Patria. Fernando Aramburu
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Patria - Fernando Aramburu страница 28

Название: Patria

Автор: Fernando Aramburu

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-8110-477-7

isbn:

СКАЧАТЬ style="font-size:15px;">      Miren domyśliła się, że Bittori jest w kościele, chociaż jej nie widziała. Przyszła z córką na krótko przed siódmą. Ktoś przytrzymał drzwi, żeby mogły wejść. Kto? Nieważne. Usiadła w tym samym miejscu co zawsze, Arantxa obok niej, figura świętego Ignacego Loyoli trochę dalej w cieniu bocznej ściany. Nagle czyjeś usta wyszeptały jej coś do ucha. Miren dyskretnie potrząsnęła głową na znak, że usłyszała, ale nie spojrzała w prawo aż do końca mszy.

      Bezczelna! Miren popatrzyła na Ignacego, widocznego w przerwie między kolumną a głową Arantxy, wściekłym, pełnym wyrzutu wzrokiem. Z kim trzymasz? Z nimi czy z nami? Miała ochotę wyjść z kościoła, chociaż msza się dopiero zaczęła. Jak ona śmie tutaj przychodzić?! Żądają pokoju podczas swoich manifestacji i w gazetach, a kiedy w końcu ten pokój nastaje, pojawiają się i wszystko szlag trafia! Zrobiła ruch, żeby wstać, ale się rozmyśliła. Ja mam wychodzić? Niech ona sobie pójdzie. I powiedziała do Ignacego: jeśli wolisz ją ode mnie, wynoście się oboje.

      Nadszedł czas kazania. Jedna i druga siedziały na przeciwległych krańcach tej samej ławki, oddzielone trojgiem czy czworgiem wiernych. Ksiądz Serapiusz dostrzegł je, stojąc na podium za pulpitem, który służył mu za ambonę. Nie dał niczego po sobie poznać, o nie, ale nagle zrezygnował z banalnego tematu, który poruszył w kazaniu, i postanowił improwizować – nie da się ukryć, że początkowo z pewnym trudem – na temat pokoju i pojednania, przebaczenia i współistnienia, zwracając się (jestem tego pewna) głównie, jeśli nie wyłącznie, do obu kobiet.

      Opowiedział pewną historię, przypowieść – jak zwał, tak zwał – przypadek dwóch osób, które pozostawały w bliskiej przyjaźni i były z tego powodu szczęśliwe. Potem doszło między nimi do kłótni, która pogrążyła je w smutku. Bóg jednak chciał ich zgody i choć to nie było proste, po pewnym czasie udało im się pojednać i odzyskać dawne szczęście. Bo, jak powiedział Jezus Chrystus, będziesz kochał, i tak dalej, i tak dalej. Ksiądz – z natury lakoniczny i spokojny – tak się rozgadał o pokoju, że jego żywiołowe kazanie trwało przez niemal dwadzieścia minut.

      Po tym zajściu Miren obraziła się na Ignacego z Loyoli. Nigdy nie spełniasz żadnej mojej prośby. Od tamtej pory nie odezwała się do niego słowem. Pogrążona w myślach, rozpamiętując swoje krzywdy, dopiero po chwili zauważyła, że jej córka macha do tamtej ręką. O zgrozo! Arantxie aż głowa się kiwała od uśmiechu, śmiały się jej oczy, usta, czoło, uszy. Promieniowała szczęściem. Dostała ataku czy co? A może wcale jej nie pozdrawiała, tylko pokazywała jej tę przeklętą bransoletkę, której za żadne skarby nie pozwoliła sobie zdjąć w domu? Przecież to tylko zabawka, dziewczyno! Miren odblokowała dyskretnie hamulec i stopą przesunęła wózek w taki sposób, żeby Arantxa siedziała przodem do ołtarza. A ponieważ jej córka (trzeba mieć do tej idiotki świętą cierpliwość!) wciąż odwracała twarz w prawo, matka popchnęła wózek jeszcze trochę dalej, do ściany, uniemożliwiając jej w ten sposób komunikację wzrokową z tamtą kobietą.

      Bittori raz po raz spoglądała w lewo, od kiedy zauważyła, że Arantxa daje jej jakieś znaki. Przechyliwszy się lekko do przodu, dojrzała za dzielącymi je trzema czy czterema twarzami z profilu fragment matki i całą postać córki. W pewnej chwili jednak, ku jej zdziwieniu, wózek inwalidzki zmienił ustawienie i nie mogła już dłużej uśmiechać się porozumiewawczo do Arantxy.

      Miren złożyła dłonie do modlitwy i poszła przyjąć komunię. Na pewno patrzy na mnie, czuję, jak mnie przeszywa jej ostre spojrzenie. Rzeczywiście Bittori uważnie się jej przyglądała. Świętoszka, pewnie myśli, że wyląduje prosto w raju. Ciekawe, co powiedzą, kiedy zobaczą ją w tunice poplamionej krwią mojego męża. Przed księdzem powstała krótka kolejka. Bittori kusiło, żeby dołączyć do przyjmujących komunię. Co z tego, że nie wierzy ani nie praktykuje? Kiedy tamta z opłatkiem w ustach będzie wracała na swoje miejsce głównym przejściem, kto wie, być może ich spojrzenia na chwilę się skrzyżują. Na samą myśl o tym Bittori ogarnęła prawdziwa euforia. Nawet zrobiła ruch, żeby wstać, ale nagłe ostre ukłucie w żołądku – trzecie czy czwarte w ciągu ostatnich dni – zatrzymało ją na miejscu. Przez kilka minut ból był tak dotkliwy i czuła takie zawroty głowy, że bała się, iż zemdleje. Zamknęła oczy, oddychała powoli, odzyskując kontrolę nad sobą, gdy tymczasem ludzie po skończonej mszy zaczęli iść w stronę wyjścia. Kiedy w końcu wstała, stwierdziła, że wózek inwalidzki zniknął.

      Była jedną z ostatnich osób opuszczających kościół. Wyszła na pogrążony w mroku plac. Padał deszcz i pewnie dlatego ludzie pospiesznie się rozeszli. Nie zdążyła zrobić nawet pięciu kroków, kiedy zbliżyły się niej dwie niewyraźne postacie.

      – Pamiętasz nas?

      Głos nie zabrzmiał znajomo, pogrążone w mroku twarze rozpoznała dopiero po chwili. Wreszcie zobaczyła je z bliska, tak! To pan X i pani Y, starsze małżeństwo z miasteczka. Mówili szeptem:

      – Zobaczyliśmy cię w kościele i bardzo się ucieszyliśmy. Powiedziałam więc do męża: zaczekajmy na nią. Bardzo cię lubimy. Zawsze darzyliśmy cię sympatią.

      Potem przemówił mężczyzna, tak cicho, że Bittori musiała wytężyć słuch, żeby usłyszeć go przez odgłos kropli deszczu rozbijających się o parasole.

      – Nigdy nie byliśmy nacjonalistami, ale oczywiście lepiej się tutaj z tym nie obnosić.

      Bittori podziękowała im, a następnie pożegnała się, tłumacząc, że się spieszy.

      – Oczywiście. Nie będziemy cię dłużej zatrzymywać.

      Spieszyła się? Wcale nie. Zniknęła w ciemnościach, przystanęła w jakiejś bramie i przez chwilę opierała się o ścianę, czekając, aż ból minie.

      27

      Rodzinny obiad

      Niedzielna paella. Nerea przyszła pierwsza. W płaskich butach, nieumalowana i bez męża. Matka i córka musnęły się policzkami w sieni.

      – Jak było w Londynie?

      Nerea przywiozła w prezencie wycieraczkę. Kupiła ją w tym miejscu – wymówiła nazwę z przesadzonym akcentem, do którego pewnie przywykła po dwutygodniowym używaniu języka.

      – Ładna, prawda?

      Był na niej rysunek piętrowego, czerwonego autobusu. Bittori przytaknęła z udawanym entuzjazmem, że niby ładna, ale po co wydajesz pieniądze, dziecko. Nerea wyszła na korytarz, żeby wymienić wycieraczki. Starą oparła o ścianę, by wyrzucić ją później do kontenera na śmieci.

      – A Quique? Nie lubi paelli?

      – Z Quiquem koniec. Potem wam opowiem.

      Ikatza drzemała na kanapie. Pozwoliła się głaskać, nie otwierała oczu. Na dworze szarówka. Rozległ się dzwonek u drzwi. Xabier pocałował/objął matkę, pocałował/objął Nereę. Zignorował kotkę i nie zauważył nowej wycieraczki, w którą chwilę wcześniej wytarł buty. Przyniósł butelkę wina i kwiaty. Po co się wykosztowałeś?! Rzadko jedli we troje. Z okazji Bożego Narodzenia, urodzin Bittori, a dzisiaj? Cóż, bez konkretnego powodu, po prostu dlatego, że Nerea wróciła z Londynu, a poza tym od dawna nie siedzieli razem СКАЧАТЬ