Polski film dokumentalny w XXI wieku. Отсутствует
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Polski film dokumentalny w XXI wieku - Отсутствует страница 16

СКАЧАТЬ pięknego syna urodziłam Koszałka nakręcił jeszcze w szkole filmowej. Choć pomysł sportretowania własnej rodziny niejako sam się narzucił dokumentaliście, który szukał pomysłu na zaliczenie, to gotowy obraz odbiera się jako pracę powstałą z głębokiej potrzeby nazwania, uporządkowania, opisania i zrozumienia rzeczywistości, w której reżyser żył prawie trzydzieści lat, mieszkając pod jednym dachem z rodzicami. Zabiegom takim na co dzień służą własne aparaty poznawcze – myśli i zmysły. Koszałka nie tylko nieustannie myśli o swoich lękach, traumach i obsesjach, ale też przeżywa je i filmuje. Walczy nie tylko o to, aby wyjaśnić siebie i swoje relacje ze światem, ale również o to, by je wypowiedzieć.

      Kamera jest nie tylko przyrządem pokazującym ludzkie życie, definiującym rzeczywistość, ale okazuje się niejednokrotnie osobliwym narzędziem terapeutycznym. To właśnie dzięki niej zaczynamy dostrzegać coś, czego w strumieniu potoczności po prostu nie zauważamy, ponieważ nie możemy być jednocześnie wewnątrz i na zewnątrz wydarzeń.

      To dzięki kamerze matka reżysera zobaczyła, jak łatwo bliscy, kochający się ludzie ranią się nawzajem, jak instrumentalnie potrafią się traktować, jak niepotrzebnie podnoszą na siebie głos i obrzucają się absurdalnymi życiowymi „mądrościami”. To dzięki kamerze przekonała się, jak straszliwą rolę odgrywa w teatrze życia codziennego. „No cóż, obejrzałam… przykre. Z tego materiału wyciągnęłam wnioski co do mojej osoby, że jak człowieka poniosą nerwy, nie panuje nad sobą, rani najbliższych, no i niestety…”. Projekcja okazała się więc potrzebna, uświadomiła matce reżysera, ale i nam przecież, jacy potrafimy być czasem okrutni, śmieszni, mali. Tadeusz Sobolewski, podsumowując swój esej poświęcony debiutanckiemu filmowi Koszałki, pisze na temat momentu więzi z drugim człowiekiem: „Nawet jeżeli widzę jego nędzę czy patologię, stary odruch kinowej identyfikacji podpowiada mi: to także ciebie dotyczy! W tym momencie pierworodny grzech kina – podglądanie – zostaje zgładzony”65.

      Zarejestrowana kamerą sytuacja staje się w ten sposób niejako podwojonym wyobrażeniem. Obraz, którym podzieliła się z widzami rodzina Koszałków, jest od tej pory bytem zależnym – rozpiętym między konkretną rodziną i jej historią a możliwością symbolicznego odczytania tej historii przez widza. W tym sensie każda biografia ekranowa to – jak zauważa Marek Hendrykowski – zarazem nieporównanie „mniej” niż ludzkie życie i jednocześnie znacznie „więcej”. „Mniej”– ponieważ film wykrawa z ludzkiego życia „historię” zmienianą w konkretny spektakl ekranowy. „Więcej” – ponieważ opowiadając o życiu człowieka, „można je za pomocą magii kina uwolnić od ciężaru czyjegoś istnienia. A uwalniając od tego ciężaru, wydobyć jego głębszy sens”66. Widz może tworzyć nowe, nieistniejące na taśmie wartości. Ważna jest oczywiście intencja twórcy i sposób jej przekazania, służący formułowaniu określonych myśli. Jednak ostatecznie to widz stwarza dla siebie sens filmowej opowieści.

      Mimo że ostatnia scena, w której pojawia się chwila refleksji ze strony matki (pierwszy raz oglądamy ją tak skupioną), jest utrzymana w zupełnie innej stylistyce niż cały film – wskutek czego wydaje się nieco „odklejona”, „niepasująca” do agresywnej, rozkrzyczanej reszty – to jednak właśnie dzięki niej obraz Koszałki przestaje być jedynie zestawieniem okropności, wzajemnych pretensji i obelg, a staje się bardzo przemyślanym utworem i zamkniętą narracją. W zetknięciu ze skończonością filmowej historii, która u Koszałki jest skondensowana i sensownie spuentowana – widz może odczuć potrzebę streszczenia swojego własnego życia, nadania mu konkretnych ram. Filmowa opowieść i stary „odruch kinowej identyfikacji” odsyłają do opowieści prywatnej, którą widz ubiera w formę fabuły; narracja nakłada na codzienne zdarzenia pewne ramy, które pozwalają scalić rozproszone zdarzenia w większą, zrozumiałą całość. Jak pisze Hendrykowski: „nieprzewidywalny, kapryśnie toczący się strumień codziennych i niecodziennych zdarzeń przypomina w realnym życiu każdego z nas bardziej chaos niż wiązkę kunsztownie zaprojektowanych scen i epizodów. Podczas gdy kino, inscenizując i kreując obraz czyjejś egzystencji – przeciwnie – wydobywa na plan pierwszy właśnie to, co zmienia ją w uporządkowany dla ogółu »biogram«”67.

      Dla widza film Koszałki może być bodźcem do zastanowienia się nad własnym życiem, dla głównej bohaterki takim bodźcem okazała się kamera. Co ciekawe, sam moment realizacji filmu nie był przyczyną żadnych zmian, choć to zazwyczaj właśnie przed kamerą staramy się wypaść jak najlepiej. Natomiast w domu Koszałków aparat albo podsycał i tak napiętą atmosferę, albo był ignorowany przez domowników, którzy zdążyli się przyzwyczaić do jego stałej obecności. Dopiero w ostatniej scenie, już po prezentacji materiału, kamera wyzwoliła w głównej bohaterce nie tylko autorefleksję, ale i wrażliwość68. Z tej wrażliwości oczywiście zdajemy sobie sprawę nawet wtedy, gdy kobieta się awanturuje i wyżywa na synu – więcej bowiem w tym histerycznym zachowaniu bezradności i troski o jego przyszłość niż okrucieństwa. Sam Koszałka mówi o tym w ten sposób: „Ludzie atakują mnie z perspektywy czwartego przykazania. Krzyczą: czcij ojca swego i matkę swoją. A przecież ten film opowiada o czym innym: bardzo trudnej miłości wykrzyczanej przez moją mamę”69. Dowodem na tę miłość jest – jak się zdaje – również fakt, że matka zgodziła się w końcu na emisję filmu, choć to, co zobaczyła, musiało być dla niej bardzo bolesne. Wiedziała jednak, jak ważna jest dla jej syna publiczna prezentacja filmu. Filmu, który nie wydaje się wcale oskarżeniem matki, „strzeleniem do niej z kamery”70, tylko szczerym, może trochę nieporadnym wyznaniem reżysera, wołaniem o akceptację.

      Koszałka podkreśla, że zdecydował się na pokaz i przekonał do niego swoją matkę, ponieważ miał nadzieję, że nawiążą tym sposobem kontakt z innymi ludźmi, którzy żyją podobnie jak oni71. Miał nadzieję, że ludzie patrząc na jego życie rodzinne, spróbują coś zmienić na lepsze w swoim własnym, że być może zrozumieją niewłaściwy stosunek do najbliższych i uchronią emocjonalne więzi rodzinne przed wyjałowieniem. W jednym z wywiadów stwierdził z pokorą, że nie jest to naturalnie łatwe, ponieważ widz – owszem – może przeżyć kilka scen, może się nawet wzruszyć, ale film nie spowoduje zapewne wielkiej rewolucji ani w jego życiu, ani w poglądach72. Jednak reakcje widzów wskazują na to, że już pierwszy film Koszałki niósł ze sobą spory potencjał terapeutyczny; zarówno do niego, jak i do jego matki napłynęło kilkaset listów od osób, którym obraz pomógł i wiele uświadomił. Obcy ludzie dziękowali rodzinie Koszałków za niezapomnianą lekcję. „Okazało się, że w wielu przypadkach nastąpiła identyfikacja z przedstawionym tam obrazem rodziny, co prowokowało do osobistych wynurzeń – ktoś na ulicy dziękował mi, że pokazałem jego dom. Ktoś inny mówił, że mi zazdrości, ponieważ wyrzuciłem wszystko na zewnątrz, więc mogę czuć się wolny, a w jego rodzinie nierozwiązane konflikty gniją pod warstewką normalności. Sens filmu polegał na tym, że dla wielu stał się lustrem”73.

      Co ciekawe, film pomógł nawet pewnemu psychiatrze. Jacek Kłyś, krakowski lekarz psychiatrii, do którego zwrócił się reżyser, przeżywając trudne chwile, zwierzył się Koszałce, że dzięki temu filmowi dowiedział się nie tylko, co dolega jego twórcy, ale zrozumiał też, co dolega jemu samemu74. Efektem spotkania tych mężczyzn jest wspomniany wcześniej dokument Do bólu, którego СКАЧАТЬ



<p>65</p>

Tadeusz Sobolewski, Swoimi słowami. Kochaj i rób co chcesz, „Kino” 2000, nr 4, s. 62.

<p>66</p>

Marek Hendrykowski, Biografizm w kinie współczesnym, „Kwartalnik Filmowy” 2007, nr 59, s. 67–68.

<p>67</p>

Ibidem, s. 68.

<p>68</p>

Z bardzo podobną sytuacją mamy do czynienia w kontynuacji Takiego pięknego syna urodziłam – w filmie Jakoś to będzie. Tu z kolei ojciec Koszałki pod wpływem filmowania otwiera się przed synem. Autor natychmiast wchodzi z ojcem w dialog, doceniając jego (raczej niespodziewaną) otwartość i szczerość: „Nigdy tak nie rozmawialiśmy ze sobą w cztery oczy. On zawsze milczał, ja nie miałem czasu” – Marcin Koszałka. Trochę dojrzałem. Z Marcinem Koszałką rozmawia Tadeusz Sobolewski, http://serwisy.gazeta.pl/tv/1,47855,2509228.html [dostęp: 27.11.2010].

<p>69</p>

Nie można udawać, że wszystko jest piękne. Z Marcinem Koszałką rozmawia Remigiusz Grzela, „Kino” 2000, nr 6, s. 7.

<p>70</p>

Sformułowania takiego użył Marcel Łoziński, komentując debiut Koszałki.

<p>71</p>

Wycisnąć sens z trupa…, op. cit., s. 7.

<p>72</p>

Śmierć nie musi kończyć życia. Z Marcinem Koszałką rozmawia Krystyna Lubelska, „Polityka” 2006, nr 44, s. 89.

<p>73</p>

Bronię się kamerą…, op. cit., s. 11.

<p>74</p>

Wycisnąć sens z trupa…, op. cit., s. 7.