Название: Kordian
Автор: Juliusz Słowacki
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Поэзия
isbn: 978-83-270-2201-1
isbn:
Wódz szyki w pięć kwadratów sprawił ku potrzebie
175 I niby pięć gwiazd jasnych na pustynie rzucił.
Mnie świecącemu w jednej, widać było cztery.
Przed walką, przypominam, śmiech nas ruszył szczery:
Bo trzeba panu wiedzieć: na wojska ogonie
Snuły się z bagażami osły... przy bagażach
180 Przywlekli się z Francyji w bagnetów zachronie
Mędrkowie, co to baśnie piszą w kalendarzach.
Gardziliśmy jak niemcem tą chmurą komorów,
Tą psiarnią, co jak truflów wietrzyła kamieni;
Więc gdy do walki wiele stanęło pozorów,
185 Zawołaliśmy głośno: osły i uczeni,
Chowajcie się w kwadraty! dalej za pas nogi!
Dalibóg! korzystali z łagodnej przestrogi.
Przyznam się jednak panu, że choć żołnierz bitny,
Przed walką byłem nieco nadzwyczaj ponury. —
190 Jak dziś pamiętam, zdała lał się Nil błękitny,
Dalej jakiegoś miasta widać było mury;
I nad głowami niebo czyste bez obłoku,
A powietrze, choć bardzo jasne, grało w oku,
Nad katafalkiem niby od gromnic płomyki...
195 Lecz co najbardziej ludu zadziwiło szyki,
To były owe wielkie, murowane góry;
Stądby je było widzieć, gdyby nie Karpaty,
I gdyby z nieba można zetrzeć wszystkie chmury.
Wtem wódz przyjechał konno... zagrzmiały wiwaty,
200 Acz bez winnych kielichów. Wódz wskazał na wieże
I rzekł: soldats! co znaczy powiedział: żołnierze!
Słyszałem wszystko; wódz rzekł: patrzcie, wojownicy!
Ze szczytu piramidy — co znaczy: z dzwonnicy,
Ze szczytu tych piramid sto wieków was widzi.
205 Więc spojrzałem, gdzie wskazał po nieba błękicie;
Aż tu patrz... niech kto ze mnie jak z prostaka szydzi.
Opowiem... Klnę się panu, na piramid szczycie,
Jak w kościołach sławnego malują Michała,
Taki stał rycerz, w zbroi, promiennego ciała,
210 I płomienistą dzidą przebijał z wysoka
Wijącego się zdała na pustyni smoka,
Co ku nam leciał w chmurze kurzawy i piasku.
Sto dział zagrzmiało, oczy zgubiłem od blasku.
A kiedym wzrok odpytał, aż tu mameluki
215 Krzywemi nas szablami dziobią gdyby kruki.
To końmi do ucieczki obróceni wrzkomo
Siadają na bagnetach jak małpy.
KORDJAN
Cóż dalej?...
GRZEGORZ
A wstydźże się pan pytać, każdemu wiadomo,
Żeśmy zawsze łamane parole wygrali.
220 I gdyby nie ta dżuma — Ale pan nie słucha !...
Kordjan zamyślony, mówi sam do siebie
Wstyd mi! starzec zapala we mnie iskrę ducha.
Nieraz z myślą zburzoną w ciemne idę lasy,
Szczęk broni rzucam w sosen rozchwianych hałasy,
Widzę siebie wśród świateł czarodziejskich sławy,
225 Wśród promienistych szyków; szyki wstają z ziemi,
Ziemia wstaje, jak miasto odgrzebane z lawy...
Głupstwo... dzieciństwo marzeń... Z myślami takiemi
Nie śmiałbym się wynurzyć przed starców rozsądkiem,
Więc szukam — kogo? sługi, co rozwlekłym wątkiem
230 Snuje głupie powieści.
Myśli... potem nagle do Grzegorza
Idź sobie, Grzegorzu!
Jak się panna na konną przechadzkę wybierze, Dasz mi znać.
GRZEGORZ
Panicz może dziś nie dospał w łożu?
Bo starego odpędza jak natrętne zwierze.
Bywszy niegdyś w niewoli, znałem ja młodziana.
235 Co miał wiele nauki, nie gardził mną przecie
I dziękował za powieść, gdy dobrze dobrana.
Było to piękne wcale i szlachetne dziecię! Smutno skończył!
KORDJAN
Cóż, umarł?
GRZEGORZ
A gdzie tam, mój panie!
KORDJAN
Więc żyje!
GRZEGORZ
Oj, nie żyje! Gdy nas Rosyjanie
240 Wzięli w dwunastym roku, spędzili jak trzodę,
I na Sybir zawiedli... Dwóchset naszych było,
Wiarusy kęs nadpsute, oficerstwo młode; A jak
wzajem sprzyjali, wspomnieć starcu miło,
Jeden drugiemu nigdy nie powie jak: bracie,
245 Chleb łamią jak opłatki, СКАЧАТЬ