczestniczyli w długich, wyczerpujących marszach na orientację, a ćwiczenia fizyczne ograniczały się do morderczych biegów i pompek, często w ilościach, które nawet zdrowych młodzieńców doprowadzały na skraj rozpaczy.
Ten typ przyprowadził Bastiana i Franza do jednego z najpiękniejszych secesyjnych teatrów w Wiedniu, teatru dworskiego, w którego imponującym gmachu odbyć się miało spotkanie austriackiej młodzieży męskiej z przywódcą Hitlerjugend. Na sali było gwarno i tłoczno. Setki chłopców w brunatnych mundurach rozmawiało, wymieniało uwagi lub po prostu żartowało. Zjechali z Wiednia, Dolnej Austrii, Tyrolu, Burgenlandu i innych krain austriackich, teraz złączonych z resztą Niemiec. Wówczas, chyba po raz pierwszy w życiu, Franz zrozumiał, że nie istnieje już podział na Austrię i Niemcy. Chłopak teraz był już pewien, że Austriacy to Niemcy, wprawdzie nie tacy sami jak ci z Berlina czy Hanoweru, ale Niemcy. W tysiąc dziewięćset trzydziestym ósmym roku ta prawda stała się jeszcze bardziej prawdziwa niż kiedykolwiek wcześniej.
Franz czuł się także bardzo onieśmielony. Odczuwał kompleks prowincji. Nie bywał w wielkich miastach. W Wiedniu był teraz po raz trzeci w życiu. Mimo dojmującego i nieprzyjemnego uczucia wstydu, wynikającego z małomiasteczkowego zahukania, pewnej otuchy dodawał mu fakt, że ci wszyscy otaczający go młodzi ludzie, jego rówieśnicy, jego partyjni nieomal towarzysze, w większości mieli podobne pochodzenie.
Schneider zniknął gdzieś, witając się z nazistowskimi oficjelami, a chłopcy zajęli miejsca w obszernym i bardzo eleganckim audytorium. Usiedli gdzieś pośrodku, by mieć dobry widok na scenę. Wkrótce zgasły światła. Zagrał werbel, długi, ostry i potężny. Ów dźwięk, przenikający na dno duszy, grzmiał swoim dum-dum i wprawiał chłopców w stan ekstatycznego, pełnego napięcia oczekiwania. Wiece narodowych socjalistów były zawsze perfekcyjnie wyreżyserowane. Przy niepokojącym dźwięku werbla zwiastującego nowy porządek świata zapłonęły pochodnie, oznaki gotowości i oddania. Pośrodku wielkiej sali chłopcy z pochodniami utworzyli szpaler. Płonące łuczywa w teatrze były czymś niecodziennym. Zebranym bardzo się to podobało.
W końcu zagrała trąbka; mocno i donośnie trzy razy. Przyszła delegacja. Kilku esesmanów w brunatnych mundurach, a także nazistowski namiestnik Austrii Arthur Seyss-Inquart oraz dwóch esesmanów w czarnych mundurach z jego osobistej obstawy. Za nimi szybkim i zdecydowanym krokiem, wznosząc prawą rękę w hitlerowskim pozdrowieniu, szedł Baldur von Schirach, szef Hitlerjugend. W przeciwieństwie do kanclerza Inquarta, ubranego w nienaganny garnitur, von Schirach nosił czarny mundur SS. Franz widział go dość dobrze i w tamtej chwili wydał się on chłopcu nadczłowiekiem, kimś ulepionym z lepszej gliny, a antracytowoczarny mundur uświadamiał chłopcu, że decyzja o przystąpieniu do młodzieży nazistowskiej jest właściwą drogą do pozbycia się wszelkich kompleksów, które tak boleśnie raniły jego duszę. Franz nade wszystko pragnął uwolnić się od dojmującego poczucia winy, strachu przed katolickim Bogiem swojego Kościoła. I wtedy, w wiedeńskim teatrze, już wiedział, jak może przeobrazić się w nowego człowieka, który już niczego i nigdy nie będzie musiał się wstydzić.
Tymczasem nazistowski dygnitarz wszedł na mównicę. Po jego prawej i lewej stronie miejsca zajęli dwaj chłopcy z pochodniami, osobliwi akolici nazistowskiej wiary. Zagrały raz jeszcze werble i równie nagle umilkły. Von Schirach zaczął przemówienie. Mówił dość długo i mętnie o wielkim niemieckim patriotyzmie. Dla Franza słowa nie były najważniejsze. W tamtej chwili uświadomił sobie, że stał się częścią czegoś większego, nieskończenie potężniejszego – idei, która niepodzielnie panowała nad osiemdziesięcioma milionami Niemców. Świadomość przynależności do niemieckiego języka i kultury Franz odczuwał zawsze, ale tego wieczoru jego austriacka niemieckość z pogranicza ustąpiła miejsca innej niemieckości, mitycznej sile pierścienia Nibelungów i antracytowego połysku tej wielkiej idei na mundurze Schiracha. Odtąd nie do końca świadomy, uciekający przed samym sobą chłopak poczuł, że narodowy socjalizm jest także jego ideą. Utraciwszy wiarę w swojego cierpiącego i współczującego Boga z kościoła w Drasenhofen, znalazł inne bożyszcze. Oczywiście tamtego wieczoru nie mógł przypuszczać, jak wielka będzie cena nowego wyznania. Liczyła się tylko ta jedna chwila. Jak chciał Goethe, niech ta chwila trwa, niech będzie wieczna!
Gdy Schirach skończył, wszyscy wstali z miejsc. Franz poczuł dziwne podniecenie. Musiało stać się coś doniosłego. Atmosfera udzieliła się wszystkim i cała sala zaczęła śpiewać:
Uns’re Fahne flattert uns voran,
Uns’re Fahne ist die neue Zeit.
Und die Fahne führt uns in die Ewigkeit!
Ja, die Fahne ist mehr als der Todt 1.
Milena poczuła się bardzo zaskoczona, kiedy pewnego wieczoru wizytę złożył jej Dawid. Wprawdzie był jej dawną wakacyjną sympatią i prawie zdążyła СКАЧАТЬ
1
Pieśń